Stille Nacht

Kategoria: z dnia na dzień Opublikowano: niedziela, 24 grudzień 2017 Drukuj E-mail

Jerzy Żelazny

To niemiecki tytuł popularnej w świecie chrześcijańskim kolędy; w Polsce znana jest pod tytułem Cicha noc. Skomponował ją Franz Xaver Gruber, organista z kościoła w austriackiej wsi Arnsdorf. Był on również kantorem w kościele św. Mikołaja w sąsiedniej miejscowości Oberndorf bei Salzburg. W wigilię 1818 roku wikary w kościele św. Mikołaja, Joseph Mohr, pokazał organiście wiersz napisany dwa lata wcześniej, podobno na cześć narodzin swego syna, prosząc Grubera, aby skomponował do wiersza melodię. I ów organista, będący jednocześnie nauczycielem, stworzył melodię w ciągu kilku godzin. Obydwaj zaśpiewali nową kolędę po raz pierwszy tego samego dnia podczas pasterki. Pech chciał, że zepsuły się organy w kościele, więc obydwaj, kantor i wikary, zaśpiewali ją na dwa głosy przy akompaniamencie gitary. Wiernych parafii pieśń ta zachwyciła; wkrótce nucili ją mieszkańcy najbliższej okolicy.

Można przypuszczać, że gdyby organy nie były uszkodzone, kolęda ta mogła stać się jednorazowym wydarzeniem i nie wyjść poza opłotki parafii. Przyczynił się do jej spopularyzowania organmistrz Karl Mauracher, który naprawiając uszkodzone organy w kościele św. Mikołaja w Oberndorf, usłyszał melodię kolędy, zachwycił się nią, popularyzował ją wśród znajomych muzyków, a przede wszystkim organistów. Po latach dotarła do kapeli królewskiej w Berlinie, wzbudziła zainteresowanie jej członków, w liście przesłanym do Salzburgu zapytano, kim jest jej twórca. Franz Gruber odpowiadając na list członków kapeli berlińskiej, opisał okoliczności powstania kolędy. Ten kontakt przyczynił się, że pieśń stała się znana w Niemczech, w wkrótce przekroczyła granice Austrii i Niemiec. Jako oficjalna pieśń kościelna została uznana w 1866 roku.

Początkowo Gruber uważał swą melodię jako prostą kompozycję w rytmie kołysanki. I ta prostota melodii, łatwa do zapamiętania, zapewne sprawiła, że stała lubianą kolędą i niezwykle popularną w całym świecie chrześcijańskim, a jej tekst przetłumaczono na około 300 języków. Napisana najpierw w tonacji D-dur z akompaniamentem gitary w przyszłości zyskała aranżację wielogłosową z towarzyszeniem wielu instrumentów, głównie smyczkowych.

Zdarzało się, że z organistów wyrastali wielcy muzycy, organistą był Jan Sebastian Bach, u nas karierę muzyczną od funkcji organisty w jednym z kościołów wileńskich rozpoczął Stanisław Moniuszko. Niewielu dzisiaj zna twórcę kolędy Cicha noc Franza X. Grubera, natomiast o Bachu, o Moniuszce nie słyszał kompletny osioł, który do szkoły chodził, by na lekcjach pograć ukradkiem w cymbergaja albo w durnia. Nawet na pijatykach dowcipnisie wygłaszają toast: Jan Sebastian Bach! To bach nie oznacza genialnego kompozytora, lecz hasło do wypicia porcji alkoholu. Jednakże ilu dowcipnisiów potrafi zanucić choćby jedną z pieśni Bacha, na przykład popularną Ave Maria albo zna którąś ze słynnych fug, nie wspominając o Koncercie brandenburskim, na przykład trzecim? Natomiast kolęda Grubera, gdy nadejdzie Gwiazdka, rozbrzmiewa niemal w każdym domu. I nie tylko u nas lub w Niemczech, ale w całym chrześcijańskim kręgu kulturowym. Jest ta kołysanka tak popularna, że nie pamięta się o jej twórcach.

Z kolędą Stille Nacht wiąże się znamienne moje przeżycie z dzieciństwa. Był czas wojny, okupacji, mieszkaliśmy na wsi pomorskiej, na terenie włączonym do III Rzeszy. Wieczór wigilijny, matka przygotowała skromną kolację. Oczywiście nie pamiętam, co się znalazło na stole, byłem za mały, wierzyłem jeszcze w Mikołaja, chociaż już podejrzewałem, że jest to piękne kłamstewko, ale nie wyjawiałem swych wątpliwości, przyjemniej było nadal wierzyć, że i tej nocy zjawi się święty Mikołaj. U nas był zwyczaj stawiania talerza pod choinką, który podczas nocy św. Mikołaj napełni darami, głównie różnorodnymi łakociami, jakie udało się matce zdobyć w trudnych latach wojny, niemieckiej okupacji.

Siadaliśmy do kolacji zgodnie z tradycją, gdy rozbłysła pierwsza gwiazda, ale gwiazdy nie było widać, dzień był pochmurny, padał śnieg. I ten padający śnieg sprawiał, że było pięknie, chociaż smutno. Smutno z uwagi na nieobecność ojca, który pracował przymusowo w Niemczech, naprawiając to, co zniszczyły alianckie bomby zrzucane z samolotów. Mama postawiła dodatkowy talerz, ale nie dla przypadkowego gościa, lecz dla naszego taty, niech w taki sposób będzie z nami obecny podczas tej wieczerzy, powiedziała.
Śpiewaliśmy kolędy, trochę na smutno, ja ich jeszcze nie umiałem, ale próbowałem wtórować niewprawionym głosem, zwłaszcza moją później ulubioną, najpiękniejszą kolędę polską Lulajże Jezuniu. W trakcie tych śpiewów rozległo jakieś szuranie w sieni, odgłosy kroków i wymacywanie po ciemku klamki. Ucichliśmy, a ja wyszeptałem z przejęciem, to święty Mikołaj! Nie zdążyłem się zdziwić, czemu tym razem zjawia się o tak wczesnej porze i w sposób widoczny, w latach wcześniejszych, nigdy się nie pojawiał, za każdym razem przenikał przez zamknięte drzwi. W czasie poprzedniej Gwiazdki próbowałem przekręcić klucz, zostawić na noc otwarte, by Mikołaj mógł wejść, ale mama je zamknęła, uspokoiła mnie, on sobie poradzi, wejdzie nawet, gdy drzwi będą zamknięte.

W drzwiach ukazał się nie św. Mikołaj, lecz tata, obsypany śniegiem, bo ten ciągle padało, uśmiechnięty, z kuferkiem w ręku, z radosnym błyskiem w oczach. Zerwałem się, to pamiętam doskonale, wołając, tata, sięgałem mu do pasa, objąłem go; tata pogładził mnie po głowie i uważnie zerknął na wigilijny stół, pewnie by się przekonać, czy kogoś nie brakuje. Byliśmy w komplecie.
- Udało mi się, zdążyłem na wigilię – opowiadał z przejęciem. - Jechałem pociągiem pospiesznym, a ten zatrzymuje się dopiero w Iławie, musiałbym czekać na ranny pociąg, by przyjechać nim na naszą stację. Ten pospieszny pociąg, tata mówił Schnellzug, zatrzymał się pod semaforem przed naszą stacją, więc ja za kuferek i do drzwi, zdążyłem wyskoczyć, nim pociąg ruszył w dalszą drogę, no i jestem.
Tata przywitał się z wszystkimi, umył ręce i natychmiast zajął miejsce przy stole. - Ten talerz na mnie czekał? Wierzyłaś, że przyjadę? – zwrócił się do mamy. – Dali mi wolne w ostatniej chwili.

Tata jako Pomorzanin z dziada pradziada, czyli mieszkał tu w czasach zaboru pruskiego, dostał podczas okupacji tak zwaną III grupę narodowościową, korzystał więc z pewnych przywilejów, na przykład kilkudniowych urlopów świątecznych. Oczywiście do roboty w Niemczech został skierowany przymusowo.
Gdy tata posilił się, znowu śpiewaliśmy kolędy. I w pewnej chwili tata powiedział do mamy: - Zaśpiewajmy Stille Nacht na dwa głosy, jak niegdyś…
- Co ty, w Gwiazdkę chcesz śpiewać po niemiecku? – zaprotestowała mama.
Ale tata zlekceważył jej protest i zaczął trochę drżącym głosem:
Stille Nacht, heilige Nacht,
Alles schläft, eisam wacht…
Mama przyłączyła się i już od połowy zwrotki śpiewali razem na dwa głosy. Zarówno mama jak i tata dobrze, poprawnie śpiewali, tata ciągnął drugim głosem, a mama pierwszym. Ten wieczór i tę niemiecką kolędę zapamiętałem na całe życie, słyszę ją w wykonaniu rodziców, wyobrażając sobie tamte chwile.

Po latach zastanawiałem się, dlaczego śpiewali po niemiecku. I dowiedziałem się – po prostu nie znali słów polskich. Kolęda ta na język polski została przetłumaczona w 1930 roku, a w tamtych latach upowszechniała się nie tak szybko. Natomiast wersję niemiecką zapewne znali z niemieckiej szkoły, do której uczęszczali przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości.
Przypuszczalnie to zdarzenie w dzieciństwie sprawiło, że pieśń ta w języku niemieckim dla mnie brzmi bardziej nastrojowo, dostojniej, tajemniczo, jak okryte tajemnicą jest zdarzenie, o którym kolęda opowiada.

Jerzy Żelazny

 

Przeczytaj też u nas inne teksty J. Żelaznego, a także - w "porcie literackim" - recenzje jego książek: Duchy polanowskich wzgórz (2006), Ptaki Świętej Góry (2010), Za wcześnie do nieba (2010), 19 bułeczek (2011), Fatałaszki (2013), Tango we mgle (2014)