Poezja karnawału
Wojciech Czaplewski
Rio de Janeiro, południowa półkula. Przypominam, że na południowej półkuli jest teraz środek lata. Krótkie gorące noce, plaża, trzydziestostopniowe upały. Milion turystów, szkoła samby, gęsta ciżba niemal nagich ciał, kobiety – anioły, kobiety – ptaki, kobiety – pawie. Rozhuśtane biodra i piersi, stopy posłuszne dyktatowi łomoczących bębnów, w wirowaniu świateł i błysku fleszów migoczą gładkie uda i fałszywe diamenty w pępkach, sznury sztucznych pereł raczej podkreślają nagość, niż ją kryją.
Kropelki potu na opalonej skórze, ciężkie powieki, rozchylone w półuśmiechu wargi. Pękają hamulce, pryskają okowy, opadają skrupuły. Amnestia dla więzionej przez cały rok zmysłowości. Wodospady wrażeń, biologia i dzikość. Tumult blasków, lśnień, głębokich cieni, śpiewając, krzycząc, chichocząc, jęcząc i dysząc przewala się po ulicach i rozjeżdża tych, co mu się nie poddają, jeszcze myślą, jeszcze wierzą w rozsądek.
I karnawał w Wenecji, inny, zimowy, bardziej literacki, kulturowy, cywilizowany i północny. Maski, krynoliny, chustki z monogramem, wojna na konfetti, strugi czerwonego wina. Nie wiadomo, kto jest kim. Król może się okazać kupcem, kardynał – żoną kupca, d’Artagnan – poborcą podatkowym, anioł – korsykańskim bandytą. Zamęt karnawału: wirujące ściany w tajnej palarni opium, koniuszek języka oblizujący jaskrawoczerwone wargi, wstrząsająco piękne brązowe oczy nad brzegiem wachlarza, czułe szepty, cichy sztylet w tłumie, jednorazowi kochankowie w maskach, szczury w rynsztokach, połykacze ognia, kieszonkowcy, swawolne panie, tłumione jęki rozkoszy, wzdęty trup w kanale. Liścik pachnący słodką obietnicą – na wyznaczonej schadzce czeka niespodzianka (księżna przebrana za wieśniaczkę, bandyta przebrany za bandytę, a może twoja żona przebrana za twoją kochankę?). Nie wiadomo, kto jest kim? A może odwrotnie – właśnie w karnawale, w masce każdy jest sobą?
Gest nałożenia maski to akt zwolnienia z odpowiedzialności, z lęku przed autentycznością. Spontaniczność spuszczona z łańcucha. W kulturach pierwotnych maska pełni funkcję obrzędową. Zamaskowany szaman w ekstatycznym rytuale staje się pośrednikiem, medium, za pomocą którego wspólnota komunikuje się z bogami. Rytualny trans wzmagają monotonne śpiewy, hipnotyczny rytm bębnów, taniec do wyczerpania, wspomagany alkoholem, liśćmi koki, halucynogennymi grzybami czy kaktusami.
Karnawał to powrót do tego, co w nas pierwotne, do korzeni tkwiących głęboko w matce Ziemi, w praoceanie, w podświadomości. Spektakl obłędu, niekontrolowanej ekspresji, życia wziętego w nawias, chwilowego szaleństwa. Także te nasze małe Rio, małe Wenecje, wrzaskliwe imprezy w rytmie disco-polo, suto zakrapiane wódą, kiedy budzi się lubieżność, budzi się agresja, budzą się marzenia i budzi się Bestia.
A potem przyjdzie czas przebudzenia. Do dna przeczyszczeni, na kacu-gigancie, na próżno usiłując przypomnieć sobie sens tego snu, pozamiatamy szczątki serpentyn i sflaczałe balony. Kolej rzeczy jest taka, że ofensywa karnawału zawsze kończy się zwycięstwem postu.
Wojciech Czaplewski
Tekst pochodzi z tomu esejów filozoficzno-literackich Pochwała niezrozumiałości, który ukazał się nakładem Wydawnictwa KAMERA na przełomie listopada i grudnia 2013 r.