Hubert Hurbański "PRacownik", Wydawnictwo Promocyjne ALBATROS, Szczecin 2009, str. 136

Kategoria: port literacki Utworzono: czwartek, 28 październik 2010 Opublikowano: czwartek, 28 październik 2010

Kto zacz Hubert Hurbański? Nie wiadomo. Wiedza tylko taka, że to pseudonim kogoś zatrudnionego w agencjach Public Relations. Autor chce zachować anonimowość z obawy przed ostracyzmem swojego środowiska. Gdyż nadal zawód PR-owca uprawia. A w nadesłanej książce, określonej reklamiarsko mianem "pierwszej  i dotychczas jedynej w historii polskiej powieści fabularnej, której akcja rozgrywa się w środowisku prywatnych agencji PR", odsłania kulisy PR, a też "mechanizmy budowania medialnego wizerunku firm i korporacji oraz promocji poszczególnych marek znanych z Internetu, pierwszych stron gazet i magazynów". Zignorowałam zniechęcającą wizualnie okładkę, by oddać się lekturze. I ręce opadły.

Gdy idzie o treść - istotnie mamy tu do czynienia z tym, co wydawca zapowiada. Przynajmniej z grubsza. Młody człowiek kolejno podejmuje pracę w małych prywatnych agencjach PR: Yesno Communication oraz Eko Communication. Marzy mu się kariera specjalisty w tej dziedzinie. Z entuzjazmem przystępuje do dzieła - nie szczędząc czasu, energii i pomysłów. Jest bystry, dostatecznie empatyczny, otwarty na nowe wyzwania, szybko się uczy. Przynajmniej tak to wygląda z perspektywy narratora, którego tożsamość z autorem nie ulega wątpliwości. Jednak świat nie przystaje do jego wyobrażeń, a bezpośrednie otoczenie nieustannie wymusza kompromisy i lawirowanie zaułkami mętnych zasad. I wkrótce dochodzi do wniosku, iż  (tu cytat) rzeczywistość jest pewnym modelem sklejonym z mniejszych i większych części kłamstw. Zaczyna czuć się traktowany instrumentalnie lub wręcz wykorzystywany, a bezwyjściowość sytuacji pogłębiało uzależnienie finansowe od pracodawców. W pewnej chwili powiada tak: Miałem prosty wybór. Albo biorę zlecenie za grosze, albo spadam na drzewo, z ręką w pustej kieszeni i odciskiem buta na tyłku.
Takimi i tego rodzaju wynurzeniami cała minipowieść jest wręcz usiana. Tyle, że książka w istocie przedstawia relacje "na linii" pracodawca - pracobiorca, występujące (lub mogące występować) w każdej pracy. Niewiele tu ze specyfiki samej PR - czego spodziewa się czytelnik, polegając na informacjach z okładki.
To zawartość, przedstawiona fabuła.
Teraz o języku, konstrukcji, wreszcie o przesłaniu.
Niestety, wieści nie są dobre. Pod względem językowym rzecz nie zachwyca. Przeciwnie. Razi wyświechtanymi zwrotami, a zbitki słowne jednoznacznie kojarzą się z żurnalistycznym sznytem. W tym języku nic się nie dzieje; ten język nie niesie. I niewiele (jeśli nie wręcz nic) ma wspólnego z literaturą piękną.
Nieco lepiej radzi sobie autor z konstrukcją. Jest tu pewna konsekwencja w budowie: następstwa działań znajdujące uzasadnienie w "wędrówce" postaci głównej. Lecz cóż, w finale niewiele z tego wynika.
W sumie, na dobrą sprawę, z całości dałoby się wyciąć ledwie kilka w miarę udanych scen (które też wymagałyby językowego "dopieszczenia"). A to stanowczo za mało na książkę.
Wreszcie przesłanie. Czy coś świeżego, wartościowego lub przynajmniej znośnego z PRacownika da się wynieść, wyłowić, wyłuskać? I tu klapa. Oddajmy głos autorowi, cytując ostatni akapit minipowieści:
Wszyscy w tej nic niewartej historii byliśmy tylko wspomnieniem przyszłych nas... I nic naprawdę z tego nie wynikło. Jak zwykle. Bo nikt już nie rodzi się człowiekiem, tylko "pracownikiem", który na zawsze zapomniał o swoich ludzkich korzeniach.
Nawet zakładając, iż autor - pisząc tę książkę - przyjąć zamierzał konwencję swoistego żartu, rzeczy obronić się nie da. Bo jak na książkę z przymrużeniem oka - za mało śmiesznie. A jak na książkę poważną - za banalnie.  Przykra sprawa.

Wanda Skalska