Notatki na marginesach (16)

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: sobota, 29 grudzień 2018 Drukuj E-mail

Bartosz Suwiński

KOTLINA. POWROZY

1.
Pierwszy śnieg jest rzadki, niezbyt go wiele, prószy, przestaje. W pierwszym, sypkim śniegu, który zanim zbił się w bieli, zdążył wsiąknąć w mokrą ziemię, moment, jeden moment tylko dla mnie. Drzewa gołe, potraciły liście i wszystko inne, zostały ze sterczącymi gałęziami. Widzimy je w ich przetrwaniu, w okolicznościach podstawowych, w wymiarze zerowym. Rzednie, goło, jakoś będzie. Coraz, bardziej, pusta, przestrzeń. Dzielę swój czas między dwa punkty. Przez chwilę w tym drugim, chodzę i widzę jak rzeka zwalnia bieg, zmienia swoją powierzchnię, chcę znaleźć ją rano w miejscu, gdzie wieczorem złożyła się do snu. Chcę zatrzymać bieg i zwolnić siebie, dla odbić, wielu odbić. Lekko skute przy brzegu, mysie truchło. Lubię ją, bardzo. To ciało zasila wiele dopływów, to nieustabilizowanie jest porządkiem nurtu. Beznadziejne jest to, kiedy nas odmęt przestaje przerażać. Człowiek wybiera dobrze, kiedy nie szuka dla siebie pociechy. „Gdy nosi się w sobie wielką boleść, dobrze jest zmienić miejsce pobytu” (przeł. M. Łukasiewicz).

2.
Grudzień to miesiąc rozproszenia, kleconych spojrzeń, zmarnowanych widoków. Ciągłego dobiegania do czasu, który każdą godzinę podporządkował innej godzinie. Nie zostawił nic, czym można by improwizować, zmylić samego siebie, zwieść bliskich. Nie sposób wyszarpać psu kości jak je, można szarpać za drzwi, za klamki, za włosy. Dostać w pysk i dać w pysk. Najbardziej lubię patrzeć na sikorkę bogatkę, wirującą na cienkich gałązkach malwy. Jej kanarkowe podbrzusze wygląda jak wygodna, piaskowa poduszka, od nasady której rozchodzi się ciepło. W tym samym czasie gołębie myją skrzydła w oczku wodnym, uciekają przed psem. Codziennie doglądam pieca. Dziś trzeba wyczyścić płomienicę, wybrać popiół. Zdrowo popić. Pójść w dale i oddale. „Życie jest bezcelowe jak miejskie lato, jak słońce opromieniające wiecznie jałowe kamienie, z których nigdy nie wykiełkuje uboga zieleń” – tak pisze Józef Roth, 25 czerwca 1922 roku (przeł. M. Łukasiewicz). Pisarz, który siedemnaście lat później, dokona żywota, w maju, dokładnie: 27 maja. Bliscy powiedzą, że jego alkoholizm, który pogłębiła schizofrenia żony i kłopoty psychiczne ojca, był długodystansowym samobójstwem. W negatywach jego obrazów, pełgające światło zamiera.

3.
Dionizje z każdym kolejnym odsłuchem odkrywają przed nami nowe muzyczne warstwy, faktury i nuty. Dźwięki z rozwibrowanych emocji i plemiennego tańca przechodzą w rytmy dalekich ech, rozbijających się o krawędzie horyzontu. Ta płyta jest jak rytualna msza, pogańskie ryty, w której pierwiastki dionizyjski i apoliński ściśle się splatają w proporcjach i harmoniach. Nieokiełznana energia zostaje wytłumiona przez zamierający oddech. Całość spowija tajemnicza aura, śpiew szamanów oddalających się od znanych brzegów. Melodie napierają ze wszystkich stron świata. Instrumenty dęte z dorzecza Amazonki flirtują z indiańskimi wariacjami z gór Sierra Madre w Meksyku. Dajemy nieść się temu prądowi jak rzece, wynoszącej nas poza czas i samych siebie. Wciąż i bez końca. Duch i jego wyzwolenie. Liturgia i cisza. Zegary w futerałach po skrzypcach.

4.
Wiatr zawiązuje powrozy dla chwil, by przetrącić ich czas. Pan w kiosku zawsze odpowiada na moje do widzenia: „szacunek”. Pani na poczcie mówi do siebie, otwiera korespondencje, jest zażenowana, reklamy stanowią całą zawartość. Ma na sobie dresowe spodnie i sterane buty. Szuka innych wzrokiem. Ci jakby zawstydzeni, celowo odwracają się w przeciwne strony. Mówi, że wyjdzie zaraz w zmrok, a w ciemności łatwo się nie chodzi, choć łatwo spotkać bidy. Skrzypią za nią drzwi, obietnica czyjejś obecności, od razu po domknięciu, zostaje w urzędzie. Zmarszczek przybywa, życie tatuuje. Na drugi dzień rozmawiam z Krystyną Miłobędzką, i życzymy sobie wspólnej wiosny i nie oddanych uśmiechów. Ktoś zostawił karteczkę: „Decyduje się na śmierć i nieistnienie. Nie mam już w sobie sił dla życia”. Przecież to samo można powiedzieć o życiu, i zostawić taką karteczkę: „Decyduje się na życie. Nie mam już w sobie życia dla śmierci”. Jest wiele rzeczy o których nigdy nie powiem. Nie lubię stać na progu. Coraz częściej przytrafiają się zwidy. Straszą kształty, których nie ma. O świcie, i w noc. Na blaszanym dachu lawirują ptaki. Zaczęło się od koleiny w błocie. Ludzie nie mają twarzy, tylko profile. Janek ma trzy zęby. Dym leci z komina, nie widać ani jednej chmury.

Bartosz Suwiński

 

Przeczytaj też wcześniejsze odcinki „Notatek na marginesach” B. Suwińskiego, wiersze autora w dziale 'poezja', a także w 'porcie literackim' recenzje jego tomików: Bliki (2013), Odpust (2013), Uroczysko (2014), Wyraj (2017) oraz książki eseistycznej Pory poezji. Koncepcja czasu w twórczości poetyckiej Krystyny Miłobędzkiej (2017)