Moja ostatnia przeprowadzka

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: czwartek, 01 październik 2020

Jerzy Żelazny
                                                                                                           Żale Agatona

Nie da się ukryć - jestem już na ostatniej prostej swego życia. Jasne, jakiś niemiły zakręt może się przytrafić, na co jestem przygotowany. Ostatnio sam sobie taki zakręt zafundowałem.  Przeprowadzkę mianowicie. Po pięćdziesięciu latach i dwóch miesiącach zdecydowałem się zmienić mieszkanie na nieco mniejsze, lecz korzystniej usytuowane – w cichej uliczce w środku miasteczka, na parterze domu. Bliżej do sklepów, „Biedronkę” i „Polomarket” mam pod nosem, również kilka innych mniejszych sklepów, aptekę. To są plusy.

Minusem była sama przeprowadzka i pierwsze noce w nowym miejscu, czyli zerwanie z przywiązaniem do poprzedniego lokum, jego położenia i oswojenia się w nowej przestrzeni. Niby nic wielkiego – ta sama miejscowość, tylko kilka ulic dalej. A jednak w nowym miejscu odczułem jakąś obcość, która wyzierała z  z otoczenia domu, wejścia do domu, z sąsiednich budynków. Nawet kościół, który wznosi się vis-à-vis mojego domu, jest jakiś inny. Przez lata patrzałem na jego bryłę od innej strony, a z tamtej strony jego elewacja wydaje mi się mniej ciekawa, uboższa, ma charakter tylnej, natomiast od strony ulicy, na której teraz mieszkam, jest to wprawdzie fasada boczna, z bocznym wejściem, ale architektonicznie bardziej reprezentacyjna, bogatsza w elementy zdobnicze.

Kiedyś, przed wiekami ta ulica była ważniejsza od tej, która dzisiaj jest główną arterią miasteczka, na niej koncentruje się ruch pojazdów, a ta moja, o nazwie Zamkowa, stała się cichą uliczką, nieomal zaułkiem przyjaznym, chociaż nawierzchnia, a zwłaszcza chodniki, gwałtownie wymagają remontu. Samorząd miasta zapewnia, że remont wkrótce nastąpi, kompleksowy, łącznie z położonym przy niej dawnym rynkiem miejskim, którego stan estetyczny obecnie jest fatalny, urąga urodzie miejscowości. Myślę, że po remoncie jej status komunikacyjny się nie zmieni, pozostanie nadal cichą uliczką, po której głownie samochodami jeżdżą osoby przy niej zamieszkujące. Właśnie ludzie, sąsiedzi – na poprzedniej byliśmy zaprzyjaźnieni, każdemu spotkaniu towarzyszyły słowa i gesty przyjazne, wyrażające wzajemną sympatię.

Tutaj na razie nie widuję sąsiadów, a jeśli się znamy, to raczej z widzenia ( mówi się, że w małym mieście wszyscy się znają). To prawda, ale znajomość znajomości nierówna – musi to być znajomość przyjazna, nasączona empatią, gotowością do świadczenia wzajemnych grzeczności, drobnych przysług. Myślę, że po jakimś czasie wzajemne relacje z nowymi sąsiadami się wzmocnią, staną się pełne wzajemnej sympatii. Bo chociaż w swych książkach pomieszczam mało ciekawe typy ludzkie, to w życiu codziennym staram się zawierać przyjazne kontakty, dostrzegać i aprobować to, co w ludziach jest ciekawe, sympatyczne. I odwzajemniać życzliwość. Nie zawsze spotyka się ta postawa ze zrozumieniem. Słowem, trochę żal mi było się rozstać z miejscem poprzedniego zamieszkania.

Sama przeprowadzka to makabra. Myślę – może nie każdy – że wielu ludzi chociaż jeden raz w życiu zmieniało miejsce zamieszkania. Moja była siódmą. Oczywiście te pierwsze przeprowadzki były proste, łatwe, nie miało się wiele rzeczy do przewiezienia. Moją pierwszą przeprowadzkę – z Grudziądza do Słupska  właściwie trudno nazwać przeprowadzką, cały mój dobytek mieścił się w sporych rozmiarów walizce. Był to raczej wyjazd do pracy, gdyż do Słupska „rzucił mnie” po skończeniu szkoły średniej nakaz pracy. Następne już były trudniejsze, bo w miarę upływu lat, człowiek obrasta w rzeczy, których w dość szybkim tempie przybywa, zwłaszcza, gdy się założy rodzinę, pojawią się dzieci…

W ostatnim lokum, jak już wspomniałem, mieszkaliśmy pięćdziesiąt lat z małym hakiem. Ileż przybyło nam rzeczy, które trwały poupychane w różnych zakamarkach, a które dawno powinny znaleźć się na śmietnisku, ale trwały. W dzisiejszych czasach pozbycie się pewnych rzeczy sprawia nie lada kłopot, na przykład zbędnego mebla, a niektórych rzeczy żal wyrzucić, gdyż mają pewną  wartość sentymentalną albo ma się złudzenie, że się na coś przydadzą albo ktoś zabierze… Trwają więc poupychane w różnych kątach. I jeśli ma się lokum dość sporych rozmiarów, jakie ja miałem, chociaż bez przesady z ta wielkością, to istnieją skrycie, nie rzucając się w oczy, nie zawadzają. Czasem nie chcemy przyjąć do wiadomości, że jeszcze pałętają się w różnych zakamarkach, trwa w nas wewnętrzny opór przed rozprawieniem się z ich byciem, bo może ich trwanie stwarza iluzję, że życie upływa wolniej albo wręcz przystaje, chcąc zatrzymać upływ czasu, a więc i życia. No cóż, kochamy iluzje.

Po podjęciu decyzji o zmianie mieszkania zrobiłem przegląd – ile rzeczy będzie można zabrać, a ile trzeba wyrzucić, rozstać się z nimi na zawsze, chociaż były jeszcze przydatne, w dobrej kondycji, służyły codziennej egzystencji bez zarzutu, to w nowym mieszkaniu są zbędne, trzeba je wyrzucić na śmietnisko, unicestwić, nierzadko przy pomocy siekiery. No tak, człowiek bywa bezlitosny nawet dla rzeczy martwych, które mu do niedawna służyły, nierzadko bywały ulubione, łączył nas z nimi związek uczuciowy,  ubarwiał codzienność choćby w nikły sposób.

Tak, żal mi tych niewątpliwie długoletnich gratów, które najpierw spotkały ciosy siekiery, żeby straciły swój gabarytowy kształt, a potem powędrowały nawet nie wiem dokąd. Służby komunale mają cmentarzyska dla rzeczy nawet jeszcze pięknych, ale niechcianych.
Oczywiście najwięcej kłopotów sprawiło mi przewiezienie biblioteki domowej – przygniotła mnie wielość książek, które gromadziłem przez lata i stanowiły poniekąd moją dumę, a na pewno z wieloma współistniałem w uczuciowym związku, a tu raptem trzeba dokonać selekcji, gdyż w nowym miejscu zamieszkania zabraknie dla nich półek. To wielki kłopot, decyzje stresujące.
Ale o tym opowiem w następnym felietonie. Na koniec chcę zaznaczyć – to niewątpliwie moja ostatnia przeprowadzka, kolejna zapewnie nastąpi bez udziału mojej świadomości, czucia.
                                                   
Jerzy Agaton Żelazny

 


Przeczytaj też u nas inne teksty J. Żelaznego, w tym fragmenty nowej powieści Śmiech Chryzypa, a także recenzje jego książek: Duchy polanowskich wzgórz (2006), Ptaki Świętej Góry (2010), Za wcześnie do nieba (2010), 19 bułeczek (2011), Fatałaszki (2013), Tango we mgle (2014), Kichający słoń (2018), Trzynasta (2018)