Wpadki
Lech M. Jakób
Popełniłem więcej błędów, o których nie wiecie.
Premier Francji G. Clemenceau (1841-1929)
To utrapienie (a lepiej powiedzieć: zmora) wszystkich piszących – od początku istnienia słowa. Słowa utrwalanego na piśmie. Błędy. Spowodowane niedopatrzeniem pisarzy, dziennikarzy, albo zecerów (kto dziś w ogóle jeszcze profesję zecerską pamięta?) i korektorów. Czasem irytujące (z powodu tzw. literówek lub przekłamań interpunkcyjnych) lub ośmieszające (np. za przyczyną wypadnięcia ze składu w druku fragmentów zdań). Pół biedy, jeśli tylko na tym się kończyło. Gorzej, gdy wpadki mogły grozić reperkusjami grubszymi – od strony dyplomatycznej, politycznej...
Wspominał na przykład Melchior Wańkowicz w Karafce*: Przedwojenny, ultrakonserwatywny "Kurier Warszawski" uroczyście obiecał kiedyś swoim czytelnikom, iż mocno będzie stać pod znakiem "Osła Białego". Z kolei Stefan Garczyński**, niezrównany tropiciel i kolekcjoner wpadek (między innymi drukarskich chochlików), cytuje wypisy J. Wilmańskiego***: W "Kazaniach politycznych" księdza J. Charszewskiego czytamy: 'Kto by zabił Kaina baran będzie', a w tzw. Jubileuszce księdza Kłopotowskiego: 'Pielgrzymi udali się do Rzymu, aby sobaczyć Papieża'. W czasach carskiej Galicji straszliwie potknął się zecer, a korektor przepuścił zdanie: 'Gdy pociąg wiozący Najjaśniejszego Pana wjechał na stację, na peronie srali w przepisowych pozycjach dowódca garnizonu, naczelnik stacji, jego żona i radni miejscy'.
Tenże sam S. Garczyński w swej uciesznej książeczce notuje dalej: Jeśli literówki mogą narobić tyle kłopotu, co dopiero wypadnięcie całego odlanego w linotypie wiersza. Tak np. w londyńskim „Dzienniku Polskim” podano w 1944 r., że hrabina X 'założyła wypożyczalnię młodych panienek'. Wypadł wiersz: 'książek przeznaczonych dla'.
Bywają i wpadki mniejsze, choć przez swą nagminność też dokuczliwe. Na przykład ortograficzne. Doświadczyłem tego na własnej skórze, rumieniąc się potem ze wstydu. Nie wiadomo jak (mimo rzetelnej korekty przed drukiem) w drugim zbiorze aforyzmów**** (na stronie 40) okrasił myśl „piękny” byk. Później marzenie u r z y ź n i a j ą c e glebę duszy długo śniło się po nocach.
Znacznie efektowniejszą wpadkę miała redakcja „Współczesności” w 1965 r. Jak wspomina prof. A. Lam*****, na skutek niedopatrzenia opublikowano niekompletny wiersz Z. Herberta „Na szczycie schodów” jako cały. Na co sarkastycznym listem zareagował poeta, pisząc m. in.: Praktyka drukowania wierszy w odcinkach – jakkolwiek oryginalna – nie wydaje się słuszna.
Spektakularne gafy i wpadki nie omijały też innych pisarzy. Historia literatury jest nimi wręcz usiana. Potykali się, na rozmaite sposoby rozbawiając tym uważniejszych czytelników, i mało przywiązujący wagę do autentyzmu szczegółów Szekspir (np. Gloucester w „Królu Lirze” nosi okulary), i A. Dumas, i F. Schiller, i H. Melville.
Również nasi rodzimi twórcy mieli się czym „pochwalić”. Na przykład H. Sienkiewicz w Panu Wołodyjowskim napisał: ...żadne oko nie mogło już za ruchami jego rapiera nadążyć i rozeznać, kiedy cięciem, a kiedy sztychem uderza, bo szabla jedno świetliste kolisko naokół jego osoby czyniła.
Lapsusy w swoich dziełach zostawili także J.I. Kraszewski (w Starej baśni), A. Mickiewicz (w Panu Tadeuszu - np. córka Podkomorzego jest Różą, potem Anną, później znów Różą), S. Żeromski, K. Brandys i T. Parnicki. Temu ostatniemu wytyka w już cytowanej Karawce M. Wańkowicz, biorąc na cel „Aecjusza”: Zachodnią ścianę komnaty przyjęć pretorium zdobiła gipsowa grupa złożona z dwóch postaci: legionista rzymski w pełnym uzbrojeniu z czasów Cezara przyjaźn ie ściskał prawicę życzliwie uśmiechniętego olbrzymiego Galla z długimi, zwisającymi wąsami, w kolczastym hełmie na głowie, w szerokich spodniach na wielkich, grubych nogach, z ogromnym mieczem w jednej ręce i podłużną tarczą – w drugiej.
Rozumiemy – komentuje to cytujący – że Gall tarczę trzymał w lewej ręce, prawą ściskał dłoń legionisty, a zatem miecz trzymał chyba tą środkową ręką.
Jednym zdaniem ciąg wpadkowiczów, aż po czasy współczesne, jest długi jak kolejka po literacką sławę terminatorów pióra i klawiatury.
Czy potknięć, wpadek i gaf w słowie drukowanym da się uniknąć? Nie. Chyba nigdy. Gdyż zawsze ktoś gdzieś jakiś błąd przepuści. Mniejszy lub większy. Wcześniej lub później. Albo sam piszący, albo tekst do druku składający, albo i sprawdzający – czyli korektor.
W czasach przedkomputerowych radzono sobie dodając do już wydrukowanych dzieł erraty: czyli spisy dostrzeżonych błędów oraz ich sprostowań. Dziś, gdy książki (oraz pisma) składane są elektronicznie, istnieje szansa upolowania „byka” do ostatniej chwili. Lecz i tak pośpiech (co tyczy zwłaszcza prasy) kryje stare i generuje błędy nowe.
Jednak, wszyscy piszący, nie upadajmy na duchu! Skoro potknięć, mimo usilnych prób ich zapobieżenia, całkowicie ominąć się nie da – obróćmy frustrację w śmiech. Lub przynajmniej potraktujmy nasze (albo tylko przypisywane nam) wpadki z przymrużeniem oka.
PS. By sprawić przyjemność tropicielom, w tym felietonie też ukryłem „byka”. Kto znajdzie, odczuje satysfakcję.
---------------------------------------------------
* Melchior Wańkowicz Karafka La Fontaine'a, t. II, Kraków 1981
** Stefan Garczyński Gafy. Komizm mimowolny, Warszawa 1986
*** Jerzy Wilmański Rzeczy dziwne i ciekawe, Łódź 1972
**** Lech M. Jakób Żyje jeszcze Don Kichot, Koszalin 1996
***** Andrzej Lam „Na przykładzie jednego wiersza”, Latarnia Morska nr 4/2006
Lech M. Jakób
Felieton pochodzi z przygotowywanej do druku książki Poradnik grafomana, która wkrótce ukaże się nakładem Wydawnictwa FORMA