Jacek Dudek „Homo Silesius”, Zaułek Wydawniczy POMYŁKA, Szczecin 2013, str. 64

Kategoria: port literacki Utworzono: niedziela, 01 wrzesień 2013 Opublikowano: niedziela, 01 wrzesień 2013 Drukuj E-mail

Jolanta Szwarc

POEZJA POSZUKUJĄCA

Sądzę, że do takiej poezji można zaliczyć tomik „Homo Silesius” chorzowskiego poety Jacka Dudka. Łaciński tytuł spowodował, że i tytuły czterech części uzyskały łacińskie nazwy z podanymi tłumaczeniami: I – „aspicius – poszukujący”, II – „separatus – osobny”, III – „ubertas – dojrzały”, IV – „paratus – gotowy”. Całość opatrzył wstępem redaktor Polskiego Radia Katowice Maciej Szczawiński.
Szczawiński już w pierwszym zdaniu swojej wypowiedzi stwierdza: „Intrygująca, wzruszająca, bardzo trudna i nie mniej oczywista w poetyckiej prawdzie książka. Bohater Jacka Dudka szuka. Poszukuje, przeszukuje, sprawdza relacje, bada jakość znaczeń. „Homo Silesius”. Tytuł jakby wymyślony po to, by już na wstępie spiętrzyć przeszkody, zmylić tropy, wyprowadzić w pole.” Po co? Zagmatwać dla zagmatwania? Przecież język jest narzędziem komunikacji, to on warunkuje jej jakość. Żeby się porozumieć, potrzebna jest obustronna wola komunikacji – autora i czytelnika.

Tytuł „Homo Silesius” kierunkuje jednoznacznie nie tylko na kogoś stamtąd, choćby z Chorzowa, ale każe go jeszcze wyposażyć w cechy prawdziwego Ślązaka, który urodził się w zakorzenionej, przesiąkniętej śląskością rodzinie. Zna problemy współplemieńców, dzieli ich poglądy, starania o miejsce w politycznej rzeczywistości.
Natomiast „rzecznik prasowy” autora, podmiot liryczny (ten z pierwszej części) „aspicius” – szuka kształtu, istoty, sedna wywodzącego się z domu, historii i tradycji. Szuka stałego gruntu, ziemi, na której zakotwiczyć mógłby swoje „jestem”, a tu paznokcie czarne jak kiedyś / wiara i niedziela leczenie kaca. Jakiś konflikt wartości, bo jak się mają wartości najwyższe, bo sakralne, do hedonistycznego picia wódki, przyjemności wątpliwej, rodzącej zło z najmniej istotnym jego objawem – kacem, którego trzeba się pozbyć, by nie przeszkadzał w wydobywaniu węgla.
Teraz w wierszu „złoże” czytamy -  chce mi się węgla / na sraczkę / na ciepło / i aby dłuto oprzeć. Gdzieś zniknął etos pracy górniczej, a pojawiła się zachcianka osoby niezbyt na tym węglu się znającej, bo choć wiele produktów można z węgla kamiennego uzyskać, po jego przetworzeniu oczywiście, a nawet w nim rzeźbić, to na sraczkę działa tylko węgiel drzewny, a ten w „złożach” nie występuje. Jeśli chodzi o sraczkę, ma ona zasięg globalny i występuje z różnych powodów. Częstą przyczyna bywa stres. Kiedy się gubi słowa nawiązujące kontakt, kiedy grucha w mostku i czasem męczy samo jestem…  przydałby się apteczny węgiel.
Obok poszukującego przesuwają się postaci tragicznych poetów – Stachury zaprzyjaźnionego z Witkiem Różańskim i Babińskiego skaczącego z mostu Królowej Jadwigi w Poznaniu. Aż boję się pomyśleć, co w kontekście tych nazwisk znaczy fraza – stać obok i upaść lojalnie.
Tym, co intryguje liryczna „ja” jest niewątpliwie sztuka słowa. Przepoczwarzyć się, szukać wielkości odniesień. To nic, że spadnie poczytność, że ktoś się pogubi, rozbierając z trudem ubrane nieubieralne.
Niewątpliwie poezja silnie oddziałuje na człowieka. Zresztą wszystkie sztuki ocieplają klimat na tej okrutnej planecie. To wiersz pozwoli lirycznemu „ja” przepoczwarzyć się. Wybrać się od nowa, żeby być „kimś innym”, podmiot wie, kim był, teraz kieruje się w stronę bytu, którym jeszcze nie jest. Przecież do człowieka wolnego należy kształtowanie własnego losu. Jest jego kowalem. Jak sobie pościeli, tak się wyśpi. Żeby tylko naprawdę wiedział, czego chce i nie oszukiwał sam siebie. Na Sartra poradzę wiersz. Cóż, ciekawe, czy zadziała, czy da się przeczytać.

W części II – „separatus” znajdujemy szereg wierszy autotematycznych. Poszukiwanie miejsca na ziemi wśród lichowatości, dociekanie kim się naprawdę jest prowadzi coraz silniej do poszukiwań w obszarze poezji. Są wspomnienia z podróży z innymi poetami, ale bohater się od nich dystansuje – należę i nie należę do nich. Pisać, nie pisać, może pomilczeć, pojawiają się wątpliwości. Już wcześniej miałem zamiar / schować rzeźby / cicho / nie patrzeć na słowo. Przecież można się wahać.
Szczególnie uważający, wrażliwy poeta silnie odczuwa niespełnienia, strach, brak i inne lęki egzystencjalne. To nieprawda że metafizyk ma lepiej. Od środka bywanie poetą kruszeje / wiernie zgaduje jak pomóc jak zabić. Wtedy dopada zniechęcenie, „apatia”. To nie jest dobra pora na pisanie wierszy. Te już wydrukowane wcale nie dają zadowolenia. Pali w żebrach wielka pokusa \ spalić Bar i Ziemię Druid.
„Amelong” kończy część drugą. Zdziczały staw zyskał nowe piękne wcielenie, pewnie nie bardzo będzie się podobał bawiącemu tam niegdyś półświatkowi, ale na pewno ich miejsce zajmą inni, a zamiast zielonego słowotoku poeta nie tylko mądrze pomilczy, ale i chodząc wokół zapisze coś interesującego.

I rzeczywiście, już dojrzały zapisał w III części wzruszający, liryczny wiersz „portrety”. Elżbieta (babcia) upominała: gdy wyrzucałem okruszki chleba ze stołu / i kiedy zbyt głośno milczałem o Bogu. Mimo że wrzuceni jesteśmy w świat przypadkowo, tacy goście chwili, to jednak odwracamy się do przeszłości i projektujemy przyszłość dalszą niż koniec, wychodzącą poza naszą nicość, zakładając większą trwałość  w czasie rzeczy, rzeczy, które ciągle przybywają, tworzą codzienność, schematyczność, powtarzalność. Również egzystencja innych ludzi skłania do naśladownictwa. Choć to prawda że życie oszukuje / i cóż do tego powtarzalności / nawias by stanąć na zewnątrz, to dopiero wtedy, gdy życie w jakiś sposób wyrzuci poza nawias, dociera prawda o oszukańczej swojskości. Tak jak dłuto z wiersza „złoże” można oprzeć o węgiel, tak człowiek nie znajduje oparcia dla siebie. Żadnego zaczepienia, ciągle to samo: praca, środowisko i śmierć. „Jestem” jest i koniec. Zatem po co pytać, skąd się pochodzi? Przecież i tak nikt nie powie, jak się ma żyć.

Opisać nieopisywalne, posłużyć się sztuką, zabrać domeną Boga i stwarzać, bo jeśli założyć człowieka znikąd i do nikąd odchodzącego, to potykamy się o brak znaków rozstrzygających. Człowiek chciałby znaleźć sens istnienia, ale nie ma osoby, która by mu go wyjawiła. Mowa – przechera, jak żona do męża -  mówi, mówi, ale o czym mówi, tego nie mówi. Chyba że pod uwagę weźmiemy magiczne słowo: babcia. Mimo że potrafiła zganić za brak szacunku dla chleba i milczenie o Bogu, to jednak zagarniała do siebie puchową pierzynę / usiądź przy mnie – mówiła / płacz tutaj ci wolno /…/ płaczu potrafię jakby mniej konstatuje w puencie tego wiersza podmiot liryczny. Przecież nie musi być tak bardzo gorzko i smutno.
Już „poszukujący” stwierdził: wierne jest niepoznawanie siebie / na Sartre’a poradzę wiersz / a sam wiem jak potrafi skóra, bo skóra to organ świadomy jak ucho, język, oko czy mózg. Nieświadome organy: wątroba nerka jelito / płuco ścięgno… i ono… serce / żadnej alternatywy co zdiagnozowane – przechlapane. Pewnie, że przechlapane. Choroba siedliska uczuć – serca jest wynikiem złego trybu życia, bo na choroby serca sami pracujemy od wczesnej młodości. Pewnie dlatego płynąca z serca i mówiąca o uczuciach liryka zapewne na moja osobistą prośbę / pokazuje tyłek mimo że piękny i kształtny / w tej chwili kojarzy się z zakończeniem / przetwarzania pokarmu / jest w tym dynamika choć zupełnie nietkliwa – odwrotnie niż u Gałczyńskiego. Trafna diagnoza, chociaż bezalternatywna, postawiona we właściwym czasie daje sporo możliwości kuracji. Co prawda robi się za pięć dwunasta, ale jest trochę czasu, żeby glinę ubrać w kształt i dać Bogu szansę, by tchnął ducha. Kształt jest jeden kulisty śniegowy topnieje / za rok znowu ulepią go nie z gliny. Po co odnawiać co roku śniegowego bałwana? Dlaczego zarzekamy się podglądów, tych od luster? Czy lustro jest tylko wtyłozwrotem człowieka, czy ma charakter mediacyjny i otwiera drogę prowadzącą w zaświaty? Na pewno budzi lęki egzystencjalne. A co z zaświatami? Są, dają szansę na wieczność? Autor powie – metafizyk ma lepiej / nie domyka sekund. I mamy dylematy. Kiedy trzeba wybrać / droga nie chodzi moimi stopami /…/ Bóg zakłada ręce / tłumaczy cicho z lustra / że wybór już padł. Już wiadomo, kto strzela, a kto kule nosi. W międzyczasie serce wyleczone ze znieczulicy daje szansę na pisanie i malowanie obrazów. Małe sprawy urastają do wielkich w gąszczu stojaków / na kroplówki zakładam że skrzydła są / i nic więcej zrobić / nie mogą. „Duza by już mogli mieć, ino oni nie chcom chcieć!”
A homo silesius? Ciągle jest. Ewentualne listy, póki co, słać trzeba na Chorzów, tylko szybko, bo już słychać urywany szloch gwary / z akcentem obcym / zmniejsza się kolejka do wymarcia.

Wierszom Jacka Dudka nie można zarzucić braku literackości.
wyrzucam sobie za siebie / terminologię kontaktu
kręgosłup potrzebuje zera absolutnego / pęknie a filozofia ciekłego metalu / zwer(s)yfikuje kokon
tak naprawdę tylko cyfry gadają zbyt wiele
młodym lisom przystrzyżono futra / wykłuto oczy od środka
liście przybite do butów
Już tych parę przytoczonych cytatów pokazuje, że teksty mają „podwójną semantykę”, popularnie mówiąc – drugie dno. Nie można ich traktować jako prostych komunikatów. Homo silesius szukając swojego „jestem” na ziemi, w swojej małej ojczyźnie mówi: Bóg zakpił ze mnie / dał mi Wielki Kanion / i Rafę // w kafejce „pod drewnianym bocianem” odzyskuję moje miasto.
Jak się mają stworzone cuda świata do kafejki? Kafejka jest po prostu bliższa.

Pragnienie sensu życia, poszukiwanie swojego „jestem” odzywa się w każdym człowieku, szczególnie teraz we współczesnym świecie, kiedy dostrzegamy kryzys wartości, chaos, zalew różnego rodzaju „pseudo”.  Ambitna sztuka stawia poprzeczkę wysoko. Przestrzega przed niecierpliwym szukaniem sensu. Wznosi bariery, nadając utworom skomplikowany kształt. Jacek Dudek proponuje wspólne rozważania o naszym bycie tu i teraz, czego nie oferuje popkultura. To ze sztuką wyższych lotów dorastamy do człowieczeństwa. Poszukiwanie wartości wyższych, troska o poezję – ile jest poezji dziś w poezji – zastanawianie się nad problemem wyborów, choćby drogi życiowej w zderzeniu z wartościami materialnymi często kończy się katastrofą. W poczuciu lansowanej przez egzystencjalizm absurdalności egzystencji człowiek zaczyna, skoro wszystko wolno, tworzyć swoje jednostkowe, oparte na widzimisię prawo moralne.
Wolny, wyzwolony człowiek – artysta wyzwala poezję z rygorów. Na pierwszy rzut oka widoczny jest brak interpunkcji i wielkich liter. Już było, że poeci wymyślali na użytek wiersza nowe znaki interpunkcyjne. Teraz rezygnują, uważając, że są niepotrzebne. Julian Przyboś zawsze cenił interpunkcję i pokpiwał z „interpunkcyjnej ideologii i małoliterowego światopoglądu”.

„Homo Silesius” Jacka Dudka na pewno jest pozycją wartościową i godną polecenia czytelnikom lubiącym mozolnie wydłubywać sensy, szukać odniesień od wiersza do wiersza, łączyć poetyckie migawki.
Swoją drogą żałuję jednak, że nie ma poetów, których wierszy chętnie uczylibyśmy się na pamięć. Poezja przestaje być źródłem radości, uśmiechu. Coraz częściej staje się żelazną konstrukcją.

Jacek Dudek „Homo Silesius”, Zaułek Wydawniczy POMYŁKA, Szczecin 2013, str. 64

Jolanta Szwarc