Błyskawiczny konkurs wielkanocny „Latarni Morskiej” i „eleWatora”

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: niedziela, 25 marzec 2018 Drukuj E-mail

Wygląda na to, że nasze świąteczne konkursy – forma literackiej zabawy - z upływem lat zyskują na powodzeniu. Tym razem wybraliśmy cytaty z sześciu książek prozatorskich – po trójce autorów polsko- i obcojęzycznych. Kto rozpozna przynajmniej trzy (podając autora oraz tytuł utworu), weźmie udział w rozlosowaniu nagród.
Adres korespondencji: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript. Termin nadsyłania odpowiedzi mija 2 kwietnia 2018 r. o północy.
Wśród spełniających warunki uczestników konkursu rozlosujemy archiwalne numery „Latarni Morskiej” i „eleWatora”, a także wydane przez „Latarnię Morską” i „eleWator” książki.
Prosimy o podawanie fizycznych adresów przy nadsyłanych odpowiedziach – by nagrody mogły trafić do rąk uczestników konkursu.
Prawidłowe odpowiedzi, a też listę nagrodzonych, podamy 3 kwietnia 2018 roku. Nagrody rozesłane zostaną w ciągu tygodnia.

1.
Ta śmierć, co przyszła znienacka, przypomniała mu innych, dawniejszych nieboszczyków.
Tak Lolek Farmazon, co biografię jak rtęć miał, raz u Maczka, raz spod Lenino szedł, a równie dobrze Legia Cudzoziemska mogła być. Wesoły Lolek zawsze i beztroski, padł nagle, być może nędzne trunki przyczyną, brzozówkę i de natur pod koniec pijał. Albo Henio Rekin, co wielkie pieniądze na odgruzowaniu stolicy zbił i równie lekko puszczał je w tango wielodniowe, olśniewające. Wsypała go żona, poszedł siedzieć, zdrowie stracił walcząc o wariackie papiery, wyszedł wreszcie na wolność, jednak wnet szlag go trafił. Również Cygan, co największym był od wyrobów z plastiku macherem. Przejechał go tramwaj.

2.
W naszym domu znajdował się słoneczny pokój, rodzaj oranżerii ze szklaną ścianą i pochyłym sufitem z zielonego szkła w stalowym obramowaniu. W tej okolicy stanowił on wielki zbytek i był ulubionym pomieszczeniem matki. Wypełniła go roślinami i książkami, i lubiła leżeć w nim na sofie, czytać i palić papierosy. Zastałem ją tam, tak jak się spodziewałem, i przyjrzałem się jej z zaciekawieniem i fascynacją, gdyż wiedziałem, co ją czeka. Była niewiarygodnie piękna, miała ciemne włosy rozdzielone pośrodku i uroczo zaokrąglony podbródek noszący już pewne znamiona otyłości, kojarzące się ze słabością charakteru. Ale oko mężczyzny zatrzymywało się raczej na jej szyi, smukłej i pięknej, lub na piersiach zasłoniętych skromną suknią.

3.
Kiedy tak wracaliśmy przez miasteczko do domu starców, widziałem, że Francin jak zawsze z przyjemnością obrzucał wzrokiem młode kobiety, dziewczyny, których nikt nie mógł pozbawić wdzięku młodości, nimfy, które w dżinsach przypominały morskie syreny… Jednakże Francin tak jak ja żył nieustannie gdzieś w przeszłości miasteczka, żył wspomnieniami owych czasów, kiedy był młodszy, kiedy był kierownikiem browaru i decydował o tym, jaki kupić jęczmień na słód, decydował o tym, od jakiej firmy kupi worek chmielu, decydował o tym, jak zwiększyć roczną produkcję piwa i jakiego człowieka przyjąć na kierownika nowej restauracji, gdzie później był jego doradcą w sprawach zeznań podatkowych, toteż ceniono go i szanowano, i nigdy się nie spodziewał, że właśnie dlatego nowe kierownictwo zarzuci mu, iż był naganiaczem panów, właścicieli browaru stanowiącego spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością.

4.
Ale kilkadziesiąt metrów za stawem przeszły obok nas dwie dziewczyny, dziewczyny och śliczne, i przystanąłem zapaliłem papierosa i patrząc na za nimi zaciągnąłem się dymem tak głęboko że aż sobie usiadłem. Usiadłem nie bardzo wiedząc czy zakręciło mi się w głowie od tego papierosa czy od tych dwóch dziewczyn czy od tej całej wreszcie wycieczki czy też od wszystkiego razem.
- Co ci się stało? – zapytała „blondynka”.
- Pękła mi sznurówka przy bucie. Muszę ja związać. Idźcie. Dogonię was.
Spokojnie dopaliłem papierosa do końca, wstałem i zawróciłem nad staw.
Te dwie dziewczyny tam były, ale już ze swoimi chłopakami. Rozebrałem się, wszedłem do wody. Przepłynąłem na drugi brzeg.

5.
Nie był to już ten Leszczuk przerażony po chłopsku duchami i diabłami, który pełen fatalizmu czekał, kiedy znowu napadnie go obłęd. Skąd ta zmiana?
Hińcz obrzucił go wzrokiem, gdy tak leżał na ziemi, czekając aż go zwiążą.
Tak! Leszczuk przestał się bać! Było pewne, iż nie boi się i nie będzie się bał, cokolwiek by zaszło. Nie bał się! Doszedł do tej granicy, za którą człowiek gotów jest narazić się na wszystko, zdobyć się na ostateczne ryzyko, gotów jest wytrzymać nawet to, co jest nad siły.
Co go tak odmieniło?
- Panowie! – rzekł Hińcz. – Weźcie postronki od koni i wiążcie!

6.
Rzucałem niepewne uśmiechy, kręciło mi się w głowie, wirowały dłonie, roześmiane twarze; całowałem przyjaciół w policzki, obejmowałem ich i obściskiwałem. Buchały opary przyjaźni. W słodkawych oparach moja głowa była balonikiem, a tułów i nogi nitką przyczepioną do guzika marynarki. Podskakiwałem i mocno mną szarpało. Wiecie, dziwne uczucie. Obrzydliwy stan niestabilności. Takim zapamiętałem siebie w dniu ogłoszenia wyroku.
Przyjaciele przyznali, że bali się najgorszego, że mieli wszelkie podstawy, żeby się bać najgorszego, a tu tymczasem proszę – życie z idiotą; kara lekka, mało krępująca, właściwie żadna kara;