„Kichający słoń” i „Trzynasta” Jerzego Żelaznego

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: wtorek, 06 listopad 2018

Leszek Żuliński

PROZAIK, FELIETONISTA I SŁOWIKI

Miałem sporo kłopotu z przeczytaniem dwóch nowych książek prozatorskich Jerzego Żelaznego – autora przecież świetnie znanego nie tylko na portalu LM. Po prostu za mała i zbyt gęsto stłoczona czcionka. I to jest jedyny dyskomfort, jaki te książki mi sprawiły.
Co do reszty, to chapeau bas. Jerzy Żelazny jest z krwi i kości prozaikiem ze sporą wyobraźnią, ale też znajomością życia. Na początek zacytuję z pleców okładki Kichającego słonia fragment notki Lecha M. Jakóba: Postacią naczelną jest Jakub Wons, malarz w podeszłym wieku – wielki admirator damskich pośladków uwiecznianych na płótnie i fotografii. Osobnik potrafiący manipulować innymi. Otaczają go także figury niejednoznaczne moralnie: żona Lusia, córka-niecórka, szpitalny kumpel, biznesmen, hipster, prezydent miasta, dziennikarz. Historia startuje ze szpitalnego łoża, snując dwutorową spowiedź życia przed księdzem Błażejem i… kurtyzaną Kingą. By w zawikłaniu powędrować w stronę lokalnych wyborów, znaczonych tajemniczą śmiercią prezydenta miasta oraz mrocznymi sprawkami uczestników zdarzeń.

Samo życie… A to Polska właśnie! Nie wiem, rzecz jasna, na ile autor wymyślił sobie tę fabułę, a na ile ułożył mozaikę z incydentów, jakie gdzieś widział, gdzieś zasłyszał. Może i takich, które go otaczały? Tak czy owak dzieje się w tej fabule wiele, a ona z kolei jest lustrem, w którym snadnie każdy się przejrzeć może.
Język tej prozy stąpa mocno po ziemi. Nie unosi się, nie fryzuje. Wszystko jest „naprawdę” i bez moralizowania. Bo to my właśnie jesteśmy bohaterami tej książki: cwaniacy, geszefciarze, kombinatorzy. I mali, miejscowi politycy – królowie swojego regionu. Menażeria ludzka, kombinująca jak można i żyjąca w światku mniej lub bardziej prowincjonalnej rzeczywistości.

Ale tu i tam Żelazny schodzi na bok i komentuje tę rzeczywistość. Oto wymowny przykład z końca powieści: Czym ty się przejmujesz, moja droga; prawda czy fałsz, a może metafora, jakie znaczenie? Żadne, nawet jeśli ktoś wymyślił owe zdarzenia, to i tak są świadectwem, kim był w istocie nasz prezydent, i w jakiej żyjemy rzeczywistości. Próby odróżnienia fałszu od prawdy nie mają sensu, nie prowadzą do objaśnień dzisiejszego świata, to daremne wysiłki. I niepotrzebne – zarówno prawda, jak i łgarstwo mają ten sam walor, są tak samo pożądane i cenione. Przecież nieważna jest obiektywna rzeczywistość, o ile ona istnieje, ma jakąś postać, istotniejsze jest to, co się o niej powie, jak się nazwie, zdefiniuje. Podejrzewasz, że to metafora, jestem bliski podobnych domniemań, a w metaforze można znaleźć różne sensy.
Takiej prozy mamy mało. W tej powieści może się przejrzeć behavior zbiorowy lokalnych kacyków, mędrców, klanów i obfitego tłumu… Polska B tętniąca swoim osobnym, „dumnym” życiem.

Druga książka – pt. Trzynasta – to zbiór dwudziestu opowiadań, podzielonych na cztery rozdzialiki. Zabrałem się do lektury od tyłu, czyli od opowiadania tytułowego książki. I doznałem olśnienia: co za wyobraźnia, jaka cudna konfabulacja, jaki pure nonsense świadczący o autorskim, surrealnym poczuciu humoru. Ponadto rzecz niemal aktualna: zbliżają się wybory samorządowe, jakie my mieliśmy niedawno. Niestety, kandydat z tego opowiadania miał trzynastą, a więc feralną pozycję na liście. Co działo się dalej, nie zdradzę, jednak komitywa między narratorem opowiadania a nauczycielem fizyki jest „odlotowa”. Wymyślenie tej fabuły i jej cudne zapisanie to majstersztyk. Pomyślałem sobie: Żelazny to kawał prozaika!

Cały ten zbiór opowiadań jest bardzo różnorodny. Zagadką dla mnie jest, co tu jest całkowitą fikcją, a co autor czerpał z życia, opowiadań, zasłyszeń. W każdym razie tematyka bardzo różna. To mnie, oczywiście, nie drażniło – to mi imponowało. Tak czy owak wena narracyjna Żelaznego jest imponująca. A język? – bogaty, perfekcyjny… Powiem szczerze: ten autor jest godny większego upowszechnienia, nagłośnienia.

Za wielce ciekawy uważam w tej książce tekst pt. Luscina cantat noctu (co po polsku znaczy: słowik śpiewa nocą) – to jest tekst autotematyczny, o sobie samym. Bardzo prywatny. Jerzy Żelazny pisze o swoim dochodzeniu do literatury, o swojej rozwijającej się pasji, o sukcesach prozatorskich, o zakorzenieniu w literaturę po uszy… Większość z was zapewne czyta felietony i recenzje Żelaznego na Latarni Morskiej. Nie wszyscy jednak wiedzą, że to literat „pełną gębą”, że cały jego dorobek daleko wybiega poza recenzenctwo i sztukę felietonu. Dlatego chcę to naszej „latarnianej wspólnocie” uświadomić.

A posłuchajcie, jak ładnie pisze: Uchyliłem okno, mrok gęstniał, przywoływał lampy uliczne, by rozbłysły wiosennie. Ale zamiast lamp w pobliskich krzewach zaświstał słowik. O, to ty wreszcie jesteś! – w krtani zadrgał mi radosny szept, zmagał się delikatnie ze wzruszeniem. Szerzej otworzyłem okno, ale delikatnie, by go nie spłoszyć, niech śpiewa, to pierwszy jego koncert. Jednakże ucichł, czekałem, ale nie roztkliwił się jego miłosny lament.Za wcześnie, wszak Luscina cantat noctu, słowik śpiewa nocą, a ty już o zmroku. To znak dla mnie?
Jaki znak, Panie Jerzy? Zawsze czekamy tutaj na Pana i na takie kolejne książki, jak chociażby te dwie.

Jerzy Żelazny „Kichający słoń” (str. 266) i „Trzynasta” (str. 245), Oficyna Wydawnicza AGATON, Polanów 2018

Leszek Żuliński


Przeczytaj też recenzje wcześniejszych książek J. Żelaznego: Duchy polanowskich wzgórz (2006), Ptaki Świętej Góry (2010), Za wcześnie do nieba (2010), 19 bułeczek (2011), Fatałaszki (2013), Tango we mgle (2014), a także jego felietony