Diaboł pies i nute, Skowronek, Trzech króli, Po sąsiedzku, Wino oraz inne opowiadania

Kategoria: proza Opublikowano: środa, 03 grudzień 2014


Gabriela L. Cabaj


DIABOŁ PIES I NUTE

Wuj Bernard nie był zwykłym człowiekiem - chociaż nie umiał pisać, jednak czytał nuty i grał na wszystkim - na bandonii to wiesz, ale jeszcze na skrzypkach i nawet na pianinie.

A mądry był: gdy jakiś koń zachorował, to gburzy wołali Bernarda, bo tylko jemu było dane zaufanie, że niczego nie popsuje, a i za dużo nie zedrze - ot, flaszeczka, poczęstunek i tyle.

A i ludziom pomagał, i przy nieboszczykach wszystko zrobił jak należy, i z samym diabłem po nocach saniami jeździł.

A było tak: zamknął kuźnię, zaprzęgnął konia i do Łyśniewa do gospody.

My już wiedzieliśmy, że wróci późno, że będzie z łóżek wywlekał, że wtedy trzeba być cicho i,  broń Boże, nie zaprzeczać, bo zabije.

Koń przed gospodą, Bernard w środku, a jak już wyszedł, to cały dym z nim wyleciał - tak tam było gęsto.

Do sań i wiśta wio!

Śniegi kopiaste, drogi ani widu, ani słychu, wuj drzemie, bo te litry wina go rozebrały, a koń, jak to koń - do domu. Nagle stanął i zaczął rżeć i parskać, co wuja trochę oprzytomniło.

Ki diaboł - myśli sobie - wio! A koń dęba staje i ani rusz.

- Dobry wieczór, czy można z wami, gospodarzu?

A co to za cudak? Wystrojony jak z jakiegoś pogrzebu, kapelusz na bakier, wyrośnięty ancug, a śmieje się pod wąsikiem, a podryguje w ukłonach...

- No to siadajcie - burknął wuj pod nosem, a miał duży i czerwony, który stale musiał wycierać, tym bardziej na mrozie.

Tamten chciał brać lejce, ale wuj nie dał, twardy był i jak na niego spojrzał, oczy przetarł, jeszcze raz...patrzy i tu,  i tam - nie ma. Nikogo.

- Tffuu! - splunął - diable jo, jiś ryz!

Pobudynki stoją jak stały, koń ogląda się, żeby go wyprząc, bo swoje już zrobił.

Z tym Bernarda wzrokiem była jeszcze inna historia: zaraz po wojnie, u Bulczaków został się pies po Niemcach. Szkolony na ludzi - prawdziwy wilczur.

Nikt nie mógł do niego podejść, bo aż pianę toczył, taki był wściekły.

No i zawetował się wuj Bernard, że podejdzie, a jak już podchodził, to pies się zaczął cofać, skowyczeć z podkulonym ogonem, aż do budy, a wuj za łeb, za uszy i choć bydlę było zaparte, to jednak wyciągnął go i wygrał zakład.

A te nuty, o których ci mówiłam, że umiał czytać, od kogoś dostał i później całymi dniami w swojej izbie grał Straussa...

 

 

SKOWRONEK

Paulina niewidoma była. Tyle widziała, co poświatę od słońca. U babci Olszewcowej pasła gęsi i doskonale wiedziała, kiedy te piekielniki wchodzą w szkodę, ponieważ zaraz inaczej gadały: chwaliły, jakie to słodkie kłosy, albo że bulwy już na tyle urosły, że można świdrować dziobami w bruzdach.

Wtedy szła ze swoim krzywym kijem i okładała je po łbach, po plecach, ale tak, żeby krzywdy nie zrobić. Później siadała na kamieniu, wyciągała kawał chleba z kieszeni długiego do ziemi fartucha i tak się karmiły.

Musiała też robić przy obejściu, przy kuchni - gotować dla świń, z torfownika nosić opał, wodę ze studni.

Z Oleńką, wieczorami, lubiłyśmy słuchać bajek o Ulrichu, który po nocach ludzi wabi ognikiem, coby pobłądzili na bagnach.

Miała syna, ale nie powiem ci, kto go wychowywał i gdzie?

Tylko tyle, że podobno stał się prawdziwym, młodym hitlerowcem.

O śmierci mówiła, że wchodzi przez nogi: wtedy robią się zimne jak lód, więc rano szłyśmy cichutko do izby, w której spała i sprawdzałyśmy pod pierzyną czy nadal są ciepłe.

Wiesz, nazywała się Skowronek - Paulina Skowronek. Ładnie, nie? - Tak, mamo, ładnie, ale czy na pewno nigdy nie ujrzała stalowoszarej łuny zmierzchu, nocy przesyconej czarami, która się iskrzy; podwórka, które jeszcze w sieci snu, a już różowieje?

Czy jej ból mógł być raczej jak krew na śniegu lub ciężka, nieziemska atmosfera mgły; jak rozdarty pancerz słów...

 

 

 

TRZECH KRÓLI

To było za Niemca. Wszyscy zjechali do babci na Olszewc: Bronisia, Jadwiśka (jeszcze panienka), my z mamusią, bo tatuś miał służbę i został w Tczewie.

W którym to dokładnie było? Miałyśmy ze dwanaście, trzynaście lat.

No i Jadwiśka(wiga) natarła michę bulew, a tak zgrabnie jej szło, że wnet napiekła dla wszystkich plińców.

Pamiętam jak się objedliśmy i dostali sraczki.

Zima kopiasta, Trzech Króli, ciemno się szybko zrobiło, a my biegaliśmy do sitysa (wiesz, przez całe podwórko, aż koło stodoły). Gołe tyłki dookoła tej dziury i nagle ode drogi, od lasu muzyka i dzwonki.

Ale żeśmy wpadli w popłoch, bo Gwiyzdór szedł; na Kaszubach jeszcze ciągle chodzą - widziałam w telewizji.

Wtedy przyszła Śmierć, Diabeł, Anioł i muzykant.

Wiesz kto był grajkiem? Stasiek Wejrów. Grał na bandonii, a kolędy tylko po kaszubsku.

Jezu, jak nam serca skakały!

W Bernarda izbie wcisnęłyśmy się z Oleńką koło piecka.

Jadwigę wysmagali rózgami po nogach, a te rózgi, to były gałęzie ze skrzeków.

Mówię ci, jak oni się przedstawiali, jak tańcowali, ile śmiechu było!

Niczego tak jasno nie pamiętam, jak tamtych placków. Chyba smażone na łoju, bo smalec tylko na chleb.

Zawsze w tym dniu mi się przypomina. I jak od kuchni buchało, jak skwierczało. A na dworzu śnieg, mróz, ciemno - nie to, co dzisiaj.

 

portal LM, grudzień 2014

 

 

 

PO SĄSIEDZKU

Ostatnie prognozy Nieba nie są za bardzo budujące - do czcigodnych uszu Pana doszło, że ludzie są coraz to mniejszej wiary. Ba, niektórzy poszli nawet dalej, więc Bóg siedzący na swoim niebieskim tronie, zwiesił głowę jak Stańczyk z obrazu Matejki i duma, co tu robić, co robić Myślał tak sobie w zawieszeniu, rozważał, aż zasnął.

Postronni obserwatorzy: chóry aniołów, niebieskie zastępy, wszyscy święci z Piotrem na czele - umilkli, odchodząc na paluszkach, co by nie mącić snu Sprawiedliwego. Tylko pisarczyk, który zawsze siedział u Jego stóp i coś tam, coś tam dłubał w papierach, dalej dłubał, bo oni wszyscy tak mają, że, co by nie było, muszą dłubać.

 

Właśnie w tej chwili Panu Bogu rozpoczął się sen o wstąpieniu do Nieba po sąsiedzku. Oczywiście nie wie, skąd się tam wziął i jak, ponieważ w najdziwniejszym śnie, czy w najbłahszym, nigdy dokładnie nie wiadomo, skąd się przychodzi, ot, pyk! i się jest, a tam i muzyka, i śpiewy, i na stołach dymią misy pełne orientalnych smakowitości, a postacie są tak rzeczywiste, barwne, że normalnie, aż przyjemnie oko zawiesić.

- Gdzie ja tu trafiłem, zastanawia się. Kto tu rządzi?

Rozgląda się, przechodząc pomiędzy tańczącymi z przytupem; mija kochających się inaczej, malarzy przy sztalugach. Lawiruje pośród naukowców zajętych menzurkami, falami świetlnymi, wyższą matematyką. Zahacza o grupkę dyskutujących na temat sensu istnienia, ale nigdzie nie widzi niebiańskiego tronu.

- Co to za miejsce? Gdzie ja jestem?

Nie może pojąć. Zimny pot zrosił Mu twarz z tego całego niewyobrażenia sobie i zrobiło się ciężko na piersi, jakby dusiła Go zmora. Gdy już tracił oddech, obudził się. Popatrzył dookoła spanikowanym okiem, a tu cisza, porządek, tylko pisarczyk u czcigodnych stóp jak skrobał po papierze, tak dalej skrobie.

Pogładził go po główce, uśmiechnął się jakoś tak przebiegle i powiedział: to był tylko sen, a sny, jak wiesz, nie mają nic wspólnego z Rzeczywistością. Wyjął zapiski z rąk skonfundowanego pisarczyka i porwał w drobny mak.

Ta historia potoczyłaby się dalej i na pewno znalazłabym jakąś świetną pointę, ale niestety, skończyły się kartki, a nie jestem żadnym cudotwórcą.


portal LM, luty 2015




WINO

Święty Piotr kręci się tak, przestępuje z nogi na nogę, palcami w długiej brodzie przebierając, jakby miał jakiś problem. Wszechmożebny siedzi na niebieskim tronie (u stóp obutych w sandały ma pisarczyka, który kreśli coś z mozołem czarnym mazakiem na rolce papieru jakby toaletowego) i tak obserwuje Piotra, bo z tymi świętymi nigdy nie wiadomo, o co im właśnie może chodzić. A Piotr robi dwa kroki do przodu i krok w bok, jakby nie miał śmiałości, z powodu której - łatwiej odstąpić od zamiaru, niż narazić się na odmowę.

- No, Piotrze - śmiało. Powiedz mi jak ojcu, o co chodzi? Czy tobie coś dolega? A może dzieje się jakieś nie-wyobrażalne, i nie wiesz, jak mógłbym zareagować? Halo, Piotrze!

- Panie Boże... od tak dawna nie piłem wina, że już zapomniałem jak smakuje i jaki może mieć kolor. O mało co, a zapomnę, jak się na to mówi, tylko będzie dręczyć mnie w podświadomości; czasami nachodzić intuicyjnie, jak brak czegoś, co jest nieodzowne, żeby się poczuć.

- Hmm...hmmm... - mruczał Pan... i się zamyślił.

Nagle aż podskoczył na tronie, jakby właśnie wymyślił:

- Podejdź no tu bliżej, Piotr, podejdź; nie wstydź się.

Święty, nieco strapiony, przybliżył się do Pana Boga, a ten zaczął szeptać mu coś do wielkiego ucha (bo uszy, proszę państwa, rosną wieczność i może właśnie po to, żeby usłyszeć całą Prawdę).

- Ależ, Panie! - zaprotestował Piotr.

A Odwieczny uśmiechnął się przebiegle, puścił oczko jak ojciec do syna, kiedy się daje jakieś męskie rady. Piotr spojrzał na pisarka, na Ojca, jeszcze raz na pisarka i z całej siły kopnął go w nogę.

- AŁĆ!!! - rozległo się po Niebie, aż Aniołowie, chóry niebieskie i wszyscy pomniejsi spojrzeli - co się dzieje?

 

Myślicie, że wiem, co Wszechwiedzący powiedział świętemu Piotrowi na ucho?

A skąd?

Gdybym wiedziała, napisałabym inny kawałek, albo po prostu inaczej.

 

Gabriela L . Cabaj


portal LM, marzec 2015




KLIMAT

- Piotrze - powiada Bóg - podejdź do mnie. Co widzisz?

- Widzę Ciebie, Panie - powiedział święty Piotr po chwili namysłu.

- Ale jak mnie widzisz?

Święty podrapał się po głowie, pogmerał w siwej brodzie, jakby zastanawiał się, o co może chodzić tym razem?

- Widzę, Panie Boże, jak zawsze: masz świetlaną postać, boskie rysy twarzy, w oczach to coś, co zwykło się nazywać mądrością, dobrocią, współczuciem, ale czasem, gdy się tak wpatrzeć dogłębnie, można z nich wyczytać złożoność boskiej natury - wtedy lękam się, Ciebie, Panie.

Tym razem to Bóg podrapał się po głowie, pogładził jedwabistą brodę, przymknął oczy i tylko słychać było, jak wzdycha,

wydając na przemian pomruki "hmm.....yhmmm........", więc Piotr po cichutku zaczął wycofywać się w stronę bardziej oddalonej chmurki, a Pan siedział tak na niebieskim tronie zatopiony w myślach, u czcigodnych stóp mając jak zwykle pisarczyka, który w zeszycie, między pańskimi westchnieniami stawiał dłuuugie rzędy wielokropków.

 

Na ziemi czas płynął. Ludzie rodzili się, umierali. Klimat to ocieplał się, to oziębiał, w zależności od tych, którzy w danej chwili mieli najwięcej do powiedzenia.

 

 

AMALGAMAT

Dwuletnia Caylee (cherubinek z Orlando) odeszła do Nieba. Pan przyjął dzieciątko, zdjął z ust i noska taśmę klejącą i sprawiedliwą ręką nierychliwie pogładził po różowiuchnym poliku.

- Jak się masz?

Nie czekając odpowiedzi włączył niebiański telewizor. Wciągnęło Go jak cholera! Skakał po stacjach coraz szybciej, aż w końcu nie wytrzymał i tak rzecze do św. Piotra:

- Piotrze, gazety!

Już po południu (czyli wieczność a chwilka) wertował góry, albo stosy we wszystkich możliwych językach, bo wiadomo, że Bóg jest najpierwszym poliglotą, po czym wrócił do oglądania telewizji.

- Co za oglądalność, Piotrze! 91 procent populacji aktywnie uczestniczących w życiu społecznym mojego ulubionego kraju! Gdybym nie był Bogiem, mógłbym oblec się w dumę, że tak powiem: oj, udał mi się proces twórczy, oj udał.

Rzucił okiem na ślicznego aniołka i jeszcze raz popatrzył na drobny szkielecik w plastikowym worku.

Porównanie wypadło na korzyść.

 

 

ŚWIĄTECZNIE

W niedzielę Niebo śpi dłużej: chrapie, aż się chmurki trzęsą. Świętemu Piotrowi cosik gwiżdże przez nos przy wydechu, a Panu Bogu leciuchno falbankują wargi. Anielice, z włosami w nieładzie, ze skrzydłami położonymi po sobie, uśmiechają się przez sen, a tak filuternie, jakby wczoraj do późna działo się, oj, się działo!

Z ziemi dochodzi echo dzwonów na Anioł Pański i na liczne Podniesienia; szemrzą strumyki mądrych, lirycznych kazań, wieje melodyjny wietrzyk świątecznych pieśni zgodnych z kalendarzem.

Tylko pisarczyk już wstał i oddalił się na stronę, jakby nie miał nic do roboty, bo faktycznie - nie miał. Pan spał bez marzeń snem Sprawiedliwego, to i nie było co notować, więc kucnął, uchylił rąbek nieboskłonu i obserwował ptaki, które jak zwykle uwijały się; wykorzystując prądy powietrzne - chwaliły dzień.

 

 

APARTHEID

W kolejce do Bramy Niebios stanęli ciemnoskórzy górnicy z kopalni platyny w RPA.

- Żądamy podwyżki! - skandowali, wymachując tym, co tam mieli w rękach. - Nasze pensje są głodowe, a chcemy dzieci kształcić! - krzyczeli, jakby nieświadomi tych dziur w głowach, w brzuchach, postrzelonych kończyn.

Jakoś się tak zwarli w zaperzeniu, z kilofami, kijami, maczetami i zaczęli napierać na Niebieskie Wrota.

Po drugiej stronie święty Piotr, święty Florian, Michał, nawet Hubert (od polowań na dzikiego zwierza) mieli nie lada orzech do zgryzienia, bo i żołnierzy widzieli w kolejce, a wiadomo, że ten, kto walczy w słusznej sprawie, zawsze ma pierwszeństwo do Nieba - tak było w czasach Rolanda, a potem rozciągnęło się na wszystkie inne czasy wojen i bitew.

- Niech Pan Bóg zdecyduje - mruknął Piotr - co z tym fantem zrobić.

Ale Wszechmocny też był w kropce, bo ani to męczennicy, ani wojownicy; z grzechów śmiertelnych nie zdążyli się obmyć, ducha polecić Najwyższemu...

Jacyś tacy w pretensjach - mogą narobić szaszoru, zburzyć Boski Porządek, a i uszy Boga nieprzywykłe do ciemnych nutek w Niebiańskim Chórze.

Przymknął oko Pan i stworzył Nową Bramę, a była jeszcze większa od Niebieskiej: mieniąca się od kolorowych paciorków, kwietnych girland, połyskująca złotymi okuciami.

Zawołał pisarczyka, któremu nakazał wykaligrafować czarno na białej chmurce nad Bramą: WOLNOŚĆ.

 


portal LM, kwiecień 2015






CALINECZKA Z KRAIN Y CZARÓW


MOJA KREW

Karolina to jest cud, bo realizuje swoje marzenia.

Ma tylko dobre półtora metra, a wiecie jak to niefajnie w dzisiejszych czasach nie być długonogą i wiotką Barbie. Masakra! A ona śpiewała.

Nawet pojechaliśmy całą liczną rodziną na konkurs wokalny organizowany w TDK.

Oczywiście, że Karolina była rewelacja!

Daliśmy temu wyraz naprawdę gromkimi oklaskami, ale wygrała inna, bo to wszystko było ustawione (wiadomo - nagroda).

 

 

Mówi się: nasza Karolina. Gra na flecie, świetnie pływa.

Po podstawówce uparła się jak osioł i zamiast do ekonomika, dostała się do Technikum Hodowli Koni w Bolesławowie. (Jej pierwszy, dziecięcy szkic, to było kilka kresek imitujących konika i tak jej zostało.)

Po dyplomie zamieszkała za Wisłą u takiego hodowcy - w małym pokoju - więc czyściła te konie, objeżdżała, wywalała gnój i prawie nic z tego nie miała; to pojechała do Anglii, i zaprzyjaźniając się z Judy, drugą żoną Michaela, która miała dwójkę dzieci, farmę, oczywiście dwa konie, dwa duże psy, sklepy i cała była chuda - przez ponad dwa lata szlifowała angielski nawet na Cambridge, na co dostała odpowiedni certyfikat, że OK.

Później, to znaczy po powrocie, w Orange, przez telefon sprzedawała pakiety.

Studia zaoczne w Gdyni. Michał z ułańską fantazją.

Redukcja.

 

Na chwilę zahaczyła się w kabelkach.

Kiedy przyjechali Anglicy, nikt nie umiał z nimi gadać, no to Karolina, ale ona z produkcji. No i miała pysk, za który wyleciała.

A było tak: dlaczego nosisz włosy zebrane w kicek?

- Nie mów tego nikomu, proszę cię, ale jestem tam łysa.

A dlaczego ciągle chodzisz w spódniczkach?

- Bo mam błonę między udami i nie mogę spodni.

Teraz ma skierowanie do pracy przy takich modułach, które się wciska.

Te wszystkie badania lekarskie: krew, kał - no, wiecie, czy ma się pracę we krwi, czy w dupie!

A przy moczu, to się śmieje: najlepiej będzie, jak mi wyjdzie, że jestem w ciąży!

Ale nic.

Kupiła fajną szczoteczkę do zębów, rajstopy, a rogale dla Michała.

Wyściskała babcię dwa razy, a my ją - wszyscy.

 

CALINECZKA Z KRAINY CZARÓW

Wynajęła mieszkanko dla dwojga wieczorem, gdy na ścianach pełgały światła z ulicy. Dzień odsłonił kilka niedoróbek; z ołówkiem w ręku weszła w niuanse pogoni za króliczkiem, na wszelki wypadek zostawiając pusty nawias, śmieje się trochę smutno: przecież nie jest typem Kopciuszka,

nawet wtedy, gdy zrani się o kant stłuczonego jutra.

 

CALINECZKA TRZYMA WAGĘ

Wbiega do naszego domu z każdej strony równocześnie, potrząsa jasnymi włosami, żeby pokazać w uszkach błękitne serduszka z modeliny.

W kosmicznej torbie trzyma dom, samochód, swojego księcia, koralową sukienkę na bal, pantofelki wyhaczone tylko za marnych siedem duszek, gadające puzderko - różowe - w białe margarytki. Mówi, że nie są głodni, bo dopiero co jedli mielony makaron.

 

KOMPOZYCJA

Miało być tak pięknie, nie? Cudownie i w ogóle: u la la!  Tak, mówię, bo tak się kiedyś odpowiadało na „czy nie?” Ale to wszystko takie zmienne. Ale to wszystko takie płynne.

Mieliśmy wyszykować sobie gniazdko, znieść jajko, wysiedzieć młode. Mieliśmy, nie? Więc jej powiadam, że widocznie nie.

Calineczka z Krainy Czarów właśnie siedzi ze mną w ogrodzie. Schudła już cztery gramy,  co naprawdę widać. Teraz przepatruje garaże, kurniki, altanki, stancje - szuka miejsca, zraniona o kant stłuczonego jutra.

Wie kto zawinił, tak? Bredzę coś o sobie, żeby odwrócić wagę, w końcu stawiam z głupia frant na gałęzi sosny, którą kiedyś posadziłam, gdy już nie było co robić. Jest taka śliczna.

 

CALINECZKA JEŹDZI Z PĘKNIĘTĄ PRZEDNIĄ SZYBĄ

Już nie ma Krainy Czarów - usiadła na oparciu krzesła ogrodowego. Zbiera łzy i z powrotem wkłada je do oczu. A ma takie ogromne - w ogóle, jakby nagle urosła.

Teraz wróciła na parter do rodziców, ale strasznie tęskni, choćby za swoim gniazdkiem - szybko mówi. Gadające puzderko milczy, więc pytam czy ma wolne? Tak, mam zwolnienie na makówkę.

Wie, że zrobiła dobrze; wie, że ma za duże serce; wie, że jest śliczna. Jednak straciła cztery wiosny, znów ponad gram. Wszystko.

Gdy zaczyna o białej sukience w drobne pliszki (sukienka ma złotą wstążkę) za 35 groszy - na siódmy bal września - jestem już o nią spokojna.

 

CALINECZKA OBLIZUJE PALUSZKI

W łupinie kokosa, w białych puchatych walonkach, w za dużej piżamie różowej w kwiatki, w po-

duszkach i kocykach; jasne włosy przeplatane sianem i confetti. Jej wylewność, jakby rozpływanie się, a mnie pławienie pochwałami kuchni. Zaraz potem – no to lecę! I leci. A ja z kawą i papierosem idę zobaczyć do siebie, czy mnie tam nie ma? I rzeczywiście!

 

CALINECZKA DALEJ ROŚNIE

W oczach bezchmurnie - odkąd wstąpiła do zielonego kościoła wyśpiewuje w chórze, obejmując małymi dłońmi małą biblię, dasz wiarę? jedynie za stówkę! Jeszcze nie wie co przeznaczył dla niej Pan na tej dróżce; książę na rok w piekle na odwyku, albowiem czyśćca nie ma. Na sofie z podkulonymi nogami zupełnie jak ja, gdy byłam młoda,  mój ojciec i jego matka; w planach szkółka gry na gitarze. Też chcę zobaczyć, jak taka duża, w jedwabnej albie, pływa klasyczną żabką w kamiennym kielichu chrzcielnicy – bezcenne.

 

KIŚĆ

Szypułki, supełki naświetla, zadania na wstążce - latka lecą - moja mała z Krainy, wyrosłaś z tej sukienki w drobne pliszki i z pantofelków za siedem duszek. Trzeba rozumieć pierścionek  z brylantem, czekanie na swoje szczęście, i że nie będzie sierpiennego, a cichy bal września w gronie, kiedy kobieta młode wysiaduje...

 

CALINECZKA CIĄGNIE SWÓJ LOS

Wyobraź to sobie: książę wyskoczył z żurnala mód i czeka w maleńkiej kaplicy. I wtedy ona,   stąpająca po kwiatkach, w białej sukience z perły i siedmiu cekinów. Hallelujah! i chwalmy Pana!

- aż przecieramy oczy.

W drodze na łąki, gdzie będzie zabawa, jakiś wczorajszy człowiek zerwał pierwszą roślinę, by zrobić bramę, ale nic, więc cisnął chwastem ze słowami: nosz kur.. nie piją!

Bal jest przedni -  trzy torty od sowy, później dzik w zielonym kapeluszu. Wszyscy bawimy się

w pociąg, który objeżdża cały świat, i w koszyczek.

W podróż poślubną balonem z piórkami na kropli miodu młodzi polecą do kreta dokochać się.

 

EPILOG

Wszystko dobrze: młodzi zamieszkali w ha! łupinie full wypas service w borach, lasach, nad jeziorem.

Michał pracuje, Karolina urodziła Olbrzyma, oczywiście siłami natury. Małemu dali na imię Szymuś, co prababcia zaraz zinterpretowała po swojemu: Szymon to ten, który pomagał Panu Jezusowi krzyż nosić!

Mnie oczywiście zakazano pisać o niej, o nich, ale tak mnie korciło, korciło mnie strasznie, żeby jeszcze choć ten epilog, a w epilogu słówko o tym, że ostatnio dowiedziałam się, że Karolinie urosła szafa, ale to nic złego, to normalne w tych okolicznościach. Michał ponoć gra w LOTTO   przez internet. No coś podobnego! A jak wygrasz, pytali go, jak padną twoje numery, to jak odbierzesz wygraną? Jak? Przez mejla!

 

WIATROWE

Kołyszemy niemowlę w wózku; niemowlę wydaje coraz cichsze pomruki, jeszcze niebieskie oczy okrągleją na coś wyżej – nie wie co to jest, ale już przymykają się, drzewa w niesamowitej zieleni, wiatr, przy buzi pieluszka zawisła biała chmura obrębiona światłem, i ostatnie jedno mruczenie, i sen, a liście szumią, dzwonią długie kryształowe dzwoneczki złotej gwiazdy...

Gabriela L. Cabaj


portal LM, lipiec 2015



Przeczytaj też wiersze G.L. Cabaj w dziale "poezja"