„Nieme i puste” Janusza Kryszaka

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: piątek, 27 październik 2017

Edyta Kulczak

Z TEGO WŁAŚNIE POWSTAJĄ WIERSZE

Boli przecież wszystko – boli przeżycie życia między kaflowym piecem, fotelem i sztalugami, boli przeżycie życia wśród zakurzonych książek, w biegu pośpiesznie rozgniatającym główki polnych ziół, czy w czarnej sukni wdowieństwa przez dziesiątki lat. Boli kalectwo nieczucia smaku i zapachu, niewidzenie i cisza, o której wiemy, że istnieje tylko w wysokim kosmosie – a tam gwiazdy czarną nocą na mroźnym styczniowym niebie zawsze złowieszczo obwieszczają katastrofę. Nie poczuje jej ogrodowy fotel rozparty wygodnie przy stoliku okrytym wzorzystą serwetą, ślubne zdjęcia, cały jeszcze, nie obryzgany wojną młody mundur. Człowiek zgodnie z perspektywą rozwoju kosmosu sekunda po sekundzie oddala się od innych tożsamych z nim cząstek wszechświata. Bezwiednie i bezrefleksyjnie. Dopóki dotyk zdarzeń nie podniesie jego powiek, a „nieme i puste nie zacznie krążyć wszędzie bez znużenia”.

powinniśmy w pełnym świetle odsłonić
swoje ułomności, nie skrywać kalekich kształtów,
blizn i braków ciała.
(Ciemność nas ukrywa, s.36)

„Wszystko dąży do nagości” - słowa te spajają dwa rozdziały – z pozoru zupełnie odmienne – książki Janusza Kryszaka. Pierwsza – Nic, które boli zaprzęga do rozważań filozoficznych wydarzenia historyczne. Napięcie tworzy pozorna cisza świata, w której pulsuje niepokój. Rzeczy i przestrzeń stanowią obojętne rekwizyty do zdarzeń i myśli, bez intuicji przysługującej elementom natury. Co innego gwiazdy – one są animizacją lęku. Katastrofę rodem z poezji Józefa Czechowicza podkreśla mróz styczniowej nocy. Góry, niebo, gwiazdy, chmury, bliższe fizycznie wysokości metafizycznej są elementami obdarzonymi pierwiastkiem większej wiedzy (wszechwiedzy), intuicji, nieograniczonej siły. A rzeczy pozostają niemymi świadkami zdarzeń, by w przyszłości awansować na stanowisko pamiątek, które mówią za swoich właścicieli z zaświatów głosem zwanym historią. Przedmioty i sprzęty stają się żywymi nośnikami odczuć z przeszłości, pomostem między czasem i przestrzenią (fotografie) lub same stają się ucieleśnieniem żywego organizmu. Taką rolę przypisuje się antropomorfizowanym miastom – często skrzywdzonym przez wojny jak ludzie. Obserwuje się ich mentalne umieranie, złuszczanie się ich skóry, degradację elementów. Przyroda nie współgra w dziejach z dziejami przedmiotów i ludzi – ona ciągle żyje i odżywa, i to w coraz doskonalszej okazałości.

Cześć druga książki – bardziej nerwowa i nostalgiczna - to księga odchodzenia – raz dojrzałego godzenia się z przyśpieszającym czasem, które wyraża się brakiem obawy, choć podszyte jest smutkiem, innym razem - nieco histeryczne przeżywanie niemocy starości w połączeniu z tendencją do mitologizowania przeszłości – kiedy nie jest się już świadkiem dawnej codzienności, zwykłości czy trudu ludzkiej egzystencji, a z pamięci wybiera się głównie ideały. No właśnie – bohaterką tych wierszy jest pamięć. Ona ogniskuje wokół siebie dzianie, mieszając czasem rzeczywistość ze snem lub sen ze snem, bo czymże innym staje się rzeczywistość, która przeminęła tak dawno, że trudno być pewnym, że istniała naprawdę.

W przedsionku każdego wiersza czai się śmierć i odchodzenie. Człowiek po pascalowsku kruchy, ulotny, efemeryczny nie może równać się z żywiołami świata, którym moc pozwala na cichnięcie czy wygaszanie tylko chwilowe, bo ich istota obdarzona jest pierwiastkiem nieprzewidywalnego odradzania. Autorefleksja miesza się z refleksją metafizyczną, kosmiczną, czego wynikiem jest dorastanie do rozumienia własnej małości i ograniczoności w porównaniu z nieskończonością.
stworzony na obraz i podobieństwo
powinienem nie mieć granic
na wiązce światła
wędrować w przestrzeniach
[…] strącony z płonącego obłoku
pełznę jak robak
i darmo chcę oczyścić serce
z niegdysiejszej pychy
(Pycha, s. 24)

Dokonuje się prostoduszne wyznanie ludzkiej bezsilności, która w nieskończoność przeciąga napięcie między świadomością istnienia wieczności a doświadczanymi ograniczeniami rzeczywistości, bo „wieczność to jest dla nas pojęcie nie do pojęcia” (s. 28). Czasem rzeczywistość zastępuje sztuka, jest ona tylko erzacem prawdziwego istnienia. Poezja traci moc demiurgiczną, wiersz nie buduje – jako akt twórczy - nowych światów, a jedynie w swojej bezradności daje świadectwo rozpaczy. W ostatecznym podsumowaniu, najcenniejszym w życiu okazuje się obcowanie z innym człowiekiem.
Szukasz teraz słów w słownikach
Przewracasz strony encyklopedii
I brak w tym życia, krwi
(Warto było, s. 40)

Smutna refleksja nad przemijaniem, utratą piękna ciała, pożądania, szans, ma charakter wyznania osobistego, spowiedzi, czy nawet modlitwy. Wiersze mówią wprost o świadomości własnych ograniczeń w poznaniu świata – choćby tego najbliższego, stworzonego przez pokolenie ludzi skrywających swe mądrości między okładkami ksiąg. Zalicza się do nich także oczekiwanie śmierci – może nie czekanie na nią, ale uświadamianie sobie jej bliskości, zakładanie możliwości jej nadejścia. W takich okolicznościach zwykły dzień staje się niezwykłą przygodą, zwykłe spotkanie anonimowych ludzi jak spotkanie najniezwyklejsze. Człowieka stać na zwerbalizowanie prawidłowości: „nie mam ciała”. Czy wtedy dopiero może zrozumieć prawdziwie duchową postać istnienia? Kiedy czas staje się stagnacją, wyzwala w człowieku umiejętność kontemplowania świata, upajania się jego ładem i harmonią, którą wyraża naturalny cykl zmierzający do degradowania wszystkiego. Zbliża się ta właśnie degradacja, która potwierdza niewzruszone piękno naturalnego porządku.
A przecież chcieliby żeby to po ludzku
właśnie przemijało
bo wtedy smak czasu
jest najbardziej wyraźny
i nie ginie we wspomnieniu
(Oni, s. 35)

I wreszcie pojawia się opozycja my – wy, starzy ciałem i piękni młodzi. Sugeruje ona brak pogodzenia się z oczywistością przemijania, zazdrość o stracone, ale też wołanie o akceptację we współczesnej rzeczywistości, lansującej kult młodości, gdzie starym i pomarszczonym być zwyczajnie nie wypada, bo większość aspektów życia społecznego zakłada bycie młodym, zdrowym, szybkim, postępowym. Pod tym względem dawne społeczności, społeczności nieucywilizowane były dla ludzi starych bardziej bezpieczne, wręcz odwracały hierarchię, siwa broda była majestatem i znakiem mądrości czy wiedzy. Współczesne społeczne aranżacje państwowe, pozornie bezpieczniejsze socjalnie, zmuszają starość, by się siebie obawiała, chowała w cieniu i czekała końca. „Spokój ducha, który się dusi/ między ścianami domu, milczenie ust/ które powinny mówić i martwieją” nie zastąpią człowieka (Warto być, s. 40). Stąd w wielu wierszach widać tęsknotę do „dawniej”, idealizowanie pamięci jak pierwszej miłości, „bo co odebrane powraca w żywych snach/ i jest bardziej konkretne niż cały zewnętrzny świat”. „Z tego właśnie powstają wiersze. Z tej jednej/ chwili, bo ona nagle jest całym czasem, który objął wszystkie pokolenia ludzi” (Z tego właśnie, s. 42).
Sny – powroty stają się bardziej rzeczywiste niż rzeczywistość, pamięć cenniejsza od teraźniejszości, która podświadomie jest odbierana przez podmiot jako zagrożenie, odmienioną w czasie dawność, która przemieniła się w niegodną zaufania przyszłość. Człowiek ma poczucie, iż do niej nie należy. Sny stają się bezpiecznym ratunkiem przed samym sobą, przed własnym przerażeniem, przed bezwzględnością, której się doświadcza.

Tomik Janusza Kryszaka Nieme i puste to książka melancholijnie rozliczająca się z życiem, będąca impresją zwijania się subiektywnego wszechświata, zacieśniania perspektywy z zewnątrz do wnętrza. Kontrastowe opozycje: oni – ja, życie – pamięć, świat – dom, a nawet tylko pokój, tkwiący w atmosferze ciężkiej niemrawej stagnacji nagromadzonych latami przedmiotów, uwypuklają postać bohatera tych refleksyjnych rozważań – przemijania.

Janusz Kryszak „Nieme i puste”, Wydawnictwo FORMA i Fundacja Literatury imienia Henryka Berezy, Szczecin 2017, str. 48

Edyta Kulczak