„Treny. Listy do Matki” Jerzego Fryckowskiego

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: sobota, 12 styczeń 2019 Drukuj E-mail

Leszek Żuliński

TRENY FRYCKOWSKIEGO

Ten kolejny tomik Jerzego Fryckowskiego to jeden wielki tren poświęcony zmarłej Matce. Jest on podzielony na dwie części: pierwsza nosi tytuł Treny, druga Listy od Matki.
Jak wiadomo, „poezja funeralna” ma swoją wielowiekową tradycję; ot, można tu chociażby przywołać naszego Kochanowskiego. Ale to za mało. Czytam w Internecie: Treny to dosyć ważny gatunek liryczny. Są to utwory poetyckie, wywodzące się z poezji żałobnej antycznej Grecji. Pierwotnie były to pieśni obrzędowe, ale później stały się jednym z elementów greckiej tragedii. Wyrażały one żal z powodu czyjejś śmierci, rozpamiętywały myśli i czyny zmarłego, sławiły jego zasługi. Treny, po częściowym zaniku w starożytności, odrodziły się w okresie renesansu za sprawą Jana Kochanowskiego, który stworzył ich cykl po śmierci córki Urszulki.

No i – przeskakuję do naszych czasów – wciąż treny pisać będziemy. Ja sam rozmyślam nad tym po niedawnym odejściu mojej Mamy. Zostałem „seniorem rodu”, ale to żadna pociecha.
Fryckowski napisał cykl znakomity i poruszający. Dla przykładu cytuję Tren IV:

Matko, zbudziłaś mnie dziś dotykiem w policzek. / Spłynęła na mnie jasna i głęboka wiara, / że się nowych, przyszłych dni odsłoni kotara, / a dłonie Cudotwórcy przywrócą Ci życie. // I byłem nieświadomy tej ciszy zegara, / kiedy serce tak nagle ustało swym biciem. / Miałem nadzieję dziecka, iż przyjdzie Zbawiciel / i podobnie jak lekarz, też będzie się starał. // Ale za chwilę ojciec u drzwi moich stanie. / Jego męska duma też łzom się nie oparła. / Czyżby próżne modlitwy i wszelkie starania? // Blednie w progu pogodnych mych nadziej aura. / Zrozumiałem już wszystko, lecz stawiam pytanie. / Drogi synu, twa Matka nocą w bólach zmarła.

Zauważcie: to jest klasyczny sonet! Cała pierwsza część książki to właśnie treny (jest ich 54). A wieńczy je „tren niepełny”; taki oto: Zasnęłaś już Matko, ukołysana bólem, / który się zatrzymał pod powiekami okien. / Jeszcze tylko księżyc snu szpitalną koszulę / przytulił do ciała, może śmierć przejdzie bokiem. // Niechaj Ci się przyśnią kolorowe motyle, / co jak do modlitwy skrzydła składają na noc. / Uśpiona na zawsze zimnej, kamiennej bryle, / śpij kochana Mamo… Dobranoc.
Nie przyszłoby mi do głowy, aby stratę bliskich opłakiwać tak tradycyjną poezją. A jednak to mnie uwiodło. Bo po co poecie „nowoczesnemu” upierać się przy nowatorstwie lub aktualnej dykcji? W tej smutnej sytuacji żegnajmy naszych rodziców językiem, jaki im towarzyszył.

Druga część książki to Listy od Matki. Tych listów jest tu 19. Ale to już nie są sonety, tylko regularne, trzyczęściowe kwadrygi, także pisane w stylizacji i rygorze poezji sylabotonicznej. Te wiersze pisze zza grobu matka do syna.
Posłuchajcie ten wiersz: Synku, ciągle mnie pytasz, czy zmarznięta ziemia / nie nacina mi skóry, czy mogę oddychać, / a przecież wiesz dokładnie, już nie rzucam cienia, / więc mówienie do ciebie to kara lub pycha. / Najtańsza zwykła trumna i ponad ćwierć wieku / zamieniła mnie z drewna w smutne, mokre próchno. / Jednak tę z najlepszych zdjęć masz mnie pod powieką / i na moje wołanie wciąż nie chcesz ogłuchnąć. / Uparcie co kilka lat odnawiasz litery, / wiec niesiemy ten sam ból, to samo nazwisko. / Smuci mnie to co zawsze, że mój popiół szczery / nie zmieni ciepła znicza w domowe ognisko.
Piękny choć smutny, poruszający wiersz… Często rozmawiamy z naszymi zmarłymi, ale – być może, być może – także oni z nami. I te listy matki do syna, choć przecież wyimaginowane, to ciąg dalszej rozmowy o „życiu bez życia”.

Tu można by całe traktaty pisać o wieczności lub niewieczności naszego losu. I nie ma co się spierać metafizycznie czy ateistycznie o prawdę. Prawdy każde z nas się doczeka. Cierpliwości!
Zaskoczył mnie Jurek Fryckowski klasyczną doskonałością tych wierszy. Czego jak czego, ale tego bym się po nim nie spodziewał.
Jedna sprawa podczas lektury rzuciła mi się w oczy: ta dykcja, ten kunszt równają się z klimatami Tadeusza Nowaka (zwłaszcza z jego Psalmami) lub z Zachodem słońca w Milanówku Jarosława Marka Rymkiewicza. Czytuję te tomy od lat, nieustannie, bo po prostu są mądre, wzruszające i piękne. Fryckowski ma własną dykcję i inne „rozliczenia osobiste”, ale dołączam go od dzisiaj do dwójki tamtych mistrzów.

Jerzy Fryckowski „Treny. Listy do Matki”, Wydawnictwo BUK, Białystok, str. 54

Leszek Żuliński

 

Przeczytaj też wiersze J. Fryckowskiego w dziale „poezja” naszego portalu, a także recenzje zbiorów poetyckich w „porcie literackim”: Jestem z Dębnicy (2010) i Zanim zapomnisz. Wiersze wybrane (2010), Chwile siwienia (2013), Niebieska (2016), Stany nagłe (2017)