Samoloty

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: niedziela, 29 marzec 2020

Marek Stokowski

Zbyszek żyje w świecie samolotów. To nie tak, że kwateruje na lotnisku, rozkładając koc pod kadłubami i skrzydłami śpiących maszyn. Nie, on mieszka w starym lesie, lecz nad lasem jest korytarz dla powietrznych statków żeglujących nad sosnami i muchomorami. 
     Ktoś powie:
     – No, właśnie. Co w tym jest takiego niezwykłego? Zbyszek ma nad głową samoloty, tak jak wszyscy inni ludzie.
     Odpowiemy:
     – Niezupełnie. Niezupełnie tak jak inni.
     – A dlaczego?
     – A dlatego, że on zachowuje stałą łączność z lecącymi maszynami.
     To jest łączność nad-elektroniczna, oparta wyłącznie na falach mózgowych. Jest możliwa, bowiem Zbyszek ma wrażliwość ponad-radarową, no a przede wszystkim ma zamiłowanie. To ono otwiera mu eter i dostęp do statków powietrznych na niebie.
      Samoloty już go rozpoznają. One wiedzą, gdzie on mieszka, i wiedzą, że czuwa, pamięta o każdym, rozpoznaje typy maszyn, różne linie, destynacje. Rozpoznaje statki po odblasku słonecznego światła na poszyciu i po białej smudze za ogonem, ale przede wszystkim po akcencie i sposobie, w jaki się wypowiadają, bowiem on – powiedzmy to otwarcie – dogaduje się z samolotami.
     Zdarza się, że one krążą nad polaną, gdzie siaduje co dzień Zbyszek, żeby dłużej z nim pogwarzyć. I wtedy piloci zwyczajnie głupieją, bo nie wiedzą, co się dzieje, czy przestały działać stery, czy wysiadły komputery, czy nastąpił koniec świata.

     No, a dzisiaj to w ogóle! Samoloty wprost wariują. Jedna wielka małpia klatka. Zbyszek musi dwoić się i troić. Wlazł na dach ambony na polanie, żeby łatwiej sięgać falą. I tam stoi pod samolotami, rozwiązując trudne sytuacje.
     Co się dzieje? Proszę bardzo. Ten z Dehli do Oslo po prostu oszalał. Wielki Boeing 777, nieszczęśliwie zakochany w małej Cessnie spod Grudziądza, chce lądować tu, nad Wisłą, żeby porozmawiać z tą idiotką. Zbyszek błaga i klaruje:
     – Chłopie, to nie skończy się najlepiej. Ta Cessna ma kogoś, jej serce jest przy nim. Lepiej doleć tam, gdzie trzeba. Może spotkasz kogoś w Oslo. Przy hangarach zwykle stoi taka jedna zgrabna Casa, chyba panna lub rozwódka. 
     Boeing jęczy, straszy ludzi, ale Zbyszek zdążył go przekonać, więc nie stanie się nic złego. Jedna sprawa prawie załatwiona, z tym że zaraz z kilku maszyn – z Dreamlinera i Airbusa 310, CRJ 700 i Beachcrafta, Falcona 20 i Fokkera F27 – dobiegają nowe jęki. Samoloty skarżą się Zbyszkowi, że są niemożliwie przemęczone, przeziębione, przygnębione, obolałe, poirytowane, bardzo głodne albo senne. Zbyszek koi słowem i tłumaczy, że prędzej czy później dociągną do celu, że odpoczną, wyzdrowieją, znajdą uśmiech, uspokoją się na pewno, zatankują coś pysznego, no i wyśpią się do syta. One łase są na pocieszenia, bardzo lubią komplementy, kontentują się zapewnieniami. Mówią:
      – Dobra, Zbyszek, wytrzymamy, dolecimy, damy radę. Ty rozumiesz duszę samolotu.
      On faktycznie ją rozumie. Chociaż czasem jest mu ciężko. Na przykład (też dzisiaj!) młody Airbus 319 zgłasza, że pilotowany jest przez konia. W ogóle załoga to same zwierzęta, które tłuką kopytami. On ma dosyć, chce do domu. Zbyszek błaga o powagę. Nie, to nie są wolne żarty. Zwierzęta przejęły maszynę po starcie i nie chcą jej zwrócić. Zbyszek pyta, czy potrafią odpowiednio ją prowadzić, czy jedyny problemem to tupanie? Samolot mu na to, że to bydlę za sterami już musiało wcześniej pilotować, bo kurczowo trzyma się procedur i nie bawi się przełącznikami. No, to lećcie i bez nerwów. A więc lecą, bo co począć.
      Lecą wszystkie – te w humorze, bez humoru, po remoncie, przed przeglądem – i to lecą pokrzepione. Machają do Zbyszka skrzydłami, a on macha do nich ręką.
O wieczornej porze wraca spokój. Zbyszek schodzi z dachu na polanę, potem idzie na kwaterę, utrudzony i znużony. Mimo wszystko trwa w skupieniu i przyjaznej gotowości, bo inaczej nie potrafi. Kładzie się do łóżka bez kolacji.
      Nawet nocą, nawet we śnie podtrzymuje kontakt z maszynami, które lecą nieco po omacku. One zaś nadzwyczaj chętnie oglądają jego sny wyświetlające się w kokpicie, na odwrotnej stronie monitorów – tej dla oczu samolotów, a nie ludzi za sterami.

     Marek Stokowski

 


     Przeczytaj też humoreski „Lotnisko” oraz „Jumbo”  M. Stokowskiego, opublikowane w tym dziale 10 i 19 marca, a także w ‘porcie literackim’ recenzję jego powieści Stroiciel lasu (2010) – autorstwa Wandy Skalskiej