Wanda Skalska
Książka dokument – rzecz do głębi poruszająca, od lektury której nie sposób się oderwać. Strawiłam nad nią prawie całą noc, nie mogąc już zasnąć do rana. Bo moja dotychczasowa wiedza (nie ukrywam, sucha, powierzchowna) o gettach żydowskich drugiej wojny światowej raptem wypełniła się żywą treścią. Umysł zaludniły tragiczne postaci narodu skazanego na unicestwienie...
Mówię o książce Elżbiety Cherezińskiej „Byłam sekretarką Rumkowskiego. Dzienniki Etki Daum”.
Splotem okoliczności Estera Daum, młoda i gruntownie wykształcona dziewczyna, zostaje sekretarką Chaima Mordechaja Rumkowskiego – przełożonego starszeństwa Żydów w getcie łódzkim. I to praktycznie od początków istnienia getta – od maja 1940 roku do ostatecznej likwidacji latem 1944 roku.
Chaim Rumkowski, zwany przez współbratymców „królem żydowskim” (tak kochanym, jak znienawidzonym), z nakazu niemieckich władz okupacyjnych przejmuje rolę organizatora życia 160-tysięcznej społeczności na czterech kilometrach kwadratowych (tyle liczy wyizolowane od świata getto, drugie co do wielkości po warszawskim). I tworzy jakby państwo w państwie: z własną administracją, sądami, szkołami, zakładami pracy, szpitalami, opieką społeczną, pocztą, izbą kontroli, prasą, ba – nawet z własnymi bankami i własną walutą (tzw. „rumki” miały wartość tylko wewnątrz getta). To człowiek ambitny, o skłonnościach przywódczych, trochę megaloman, z upływem czasu coraz bardziej świadomy nieuchronności losu wyznawców judaizmu. Świadomy tego, co szykują Żydom poplecznicy Hitlera. Stąd zresztą przyświecająca Rumkowskiemu idea ocalenia (chyba czytać należy: opóźnienia eksterminacji - przynajmniej dziś tak to postrzegam) przez pracę w niemieckim Kraju Warty.
Lecz jednocześnie jest to postać dwuznaczna moralnie. Bo istnieje i mroczna strona przełożonego Judenratu. Jawi się panem życia i śmierci – gdy dokonuje selekcji Żydów przeznaczonych do wywózki (rzekomo, jak podtrzymują okupanci, w celach zasiedleń lub pracy w innych miejscach). O ile początkowo istniała w tej sprawie informacyjna dezorientacja, później tylko naiwni mogli przypuszczać, że podobne akcje nie zakończą się śmiercią. Kluczową dla tego wątku sceną jest wstrząsająca historia wywózki dzieci, ludzi starych i chorych. Przedtem Rumkowski występuje z dramatycznym apelem do matek, by dobrowolnie oddały swe pociechy... A swoją postawę tłumaczy mniejszym złem w stosunku do ogółu. I do końca nie dowiemy się czy uległość Rumkowskiego wobec nazistów wynikała ze swoiście pojmowanej troski o mieszkańców getta, czy z wyrachowania. Suma lektury dziennika Etki Daum zdaje się sugerować, że jednak to pierwsze przeważało.
I sama Etka Daum, widząca to wszystko z perspektywy sekretariatu. Świadek mimo woli. Świadek (też uczestnik zdarzeń) zagubiony emocjonalnie, początkowo niedojrzały, żyjący złudzeniami, wiarą w silniejsze od zła dobro człowieka. Wciąż ocierający się o lęki i brudne sprawy, które w końcu otwierają oczy.
Po cichu, w tajemnicy, zwykle nocami, mimo zmęczenia, pilnie uzupełnia swój dziennik. A obserwacje Etki są bystre, choć uderza w nich pewna powściągliwość relacji. I może właśnie owa powściągliwość w kontekście brutalności i rzadko spotykanego bólu opisywanej rzeczywistości dodaje tym relacjom autentyzmu. Także szczegóły mają tu istotne znaczenie (np. bochenek chleba wypchany papierem, ludzkie odruchy zawołanej bestii – niemieckiego szefa Zarządu Getta Hansa Biebowa, ect.). Budując klimat tłumionej grozy kontrastują z elementami jasnymi: na przykład z wątkiem uczuciowym Etki Daum oraz Izaaka Frenkiela (przesłanie dźwigającej i ocalającej miłości).
Naturalnie Chaim Rumkowski (który potem zginął w Auschwitz) i związek emocjonalny Etki z Iziem to nie jedyne elementy przedstawianej historii. Mamy tu całą galerię łajdaków i ludzi pięknych, zarysowanych niby mimochodem, wyrywkowo – choć zawsze w stężeniu i w obliczu przeważnie dramatycznych wyborów (wobec presji głodu, strachu, chorób, wszechobecnego widma śmierci). To także obraz złożonych relacji między oprawcami oraz ich ofiarami, obraz sporów o dominację tych, którzy usiłowali tamtą rzeczywistością władać.
A teraz należy wyjawić, że... opublikowany dziennik nie jest tym dziennikiem, który spisywała Etka Daum w getcie łódzkim. Pierwopis dziennika zaginął (szczęśliwym trafem zachowały się zdjęcia!), choć sama Estera Daum ocalała, wywieziona ostatnim transportem do Ravensbruck (z łódzkiego getta w ostatniej fazie uszło z życiem ledwie kilkaset osób). Obecny zapis jest rekonstrukcją wspomnień Etki dokonaną już w sędziwym wieku (zmarła w Izraelu w 2001 r.).
A i to nie jest do końca prawdą. Bowiem opublikowana postać dziennika zawdzięcza swój kształt Elżbiecie Cherezińskiej.
Tak. Właśnie dzięki twórczej pracy Elżbiety Cherezińskiej ten dziennik w ogóle ujrzał światło dzienne. Ona owe zapiski uporządkowała, „literacko” uzdatniła dla współczesnego czytelnika. Z dbałością o faktografię, nie gubiąc przy tym ducha tych wspomnień, w dużej mierze także języka, kadencji zdań. To się czuje.
W sposób oczywisty nasuwa się pytanie o głębokość „ingerencji” przy opracowywaniu. Bo powiada autorka: „trzeba napisać wspomnienia jego matki od nowa. Ożywić je, odszyfrować, sprawić, by stały się zrozumiałe dla wszystkich, a nie tylko dla historyków i badaczy getta”.
Co znaczy „jego matki”? I tu jeszcze jedna niespodzianka. Estera Daum okazuje się matką... Szewacha Weissa. Tak, tego Szewacha Weissa. Którego cień pada dyskretnie zza pleców E. Cherezińskiej. Który był pośrednią siłą sprawczą opublikowania omawianej książki (i jest autorem wstępu). Z którym to wespół Elżbieta Cherezińska kilka lat temu opublikowała inną świetną rzecz: „Z jednej strony, z drugiej strony”... Ale to już osobna historia.
Aplauz należy się również wydawnictwu za oryginalną typografię, wyklejki, projekt graficzny okładki (autorstwa Agnieszki Herman) – w ogóle za kształt edytorski. Gdyby z równym pietyzmem chciano wydawać inne książki!
Latarnia Morska 2 (10) 2008