Wanda Skalska
Z niejakim opóźnieniem sięgnęłam po Czerwony żagiel Pawła Sarny. Niesłusznie wcisnął się pod stos lektur karnie czekających na swoją kolej w lekturze. To zbiór bardzo szczupły, bo zawierający ledwie trzydzieści dwa utwory. Mało, ale w tym przypadku wystarczająco dla bliższego poznania. Dla oglądu i przeżycia. A jest czym się zadziwić.
Dawno (to znaczy przynajmniej od kilku miesięcy) poezji o podobnej stylistyce nie czytałam. Dominuje w niej gra wolnych skojarzeń, które porywają niczym silny nurt rzeki. I dajmy się się na czas obcowania z tą poezją owym nurtom pochłonąć. Jak celnie powiada na okładce Jakub Winiarski: „Wiersze Sarny są bardzo sprawne, są śpiewne, są zaskakujące i nigdy w nich nie wiadomo, co zdarzy się w następnym wersie”.
Do powyższego dołożyć należy sugestywny, świeży obraz, jakim posiłkuje się poeta. Ikonograficzność scen, modelowana z premedytacją, przeplata się tu z dalekim uogólnieniem (jeśli jest) lub odmiennymi planami. Horyzont strofy przesuwa się i biegniemy dalej, by za chwilę przekonać się, że za owym dalej jest jeszcze jakieś „dalej”. Następstwem tego bywa rodzący się u czytelnika niepokój pomieszany z ciekawością.
Notuje na przykład P. Sarna w „Bezrobotnym Lucyferze”: i pada plaga jakbym pluł ogniem/ i płonie zboże i sypie się/ sól na podłogę i rtęć/ płynie drogą pracuję nocą/ (dlatego znikają hałdy) i dym się roznosi/ i piekło/ wychodzi z objęć// spróchniałe są granice i burzą się/ morze i giełda/ przeze mnie/ grad i zaćmienie.
Ma też poeta swoją ulubioną symbolikę, swoje kody powtarzalnie rozrzucone na przestrzeni całego zbiorku: ogień, wodę (w postaciach rzeki i morza), most, oset, sól. Powracają one jak refren, choć w rozmaitych konfiguracjach.
Czytamy w utworze „I nic się nie znajdzie co może zajaśnieć”:
w niezbędność i nieśmiertelność wierzę
(i jasne jest) pająka i kleszcza i stworzeń wszelkich
co pod podłogą się rodzą z kamienia i soli
i pleśni pachnącej albo wychodzą z ognia
albo z obierzyn i muszę być silny jak oset
jak osty śni lodołamacz w ramionach mocnych
i trawy przed domem płoną ogniska przy brzegu
jesteś jak ogień którego morze nie zrozumie
jak meduza którą morze z siebie wyrzuca.
Udana to książka i warta lektury. Z ciekawością przeczytam w przyszłości zbiór następny poety. Pójdzie dalej przedstawionym tropem, umacniając zdobywane przyczółki czy wkroczy na ścieżkę nową? Byle był wierny własnemu językowi. Na to po cichu wypada liczyć.
Latarnia Morska 2 (10) 2008