„Zapadnia” Zbigniewa Kosiorowskiego

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: niedziela, 02 grudzień 2018 Drukuj E-mail

Jerzy Żelazny

ECCE HOMO

Na okładce książki Zbigniewa Kosiorowskiego Zapadnia znajduje się rysunek przypominający koło, od jego środka rozchodzą się elementy graficzne niby szprychy, jak to bywa w kole parowozu na przykład, a być może ma przypominać zapadnię, o jaką chodzi w tej powieści; mnie raczej kojarzy się z wejściem w otchłań bez wyjścia, ale ta otchłań przyszła mi na myśl oczywiście po przeczytaniu książki.

Przez długie lata słowo zapadnia kojarzyło mi się z tajemnym urządzeniem w średniowiecznych zamczyskach, z pułapką, która, gdy się na nią weszło, usuwała się spod nóg, człowiek niewygodny albo przypadkowy wpadał do lochu bez wyjścia, ginął od razu, względnie ów nieostrożny a raczej nieproszony przybysz bywał więziony, nierzadko dokonywał tam swego żywota. Instalowali owe zapadnie spece wynajmowani przez władców; były to przemyślne, tajemne urządzenia, ułatwiające sprawowanie władzy, eliminujące po cichu konkurentów lub wrogów.

Opracowując legendy z moich stron, również natknąłem się na wzmiankę o zapadni w grodzie, który niegdyś tu istniał, więc musiałem jej konstrukcję i użyteczność uzasadnić wolą władcy o niewielkim zasięgu władzy, ale okrutnego, bezlitośnie sprawującego swe rządy. Te zapadnie wzmagały grozę powieści gotyckich, u czytelnika wywołując lęk, który zagnieżdżał się w pamięci na długo. Dzisiaj już takich zapadni nie ma, przynajmniej nic mi o nich nie wiadomo, chyba że w jakimś starym zamczysku pozostawiono jako atrakcję turystyczną. Miałaby albo ma, jeśli gdzieś istnieje, duże powodzenie, mniemam, że chętnych do skorzystania z niej byłoby wielu pod warunkiem, że do lochu wpadałoby się bezpiecznie, bez uszczerbku na zdrowiu i równie łatwo, bez szwanku, by się z niego wychodziło. Oczywiście pomysłów, jak uatrakcyjnić korzystanie ze średniowiecznych zapadni, może być wiele.

Znam oczywiście zapadnie w teatrze – to urządzenie służące przy zmianie dekoracji, ale również ułatwia konfigurowanie sceny, nagłe znikanie lub pojawianie się postaci, ułatwia przeróżne cudowne triki. W powieści Kosiorowskiego nie chodzi o tego typu zapadnie, lecz o takie, które ułatwiały wykonywanie wyroków skazanych na śmierć przez powieszenie groźnych bandytów, wielokrotnych morderców. To po prostu urządzenie, na którym stoi skazaniec ze stryczkiem na szyi, kat pociąga za dźwignię, zapadnia usuwa się spod nóg, skazaniec zawisa na stryczku i ginie, po kilku minutach lekarz stwierdza zgon. To wieszanie ma ściśle określoną procedurę, w obecności prokuratora, obrońcy, naczelnika więzienia, strażników, księdza, oczywiście kata i jego pomocników. To obowiązkowe osoby. A widzowie postronni, chyba dostać przepustkę na egzekucję nie było łatwo.

Zapadnie wobec zniesienia kary śmierci przestały być potrzebne. Co z nimi zrobić, zdemontować i chętni mogą sobie wziąć jakieś elementy urządzenia na pamiątkę – ten dylemat pojawia się w powieści szczecińskiego autora; przecież stryczek już został częściowo pocięty, kawałki zabrane – na pamiątkę, czy na szczęście? Czy fragment sznura ze stryczka, już mocno wytartego od częstego używania, czym ma być dla kolekcjonera – ciekawostką czy amuletem przynoszącym szczęście? Pada pomysł, że cele śmierci powinny stać się atrakcją turystyczną dla wycieczek „szlakiem peerelowskich celi śmierci”, przy każdej tablica informująca ilu dokonano straceń, kim był najbardziej zdziczały morderca, który dokonał najwięcej mordów ze szczególnym okrucieństwem, a może zapadnia usunęła się spod nóg człowieka skazanego za działalność polityczną, więc niektóre cele śmierci miałyby wymiar martyrologiczny albo trafił się skazaniec niewinny.

Przypuszczam, że to pomysł literacki, pełen ironii, sarkazmu czy zgoła szyderstwa, ale przecież znaleźliby się chętni do skorzystania z tych „atrakcji”. Niegdyś wieszanie lub obcinanie głów skazańcom było widowiskiem, na które ściągały tłumy gapiów. Ostatnia publiczna egzekucja w Polsce odbyła się 21 lipca 1946 roku na stokach poznańskiej Cytadeli, powieszono Arthura Greisera, zbrodniarza hitlerowskiego, skazanego na śmierć, namiestnika tak zwanego w czasie okupacji Kraju Warty. Na egzekucji obecny był wielotysięczny tłum skandujący, klaszczący, gwiżdżący… Publiczne egzekucje spotkały się z krytyką, więc ich zaniechano, zastępując celami śmierci…

Nigdy nie widziałem w rzeczywistości tego urządzenia, jedynie w filmie i to dość późno, bo za sprawą filmu Kieślowskiego Krótki film o zabijaniu, w którym wieszanie skazańca ukazane jest dość realistyczne i wstrząsająco. Kosiorowski też nie ma litości dla czytelnika i sprawy związane ze śmiercią skazanych przedstawia odstręczająco. Odkładałem tę książkę kilkakrotnie, by znowu do niej powracać, przełamać w sobie uczucie wstrętu do przedstawianej rzeczywistości więziennej, przestępców, dla których życie innych ludzi nie ma żadnej wartości, natomiast swoje potrafią bronić wszelkimi sposobami, jakie tylko potrafią wymyślić i próbować za ich pomocą uniknąć stryczka. Czy jest to głos w sprawie kary śmierci, jej zlikwidowania nawet za najbardziej ohydne zbrodnie, co przecież w opinii polskiego społeczeństwa nie jest tak jednoznaczne – zapewne nadal jest więcej zwolenników jej stosowania niż zaniechania tej kary, zwanej najwyższym wymiarem.

W moim odczuciu jest to powieść ukazująca degradacyjne oddziaływanie w stosunku do wszystkich osób, które uczestniczą w procederze wykonania wyroku śmierci. Tytułowa zapadnia powieści to nie tylko urządzenie ułatwiające wykonanie kary śmierci przez powieszenie, powieść jest egzemplifikacją przeżyć, trwałych śladów w psychice u osób zawodowo zajmujących się pozbawianiem życia skazańców, ich psychika a może i świadomość ulegała jakiejś ponurej zapaści, uczestnictwo w tym procederze pozostawia ślad na całe życie, które staje się swoistą zapadnią. Tak odczytuję główne przesłanie powieści Zbigniewa Kosiorowskiego. I nie ma ona charakteru postulatywnego w jakąkolwiek stronę, ale jest opisem, chwilami drastycznym, istniejącej rzeczywistości nieznanej szerszemu ogółowi, raczej funkcjonuje w sferze domysłów i wyobrażeń.

Imponuje autor znajomością realiów więziennych, wiedzą nabytą chyba nie z książek, ale z praktyki; rodzi się w czytelniku podejrzenie, że autor miał wiele wspólnego z więziennictwem, a zwłaszcza ze skazańcami, których ostatnim miejscem pobytu wśród żywych jest cela śmierci, obserwacja tej ponurej przestrzeni pogłębiona została solidnymi studiami psychologicznymi, prawnymi, a nawet niezbędną wiedzą medyczną. Mistrzowsko oddany język więzienny, tak zwana grypsera, to podejrzenie o bezpośrednim uczestnictwie w pracy więziennej wzmaga i uwiarygodnia. Tego w takim stopniu nie da się wyczytać, z tym się trzeba zetknąć w praktyce. Tak uważam, chociaż nigdy nie zetknąłem się z tym środowiskiem, a moja wiedza w tej dziedzinie wzięła się głownie z opowiadań Marka Nowakowskiego, których niegdyś byłem wielbicielem.

Kompozycja powieści jest nieco skomplikowana – występuje w niej kilku narratorów – jeden, ten główny, to młody a prawnik, który znalazł zakopany (sic!) w miejscu pochówku skazańców tekst nazwany „Testamentem” i go nam uprzystępnił, a jest to relacja pracownika penitencjarnego, który porzucił to zajęcie, stał się dziennikarzem, z ambicją pisarską. Ów autor występuje pod mianem „EH” , a jego relacja to badanie z różnych punktów widzenia, swoista wiwisekcją osobowości zbrodniarza, mordercy i gwałciciela, jego próby ucieczki, nie tyle fizycznej, co w niepoczytalność, by tym sposobem ocalić swe marne życie. Są to przerażające zabiegi ratowania życia.

W tle tych kryminalnych zdarzeń jawi się ówczesna peerelowska rzeczywistość, która w wiezieniu przegląda się jak w krzywym zwierciadle. Tajemnice autora owego „Testamentu” stara się rozwikłać odkrywca maszynopisu. młody prawnik. Czy mu się uda dotrzeć do prawdy autora maszynopisu, którego narrator główny nazywa roboczo Enenem (od NN), nie będę zdradzał czytelnikom przedwcześnie. Powiem tylko jak zinterpretował literki znajdujące się na stronie tytułowej maszynopisu ujęte w cudzysłów, owe „EH” – młody prawnik dochodzi do wniosku, że kryją się łacińskie słowa „Ecce Homo”, co znaczy „Oto człowiek”. Pamiętamy, kto je wypowiedział i w jakiej sytuacji. Jeśli domysł głównego, jak go nazwałem, narratora uznamy jako trafny, to powieść Zapadnia uzyskuje wymiar zgoła metafizyczny, nie jest to zwykły kryminał, ale powieść z wielkim ładunkiem intelektualnym, filozoficznym.

Zbigniew Kosiorowski „Zapadnia”, Wydawnictwo FORMA, Szczecin-Bezrzecze 2018, str. 256

Jerzy Żelazny


Przeczytaj też w ‘porcie literackim’ recenzję prozy Z. Kosiorowskiego Kamień podróżny (2016) – autorstwa Ewy Witke