Las pełen wiatru

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: czwartek, 05 kwiecień 2018 Drukuj E-mail

Jerzy Żelazny

Pora przepełniona podmuchami przedwiośnia ustępuje. Wnętrze lasu przesycone wilgocią, szare i zimne, wciąga ciepły wiatr, a ten baraszkując wśród jeszcze nagich gałązek grabów, buków i leszczyn budzi je z zimowej martwoty, szeleści igłami sosen i świerków, sposobi je do wiosny.
Wraz ze znikaniem przedwiośnia moja tęsknota za lasem dzieciństwa, za lasem pełnym wiatru, rozrasta się, staje się dręcząca, kusi, nawołuje, ale budzi niepokój, bo wyobrażam sobie jak ten las staje się zrębem, ulega zagładzie. Jakże aktualnie brzmią wersy z Pana Tadeusza:

Drzewa moje ojczyste! Jeśli Niebo zdarzy,
Bym wrócił was oglądać, przyjaciele starzy,
Czyli was znajdę jeszcze? czy dotąd żyjecie? (…)

Pomniki nasze! Ileż was pożera
Kupiecka lub rządowa, moskiewska siekiera!
Nie zostawia przytułku ni leśnym śpiewakom,
Ni wieszczom, którym cień wasz miły jak ptakom.

Nie potrzeba siekier moskiewskich, wystarczą polskie, właśnie te rządowe; wprawdzie nie siekiery, bo czasy inne, teraz w las brutalnie wjeżdża ogromny kombajn zwany harwesterem, który ścina drzewo, obcina z gałęzi, przerzyna na kilkumetrowe kłody w kilka minut, a w ciągu dnia pada tych drzew dziesiątki… Widok to imponujący, ale straszny. Pracę tych maszyn widziałem w telewizorze podczas wycinki Puszczy Białowieskiej, wielu widziało i dla wielu był to widok przerażający.

Cóż, taki los drzew, zwłaszcza tych dumnych ze swej smukłości i wyniosłości. Na szczęście las jest uparty w swym trwaniu. Tak głosi porzekadło - nie było nas, był las, nie będzie nas, będzie las. I sprawia wrażenie, że jest niezmienny przez swą powolność wzrastania. To wrażenie z zewnątrz, z większej odległości. Z bliska - szaleje swym dynamizmem, ustawiczną zmiennością, pulsuje barwami, tętnem, wieczną przemianą. Rośliny wyrastają, kwitną, na bukach i grabach rozwijają się liście albo żółkną, więdnąc. Ich ostatnie chwile są wielobarwne z przewagą złocistości, jakby przed upadkiem w pluchę jesienną chciały nas oczarować.

W chwilach wewnętrznego niepokoju tęsknię za lasem. To brzmi śmiesznie - oddziela moje mieszkanie od lasu najwyżej półgodzinny spacer. I nie ma żadnych przeszkód, aby co rusz nie pokonać tej niewielkiej odległości, nawet podczas deszczu, śnieżycy, brodząc przez zaspy, i nie wejść między drzewa, czuć oddech igliwia, ciszę. Jeśli wiatr potyka się o gałęzie, wzniecając poszum dostojny albo ckliwy, ta cisza się wzmaga. Poszum drzew jest odgłosem nieba, jest ciszą. Sprzyja skupieniu, wejściu w głąb swych myśli. Duszy - mówiono kiedyś.

„Przebywać milcząc wśród zdrowych lasów i medytować o sprawach godnych mądrego i dobrego człeka” pisał w Listach Horacy. Las Horacego pewnie był taki sam jak dzisiejszy, chociaż nieco inny, bo śródziemnomorski, ale podobnie jak mój sprzyjał myślom głębokim, dalekim. Tym, które przebijając się przez gęstwę koron, sięgają wyżej. Albo drążą nasze wnętrza. Las sprzyja skupieniu duchowemu, rozmyślaniom.
To w jego głębiach zamieszkiwali pustelnicy, anachoreci, eremici, asceci. Odosobnienie i cisza wyzwalają harmonię wewnętrzną, dobroć. Ale w lasach kryli się przestępcy, zbójcy, różni odstępcy, a podczas wojen las tętnił uzbrojonymi oddziałami, atakującymi wroga znienacka, by po wykonaniu wypadu w nim się skryć; las stawał się ich domem.

Las to jednocześnie ciemność, mrok, w którym lęgnie się grzech, mówiąc staroświecko. W ciemności łatwo stracić prostą drogę, zejść na manowce, błądzić. Selva oscura, czyli ciemny las, to w nim zbłąkany Dante rozpoczyna swą wędrówkę po piekle, czyśćcu i niebie:
W życia wędrówce, na połowie czasu,
Straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi,
W głębi ciemnego znalazłem się lasu,
Jak ciężko słowem opisać ten srogi
Bór, owe stromych puszcz dzicze,
Co mię dziś jeszcze nabawiają trwogi.
( DanteBoska Komedia – tłum. E. Porębowicz)

Dla Tetmajera las jest marzeniem sennym, snem Czasu:
To jest mój najpiękniejszy sen...
Tam, w pustce, ciemnych jezior głąb,
ciemnosmreczyński szumi las,
skał głuchych nad wodami zrąb,
uśpiony, wiekuisty Czas.

Symbolicznych znaczeń lasu jest wiele. Istotne jest, jaki żyje w nas, czym jest dla nas. Mam swój las, jedyny, niepowtarzalny, trudny do zamiany. I to nie jest żaden z tych porastających dookolne wzgórza, na które patrzę przez okna mego mieszkania. Ten mój rośnie na zboczach doliny, której dno wypełniają łąki oraz wody jeziora. To przestrzeń mego dzieciństwa, wczesnej młodości. Istnieje w mojej pamięci, wyobraźni taki sam jak przed laty. Trwa we mnie mitem. Sosny, świerki, buki i dęby, rząd brzóz przy drodze, przysadziste wierzby nad łąką, co szeptały nad moją głową przepełnioną marzeniami dzieciństwa, nadal szumią, chociaż zostały okrutnie przetrzebione przez czas.

Bywałem w tym lesie często, od wiosny do jesieni. Czasem zimą, gdy śnieg obsypał gałęzie, a mróz iskrzył się w konarach. Ten las zawsze napełniał mnie radością, przyjmował smutki i żale. Znałem tam każdy wzgórek, każdą dolinkę, każdą ścieżkę, jagodowiska, splątane krzewy dzikich malin albo jeżyn, łachy paproci, korzenie na ścieżce wypłukane z gruntu deszczową wodą, która spływając po zboczu, rzeźbi podłużne żleby.

Ilekroć zamierzałem tam pojechać, targały mną niepewność, a zwłaszcza obawa, że tego lasu już nie ma. Na zboczu doliny, której dnem jest ciche jezioro, zastanę pustkę, w miejscu dumnych sosen wyrastających z tkaniny podszytu, zobaczę najwyżej raczkujący młodnik, zniknął poszum dostojny albo cisza utkana między znieruchomiałymi koronami sosen i świerków, w liściach grabów i dębów rosnących samotnie, gdzieś z boku.
Zwlekałem więc z odwiedzeniem lasu dzieciństwa, aby nie poddać okrutnej konfrontacji swoich o nim wyobrażeń z rzeczywistością, z pobojowiskiem po zrębie.

Kiedyś postanowiłem - nie mogę dłużej zwlekać, wiosna woła całym swoim odrodzonym przepychem. I zastałem las na pozór nienaruszony - starodrzew sosnowy zachwycał wspaniałością, wolą trwania. Zarządzeniem urzędowym zdecydowano, że ze względów krajobrazowych nie padnie łupem siekier i pił, owych harwesterów. Sosny, zwłaszcza te moje ulubione, rosnące w pobliżu jeziora, które były najstarsze , wydawały się nie tak wyniosłe jak niegdyś, a cały las, tak mi się wydawało, przestał rosnąć od dnia mego wyjazdu, drzewa nie zgrubiały, ich wzrost znieruchomiał. Może tylko drewno tkwiące pod korą stało się doskonalsze, nabrało żywicznej wartości?
Zmiany oczywiście były - wycięto brzozy przydrożne, przysadziste wierzby nad łąką wypróchniały, zarosły śródleśne ścieżki, widać nikt nimi nie chodzi, rozpadły się kopce mrowisk. To te najbardziej zauważalne zmiany.
Były inne, istotniejsze - ten las stał mi się równie obcy jak wiele innych. Nie potrafiłem w nim odnaleźć dawnych wzruszeń, nie pulsował radością jak niegdyś, jego blaski, które słońce roznieca na konarach, na liściach i źdźbłach trawy, na łodygach ziela, były przygaszone, niemrawe, nie olśniewały, a szum drzew wchłaniał w siebie jakieś buczenia motorów, warkoty przeróżne, hałasowanie odbiorników. Nie odnalazłem tamtego lasu, nie byłem w stanie do niego dotrzeć, istniał bowiem w innej przestrzeni niż ten realny. On przeminął wraz z moim dzieciństwem, młodością. I już się nie odrodzi, zniknie wraz ze mną.

Jedyne pocieszenie - odrodzi się w duszy innego młodego człowieka i będzie trwał wraz z nim. Ale będzie to przecież inny las. Tamten mój, ten najpiękniejszy, gdy w nim pełno łagodnego wiatru, już nie istnieje, okazał się niepowtarzalny. A wiatr w lesie staje się jego lirą, poeta angielski Shelley w Odzie do zachodniego wiatru prosi: „ Uczyń mnie lirą swą taką właśnie jak las”.

Jerzy Żelazny

 

Przeczytaj też u nas inne teksty J. Żelaznego, a także - w "porcie literackim" - recenzje jego książek: Duchy polanowskich wzgórz (2006), Ptaki Świętej Góry (2010), Za wcześnie do nieba (2010), 19 bułeczek (2011), Fatałaszki (2013), Tango we mgle (2014)