Leszek Żuliński "Mefisto", Wydawnictwo ADAM MARSZAŁEK, Toruń 2011, str. 68

Category: port literacki Created: Sunday, 05 June 2011 Published: Sunday, 05 June 2011

Leszka Żulińskiego (rocznik 1949) - poetę, krytyka literackiego i publicystę - chyba nie trzeba bliżej przedstawiać. Dobrze jest znany wszystkim obracającym się w kręgu literatury, a też zwykłym czytelnikom - także "Latarni Morskiej", gdzie od kilku lat publikuje swoje eseje i recenzje. Przede wszystkim - przynajmniej do niedawna - kojarzony był głównie z działalnością krytycznoliteracką. Jednak po latach przerwy odezwał się w nim poeta, czego dowód mieliśmy w postaci zbiorów wierszy Chandra (2007) i Ja, Faust (2008). Teraz ukazał się tom nowy: Mefisto. I powiedzmy od razu - to książka niezwykła. Niezwykła przede wszystkim w znaczeniu etycznym.

Przyznaję, bałam się ją przeczytać. Po pierwszym kartkowaniu leżała w kącie mego biurka prawie miesiąc. Skąd ten opór? Ano stąd, iż zbiór ten jest szczególnym rodzajem spowiedzi kogoś uwikłanego w ciemne sprawki. Konkretniej mówiąc nie jakiegoś kogoś, a autora - Leszka Żulińskiego. Bo podmiot liryczny tych strof to właśnie sam poeta.
Omawiając tę książkę nie sposób pominąć faktów. L. Żuliński - wedle dokumentów IPN - zarejestrowany był jako tajny współpracownik SB pod pseudonimami "Literat" i "Jan". Sprawa wyszła na jaw kilka lat temu. Autor nie zaprzeczał temu, nie "odwracał kota ogonem" - ja czyniło to wielu TW w środowisku literackim. Próbował się z tym jakoś ułożyć, komentując i recenzując rozmaite publikacje związane z ujawnianiem działalności represyjnego aparatu służb specjalnych PRL. Na przykład pisał (luty 2006) w "Twórczości" o głośnej na on czas książce Joanny Siedleckiej Obława. Losy pisarzy represjonowanych (2005):
Książka Joanny Siedleckiej "Obława. Losy pisarzy represjonowanych" powstała na fali mody - mody tyleż zrozumiałej, co podejrzanej o zbyt tanią zapalczywość. Siedlecka opisuje przypadki kilkunastu ludzi pióra (konkretnie: Wojciecha Bąka, Jerzego Brauna, Stefana Łosia, Władysława Grabskiego, Heleny Zakrzewskiej, Jerzego Szaniawskiego, Jerzego Kornackiego, Melchiora Wańkowicza, Januarego Grzędzińskiego, Pawła Jasienicy, Ireneusza Iredyńskiego i Jacka Bierezina - wymieniam według kolejności zastosowanej w książce), w których losy wplątała się aktywnie władza (np. partia, służba bezpieczeństwa itp.), "karząc" ich w rozmaity sposób za postawy, poglądy i uczynki. Represjonując. Przez całe dziesięciolecia były to tematy tabu, szeptane lub w najlepszym przypadku opisywane w drugim obiegu, więc dziś - kiedy zapora runęła - wypłynęły one wysoką falą na warsztaty rozmaitych kronikarzy (...) Sprawa nie jest, niestety, jednoznaczna. Choćby dlatego, że o ofiary systemu upominają się ich współcześni wciąż uwikłani w rozmaite "uzależnienia" poglądowe i mający sprzeczne filiacje "doktrynalne". (...) Nie zmienia to faktu, że zło siedziało nie tylko w systemie i nie tylko w bezpiece. Siedziało także w tym literackim bagienku, w ludziach, w charakterach, w zawiści, w głupocie - a więc w "powodach uniwersalnych".
Zamykając tę trudną, bolesną, acz sensacyjną książkę Joanny Siedleckiej, zastanawiam się jednak nad jej sensem. Czy to pranie brudów ma swoją rację? Czy tzw. utrwalenie prawdy uzasadnia tę pracę? Wiem, że tak. Lecz wiem także po tej właśnie lekturze, że ta prawda nie jest jednoznaczna. Obciąża ona tyleż dawny ustrój przemocy i jego funkcjonariuszy, co ludzkie charaktery i "mentalność środowiska".

Ów obszerny cytat pokazuje meandry argumentacji uwikłanego. Czas robił swoje, a uczucie dyskomfortu moralnego nie malało. Przeciwnie, rosło, gniotąc autora od środka. Bo pomijam tu zauważalny ostracyzm części środowiska literackiego, a też obserwatorów z boku. Mówmy tu o relacjach z własnym sumieniem. Z jasną świadomością tego, co się czyniło.
I dopiero w tym kontekście pojąć możemy pełnię znaczenia Mefista.

Wydany w twardej oprawie zbiór (z intrygującym projektem okładki Krzysztofa Galusa) liczy trochę ponad pół setki wierszy, otwierający się trzylinijkowym utworem "Bazyliszek": najstraszliwsza w dzieciństwie/ była dla mnie bajka o Bazyliszku// do dziś boję się spojrzeć w lustro.
Bazyliszkowe preludium wprowadza nas w szersze konteksty kulturowe (związane z mitami, realnymi postaciami, a też ewokacjami literackimi) wszelkich zdrad, zaprzaństwa, nieprawomyślności i odszczepieństw. Spotkamy tu m. in. Kaina, Heroda, Judasza, pojawiają się mister Hyde i doktor Jekyll, Lady Mackbeth, Radovan Karadzić, Elektra i Faust. W tej wędrówce doświadczamy różnych postaci zła, nie zawsze dających się jednoznacznie określić, często o granicach nieostrych, rozmytych sprzecznymi poglądami. W tym wszystkim jednak dostrzec można szatańskie ziarno. I w wymiarach jednostkowych, i w społecznych - gdzie przyzwolenie na określone zachowania regulują przyjęte normy i wartości.
Już sam spis tytułów wiele tu może powiedzieć (podaję na wyrywki): "Piekło", "Srebrniki", "Boję się wyjść z domu", "Wybrani, naznaczeni", "Hydra", "Cynizm", "Prawda", "Wina", "Sumienie", "Naucz się wiązać pętlę", "Morze Martwe", "Tabu", "Transgresja", "Strach", "Inkwizytorom", "Brednie polskie", "Ambiwalencja".
Powiada L. Żulinski w utworze "Wybór": owszem, miałem wybór,/ byłem wtedy świadomy i pełnoletni,/ przeczytałem już sporo książek/ i widziałem , co się dzieje// zawiodła busola// młodość jest wichurą,/ strzałka busoli tańczy jak oszalała,/ kiedy się uspokoi - cisza/ i tylko kikuty połamanych drzew/ podchodzą pod okno jak Las Birnam// statki na uspokojonej wodzie podnoszą żagle,/ karawany ruszają dalej// i ja próbuję,/ ale już o kulach.
Słowem po tym, co się zdarzyło, czego w przeszłości się dopuścił, straty są nieodwracalne i dalsze poruszanie się w świecie silą rzeczy naznaczone zostaje stygmatem. Świadomość tego będzie ciągnęła się aż po kres żywota. Podmiot liryczny, jak się wydaje, autentycznie i szczerze cierpi - w sumie nie znajdując usprawiedliwienia dla swoich czynów.

Te wiersze to nieustanne drgania, wibracje, przydechy i spazmatyczne wydechy, zwielokrotnione wołania o zrozumienie, które jest i musi być trudne - bez względu na perspektywę widzenia. Tak zawsze bowiem bywa z cierpieniem, którego doświadczamy - zwłaszcza z cierpieniem "zafundowanym" sobie niejako na własne życzenie.
Zabrzmiała tu nuta przygany, widzę, jednak z intencji taką nie jest. Nie mnie, recenzentce, rozstrzygać o winie i karze, nie mnie ferowanie moralnych wyroków. Do tego są inne instancje. A i sam czytelnik na własną rękę z tym będzie musiał się zmierzyć. Mimo przewidywalnych wątpliwości.
Chcę powiedzieć tylko tyle, że rzadki to przypadek tak szczerej poetyckiej "spowiedzi" pisarza naznaczonego "heglowskim ukąszeniem" (co lubili cytować marksiści). Zaś ta spowiedź ma tym większą wartość, iż są to utwory artystycznie na poziomie przyzwoitym, momentami wręcz ponadprzeciętnym.
Kończy poeta wiersz "Podróż do kresu nocy" (dedykowany Elżbiecie Bielskiej-Kajzer) w finalnej partii książki: tajniacy podsuwali mi jakieś papiery; drę je od lat/ na strzępy, ale poplamione palce krwawią do dziś atramentem// czy mam prawo maczać w nim pióro?/ czy mam obowiązek milczeć?// czy mam cokolwiek,/ co uwolni i ocali świt?

Zaiste, Mefisto jest jak gorący kartofel. Nie da się go długo utrzymać w dłoni. A co dopiero zjeść.

Wanda Skalska


Przeczytaj też na naszym portalu omówienia zbiorów poetyckich L. Żulińskiego
Chandra (2007) i Ja, Faust (2008) w "porcie literackim", a także tomiku Rymowanki w dziale "między numerami" (luty 2010)