Ledwie w numerze 2 (14) 2010/ 1 (15) 2011 "Latarni Morskiej" zdążyliśmy opublikować wiersze Katarzyny Zając, a tu, proszę, książkowy debiut poetycki. Jak się okazuje, Nagroda w IV Międzynarodowym Konkursie Poetyckim "Liberum Arbitrium". K. Zając - (rocznik 1977) mieszkająca w Ozimku (nad rzeką Mała Panew, województwo opolskie), ukończyła ochronę środowiska na Uniwersytecie Opolskim. Wcześniej publikowała m. in. w "Dzienniku Polskim", "Nowym Zagłębiu", "Frazie", Śląskiej Strefie "Gender" oraz "Neurokulturze". Na jej wiersze trafić można w wielu pokonkursowych almanachach i antologiach. Jest laureatką szeregu konkursów poetyckich - m. in. IV OKP "Przeciw Poetom" im. Witolda Gombrowicza, XVIII OKP im. Rafała Wojaczka, VI OKP im. Kazimierza Ratonia oraz XL OKP im. Jana Śpiewaka i Anny Kamieńskiej w Świdwinie (2009).
Gdyby ktoś chciał umieścić K. Zając w szeregu debiutantów poetyckich szerokimi garściami czerpiących z wynalazków postmodernistycznych, językowo wyszukanych, za wszelką cenę silących się na "nowoczesność", zrobi błąd. Twórczość poetki z Ozimka daleka jest od płodów pokolenia najmłodszego, któremu w głowie wyścig literackich szczurów. I które wcześniejszej poezji, wierszy poprzedników (z gnuśności lub banalnej przekory?) nie czyta, nie zna, a też rozumieć (twórczo absorbować) nie chce. To strefa inna, całkiem osobna, poza modnymi koniunkturami - bo osadzona w rzetelnej tradycji, korzeniami tkwiąca w ziemi realnej.
Liczący niespełna czterdzieści utworów poetyckich tomik Katarzyny Zając ujmuje bezpośredniością spojrzenia na otaczającą rzeczywistość. Zero tu wydumań, figur stylistycznie gimnastycznych, za to feeria namacalnych, żywych szczegółów, wiodących do skojarzeń z pierwotnością natury, jej przejawami - dobrze towarzyszącymi człowiekowi w jego drodze przez życie. To życie w pewnym sensie dziś egzotyczne, bez laptopów, smartfonów czy innych gadżetów współczesnej cywilizacji. Przy czym, co ważne, postawa taka nie wynika z ostentacyjnych zapędów (czy pozorowanego buntu), wynikających z literackiego (i życiowego) wyrachowania. Jak się wydaje po lekturze, samorodek, autentyk. Slowem rzadki przypadek i łatwy do przeoczenia - choćby przez fakt publikacji zbioru w oficynie pod względem ważności "żadnej", czyli peryferyjnej. Ale tak to często ostatnio bywa, że debiuty (w ogóle książki) znaczące ukazują się nakładami wydawnictw amatorskich, lokalnych, niejako z automatu "samoograniczających się" jednocześnie w dystrybucji.
Lecz wróćmy do samego zbioru Pęknięcia, ozdobionego na okładce fotą przeciętego pnia drzewa - z sugestywnymi rozstępami w poprzek słojów. Jakież jest uposażenie wierszy, z czego czerpią, jakimi środkami się posługują? Poetka sięga po doświadczenie osobiste i mówi o środowisku, w którym dojrzewała i wyrosła. To jest punkt wyjścia i rejon obrotu strof często narracyjnych, lirycznie na perfekcyjny sposób dopiętych.
Zderzymy się tu z pejzażem realnej przyrody, która nie tylko jest tłem wersów, a przede wszystkim współgrającym uczestnikiem lirycznych zdarzeń. Przy czym, co ważne, figury to nieogólnikowe, typu jakieś drzewo, jakiś owad, jakiś tam ptak. Poetka przywołuje z konkretnego imienia. Jeśli drzewo, to jabłoń lub wiśnia, jeśli owady, to świerszcze, ważki, świetliki, pszczoły, jeśli ptaki, jeśli kwiaty, to m. in. kaczeńce, krokusy, jaskry, storczyki i berberysy, jeśli zwierzęta, to ropuchy, ryjówki, nornice, kijanki, kaczki, gęsi, wilki - i tak dalej. W tych wierszach od samego początku słychać pobrzękiwanie łańcucha, stukot wiadra, widzimy trawę i kwitnący sad, słowem dana jest szansa poddania się rytmowi natury. Pod pewnymi względami kojarzyć się mogą te utwory z poezjowaniem twórcy o pokolenie starszym, Władysława Łazuki - który konsekwentnie opiera swą lirykę na mowie przyrody. Istnieje jednak wyraźna różnica. Bo K. Zając dopełnia te obrazy, swoiste "imagitorium", elementami podkreślającymi związki rodzinne, domowe, sięgające pokolenia wstecz.
Język zaś momentami przypomina mowę potoczną, jednak potraktowaną wybiórczo, poddaną dyscyplinie twórczej. To forma jakby apostroficznych rozmów, gdzie obok rzeczy zwykłych dzieją się rzeczy niezwykłe (co nie znaczy, że z zakresu fantastyki). Owa "niezwykłość" wyrasta z pewnej tajemniczości tworzonej aury, z niedopowiedzeń i niewymuszonych sytuacją sugestii.
Ścieżka może nie nowa, ale gwarantująca odbiorcy, obok przeżyć estetycznych, także autentyczne wzruszenie - i to nie wyrosłe z sentymentalnego postrzegania świata, a dzięki starannie zarysowanym obrazom, budującym klimat przyjaznej dla ducha refleksji - niejednokrotnie z akcentami gorzkimi (co nie znaczy, że przez to zrażającymi czy odstręczającymi). To dodatkowy walor prostych przesłań, przybliżających nas do wartości uniwersalnych.
A tytułowe Pęknięcia? Zakończmy omówienie debiutanckiego tomiku utworem "tryptyk o kobiecie bez twarzy".
1.
są we mnie pęknięcia i szczeliny, o których nie wiesz.
popatrz, kołyszę chłopczyka. ma brzydką twarz staruszka,
ssie bezmleczną pierś - łapczywie i mocno. rozlewam się
wśród gwiazd. nie idź ze mną, bo tu pusto.
2.
stopy na trotuarze. są we mnie pęknięcia i szczeliny,
o których nikt nie wie. kamienie nie czują, nie płaczą.
wiosną tymotka próbuje przebić płytę, te słowa brzmią
czule, wypowiedz je, usłyszysz?
3.
chłopczyk, którego kołyszę, jest mężczyzną z dużymi
dłońmi. zgasił światło, zdziera siódmą kieckę, stoję naga.
są pęknięcia i szczeliny, o których nie wiesz. proszę,
zapal uliczną latarnię, bo tu ciemno i głucho.
A zatem, drogi czytelniku poezji, jeśli zmęczony jesteś (bywasz) eksperymentami poszukiwaczy nowych form, tu znajdziesz ukojenie. Nieprędką, meandryczną refleksję, wiodącą ku źródłu duchowego samopoznania.
I nadzieja w finale jest taka, że debiutantka nie wpadnie twórczością dalszą w manierę typową dla wierszowania poetów wchłoniętych przez medialne młyny - czyli że zachowa oryginalną autonomię.
Katarzyna Zając "Pęknięcia", Dom Kultury w Tuchowie, Tuchów 2011, str. 52
Wanda Skalska