Stanisław Chyczyński
Z nicościa na sztandarach
Dające się interpretować na kilka sposobów pojęcie nicości już w starożytnej Helladzie absorbowało uwagę i stymulowało emocje filozofów. Nie inaczej było w wiekach późniejszych, ale zawrotną karierę wśród artystów i intelektualistów pojęcie to zrobiło dopiero wraz z narodzinami egzystencjalizmu (Kierkegaard). Krokiem milowym było opublikowanie przez Jeana Paula Sartre’a wiekopomnego dzieła Byt i nicość (1943), z którego człowiek współczesny dowiedział się, że jest komplementarnym złożeniem tego, co jest z tym, czego nie ma. Możliwe iż tragiczne i deprymujące doświadczenia dwóch wojen światowych istotnie zaciążyły na poglądach filozoficznych. Badacze ludzkiej kondycji doszli do wniosku, że nasze życie (egzystencja) jest nieustannym kroczeniem ku śmierci, czyli zmierzaniem do nicości. Znalazło to ciekawe odbicie np. w poezji Stanisława Grochowiaka. Jednak wyjątkowe zainteresowanie nicością, jako tematem refleksji poetycko-filozoficznych, od wielu lat przejawia Jarosław Marek Rymkiewicz. (Początków tego fenomenu należy szukać bodaj już w tomie Co to jest drozd, 1973).
Dajemy się jak dzieci prowadzić nicości to wielce wymowny tytuł nowej książki poetyckiej Krzysztofa Kuczkowskiego. Bardzo ważnej i przemyślnej książki. Już sam jej nagłówek zapowiada powrót do eksploatowanej „od zawsze” tematyki, związanej z nieobecnością, nieistnieniem, niebytem. „Byt-dla-siebie”, czyli człowiek w ujęciu Sartre’a, doskonale wie, że jego przeznaczeniem jest zejście śmiertelne. W tym punkcie zaczynają się domysły i różnice poglądów. Co będzie po śmierci? Niektórzy sądzą, że nicość (pustka), inni mają nadzieję, że przyszłe, lepsze życie. Poeta uczciwie i pokornie przyznaje się do poznawczej bezradności:
Nie wiem,
gdzie tam jest
i czy jest w ogóle.
Może tam nie ma nic?
Nie wiem.
(s. 18)
Okazuje się, że w tej najważniejszej dla nas kwestii skazani jesteśmy na intuicje i domniemania, więc pseudowiedzę. Nie jest to komfortowa sytuacja. Teoretycznie mamy do wyboru trzy opcje: (1) wiarę; (2) niewiarę; (3) epoché (grec. zawieszenie sądu). W praktyce trzecie wyjście odpada, gdyż w życiu spotykamy się z pewnymi pozytywnymi propozycjami do przyjęcia albo do odrzucenia. Jedną z takich ofert jest chrześcijaństwo, a jego twórca ostrzega wprost: „Kto nie jest ze Mną, jest przeciwko Mnie; kto nie zbiera ze Mną, rozprasza” (Mt 12, 30). Tertium non datur. Ale Krzysztof Kuczkowski w pięknych słowach wypowiada swoje egzystencjalne marzenie: „Chcę być kładką, po której przejdzie Syn cieśli” (s. 30). Może to wystarczy w ramach deklaracji światopoglądowych?
Kładki (mostki) pojawiają się z reguły na jakichś drogach, szlakach, ścieżkach. Niewątpliwie w komunikacie „Chcę być kładką…” tkwi wyraźna aluzja do maksymy: „Ja jestem drogą, i prawdą, i życiem” (J 14, 6). Stąd można powiedzieć, że szeregowy chrześcijanin powinien być pielgrzymem podążającym wąską i trudną, wytyczoną przez Mistrza, trasą. Gabriel Marcel takiej postawie poświęcił dzieło Homo viator. Natomiast sopocki poeta w omawianej książce nawiązuje do twórczości Jima Jarmuscha, legendarnego, niezależnego, amerykańskiego reżysera i aktora. Konkretnie do Truposza, czyli do filmu z gatunku „kina drogi”. Z bezpośredniej inspiracji Dead manem powstał cykl Pan Dickinson, czyli w sumie 9 wierszy i piosenek. Jednak należy zauważyć, że właściwie cały zbiór Dajemy się prowadzić… to wielka metafora drogi życiowej, człowieczej wędrówki od drewna kołyski do drewna trumny. Z wyraźnym wskazaniem na ciąg dalszy.
Kultowy film Truposz jest radykalną krytyką świadomości typowego człowieka Zachodu II połowy XX w. (model zapaści aksjologicznej). Książka Kuczkowskiego zaś jest tej krytyki literackim, swoistym i swobodnym odzwierciedleniem. Autor sugeruje, że my wszyscy, uczestnicy osławionego wyścigu szczurów, potencjalni Filistyni (dla jakiegoś Conway’a Twila lub Cole’a Wilsona), kompani Williama „Billa” Blake’a, czytelnicy Ulissesa i Alchemika, wielbiciele KING CRIMSON czy MACHINE HEAD – „dajemy się nicości / prowadzić jak dzieci” (s. 18). Pląsamy i śpiewamy „w wiecznym pulsującym / teraz, które jest jak Nic” (s. 10). Przejęci do najgłębszych warstw libido dyrektywą CARPE DIEM!, żyjemy chwilą, ignorując wszelką eschatologię. Automatycznie narzucają się tutaj porównania do błędnego koła (Malczewski), chocholego tańca (Wyspiański), kłębowiska żmij (Mauriac), chociaż brak jakichkolwiek aluzji. Po prostu autor „Tlenu” zwykł się posiłkować innymi, bardziej nowoczesnymi dziełami. W tym miejscu warto jeszcze dodać, że utworami o najsilniejszym ładunku krytycznym (wobec cywilizacji technicznej i kultury postindustrialnej) są: „Budowanie domu (II)”, „Termopile”, „Hiszpanka”, „Fripp” czy „Nobody’s Song”. Moim (nie)skromnym zdaniem to najlepsze wiersze w tej książce (plus wiersz tytułowy o pokrewnej, choć bardziej uniwersalnej i ponadczasowej problematyce).
Można by zadać pytanie, kim jest główny bohater książki?
Już w pierwszym utworze o Reprobusie, imienniku autora, pada znamienna uwaga-cytata, która mogłaby stać się mottem dla całego zbioru: „Znam twoje czyny: masz imię / które mówi, że / żyjesz, a jesteś umarły” (s. 6). To wynik inspiracji filmem Dead man. Pokolenie Tadeusza Borowskiego było „zarażone śmiercią”, przygłup istnieniowy Rymkiewicza jest „na wpół umarły ale na wpół żywy” („Oto jak robak”), natomiast bohaterowie filmu Jarmuscha „umierając żyją”. Coś w rodzaju duchowych zombies, żywych trupów, oblubieńców nicości. Podobnie u Krzysztofa Kuczkowskiego.
Rzecz jasna: Jest taki punkt widzenia, z którego patrząc, można zobaczyć życie jedynie jako chytrze spowolnioną agonię. Dlatego krakowski aforysta Jerzy M. Wąsik powiada „Młodzi umierają długo”. Wiadomo, że „głupi pieprzony biały człowiek” (s. 49) od czasu, kiedy Sartre utożsamił egzystencjalizm z humanizmem, cierpi i jęczy z powodu „niepojętej / grozy istnienia” (s. 11). Wszelako nie należy zapominać, że dla prawdziwego chrześcijanina śmierć jest tylko bramą do lepszego, nadprzyrodzonego, alternatywnego świata. Z pogłębioną wiarą wiąże się specyficzny rodzaj „infantylizmu”. „Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” (Mt 18, 3) – otwarcie uprzedzał Syn cieśli z Nazaretu. Oczywiście, zawsze znajdą się tacy, którzy będą utrzymywać, iż w ten sposób chciał swoich wyznawców radośnie i bezboleśnie poprowadzić ku Nicości. „O Machine, Machine, jak długo / będziesz grać piekielną muzykę?” (s.44).
Machine to wioska gdzieś na końcu świata, filmowy symbol piekła. Ale w wierszu „Dickinson Metal Works” jej nazwa może być aluzją do kultowej, blackmetalowej, amerykańskiej kapeli o podobnym szyldzie. Kuczkowski miesza nastroje, aspekty, wektory mentalne niczym Wiedźmin w tyglu. Jako gorliwy postmodernista celuje w wielogłosowości, wieloznaczności, wielokulturowości. Właśnie zdiagnozował naszą rzeczywistość, oddzielił „nie wiem” od „realu” i deliberuje nad remedium. O jego metafizyczne wybory jestem spokojny. Swoją pewność opieram na postanowieniu ze wstępnego „Reprobusa”: „Zbudować / nowy dom. Do nowych bukłaków wlać młode wino. Zaczerpnąć nieba”…
Latarnia Morska 2 (10) 2008