Ohhh Jenifer!, Z pamiętnika Anti-Love

Kategoria: proza Opublikowano: niedziela, 07 wrzesień 2014

Anita Janczak


OHHH JENIFER!

Ja, który jestem bardziej Katalończykiem niż anchois z Escala czy els galets de Nadal [1] .

Ja, który mam erekcję wspinając się na Pedraforca lub uprawiając trekking po Montserrat, (…)

Ja, który mam Segadors [2] jako dzwonek w telefonie, flagę katalońską na balkonie.

Ja, który zawsze broniłem lokalnych produktów,

Teraz zakochałem się w xoni [3] z Castefy [4].

Ohhh Jenifer, nastroję samochód dla ciebie,

Oohh Jenifer, pojedziemy razem we dwoje do Pont Aeri

I będziemy walczyć o naszą zakazaną miłość.

(„Jenifer”, Els Catarres)

Swego czasu w Katalonii głośno było o niejakiej Jenifer. I nie chodzi tu o żadną konkretną osobę, może to być jakakolwiek kobieta z hiszpańskiego kręgu językowego, Nie-Katalonka. Owa Jenifer wdarła się do katalońskiej ziemi i zamąciła w głowie niejednemu z jej rodowitych mieszkańców.Niektórzy w imię miłości gotowi nawet byli do przeciwstawienia się narodowym wartościom. Tylko czy xoni przyjmie to poświęcenie?

-  Nigdy nie wyjdę za Katalończyka. Przecież sama wiesz, że to zamknięty na innych, zarozumiały, i na dodatek skąpy, zapatrzony w siebie egoista. Lepiej zostanę przy moim Gonzalo, ten przynajmniej mnie rozumie i nie udaje, że jest lepszy od innych. Nie udaje…. no właśnie. Może lepiej, żeby udawał. Nigdy nie wygram z jego matką, to ona tak naprawdę o wszystkim decyduje. A jeżeli po konsultacji z nią sprawa nadal nie jest w stu procentach jasna, to prędzej zapyta kolegów o zdanie, niż uzgodni cokolwiek ze mną. Nie ma co się oszukiwać, jestem na szarym końcu listy osób znaczących w jego życiu. I to ciągłe gotowanie… Skoro mamusia mogła przyrządzać ciepłe obiadki i kolacje, to dziewczyna też powinna to robić. Co z tego, że pracuję więcej godzin od niego i tak naprawdę to mi należy się ciepły posiłek. On przecież musi obejrzeć sport i wypić piwo z kolegami. I to ciągłe utyskiwanie na Katalończyków… Podobno w szkole nazywali go xarnego [5] rozumiem jego oburzenie, ale faktem jest, że mieszkając całe życie w Barcelonie nigdy nie nauczył się dobrze mówić ani pisać po katalońsku, zresztą po hiszpańsku też pisze jak analfabeta.

- Wydaje mi się, że przesadzasz. Może nie jest ideałem, ale chyba coś cię w nim pociąga, skoro jesteście razem już trzeci rok. Nie jestem ekspertką od związków, z doświadczenia wiem jednak, że lepiej nudzić się samemu niż z kimś i mieć kogoś tylko po to, żeby był, to zaprzepaszczenie szansy na naprawdę udane życie. Nie ma co tracić czasu, chodźmy lepiej coś zjeść! - zawołała Mireia, jej przyjaciółka.

Wychodząc z domu przeszły przez morski pasaż. Unosząca się w powietrzu woń smażonych ryb podsycała apetyt. Przyportowe knajpki pełne były klientów, głównie turystów smakujących lokalne potrawy. Kalmary, krewetki, paelle, fideus, czy mięsa i kiełbasy podawane z fasolą, wszystko kusiło wyglądem i zapachem.

Minęły port i skręciły w Pla de Palau, do restauracji w Mercat de Santa Caterina, zadaszonego targowiska, położonego w samym sercu starego miasta.

Ceramiczne zadaszenie odbijało kolorowe promienie słońca, masywne kolumny dawały wrażenie spokoju i pomimo upału powietrze było rześkie. Zamówiły sałatkę z kozim serem, małże i kalmary z fasolą. Zamiast deseru wypiły po małej kawie i żeby mocniej poczuć powiew morskiego wiatru, ruszyły w kierunku plaży.

Rzadko miały okazję spędzać ze sobą czas, mimo ochoty nawał obowiązków komplikował spotkania. Od dziecka były ze sobą zaprzyjaźnione i wkładały sporo wysiłku w to, żeby nie stracić kontaktu. Na plaży w najbliższym chiringuito poszukały stolika, gdzie w cieniu, przy drinku, mogły dalej rozmawiać.

- Nie odwracaj się teraz, ale za chwilę, spokojnie... Rzuć okiem na faceta, który siedzi przy stoliku tuż za tobą. Brunet, zaczesany do góry, czarna koszulka. Cały czas się na ciebie gapi.

- Niech się gapi, wiesz, że nie interesują mnie faceci.

- Wiem, obchodzi cię tylko twój Gonzalo, proszę cię…. Jest naprawdę przystojny.

- Rzeczywiście, niczego sobie. Chyba zauważył, że go obgadujemy.

Nieznacznie zwróciły się w stronę stolika, przy którym siedziało jeszcze dwóch innych mężczyzn. Krótka wymiana zdań przerodziła się w kilkugodzinną rozmowę. Brunet okazał się nie tylko przystojnym i miłym mężczyzną, ale też dobrym partnerem do rozmowy.

Umówili się na kawę i kilka dni później spotkali się ponownie.

 

- Nie przypuszczałam, że istnieje Katalończyk, który aż tak zawróci mi w głowie - zażartowała Jenifer do swojego partnera.

Minął miesiąc od momentu, kiedy definitywnie zakończyła swój poprzedni związek i zaczęła myśleć poważnie o Jordim, nowym ukochanym.

- Musimy kiedyś pójść razem na obiad do domu moich rodziców, ale najpierw nauczę Cię kilku słów po katalońsku, wiesz, jacy są na tym punkcie wrażliwi - zasugerował Jordi.

- Powiedz im, że nie jestem Katalonką i nie znam katalońskiego, chyba nie sądzisz, że zacznę się teraz uczyć.

- Mieszkasz tutaj, to powinien być wystarczający powód, ale nie będę cię zmuszał. Może kiedyś zmienisz zdanie, z rodzimym hiszpańskim nauka katalońskiego to żaden problem. Nasze dzieci muszą słyszeć matczyny język w naszym domu.

- Dzieci? Chyba trochę przesadziłeś. Muszę zmykać, zjem coś po drodze i wracam do pracy.

 

Praca sekretarki w firmie handlowej nie dawała dużo radości. Zarobki niewielkie, półtoragodzina przerwa na obiad wydłużała pracę aż do późnego wieczora. Pomimo kiepskich warunków rosnąca stopa bezrobocia nie pozwalała narzekać. „Zawsze jest nadzieja, że rynek trochę ruszy i będzie można poszukać czegoś innego” - pocieszała się. - „Dobrze, że Jordi ma w miarę dobrą pracę. Póki co nie musimy walczyć o byt i możemy pozwolić sobie na odrobinę luksusu. Kiedy razem zamieszkamy, wtedy zredukują się koszty wynajmu.  Ale wszystko to na razie tylko plany” - westchnęła.

Trochę martwiło ją zaangażowanie Jordiego w sprawy katalońskie. Niepokoiły ją coraz silniejsze ruchy niepodległościowe i kolejne manifestacje, które tak fascynowały ukochanego. Często się o to spierali. Niedługo miała się odbyć kolejna tak zwana via catalana [6], na którą zapisała się cała rodzina Jordiego i chyba większość jego znajomych, oprócz niej. Niestety ona nie mogła dołączyć. Dla niej Katalonia to integralna część Hiszpanii, w której mieszkała cała jej hiszpańskojęzyczna rodzina, póki co legalnie. I nie chodziło o język, pewnie z czasem go opanuje, tylko o absurdalne jej zdaniem dążenia do podziału państwa, niepoparte żadnym mocnym argumentem.

 

Oczywiście Jordi widział to inaczej. Często podkreślał, że Katalonia ma swoją historię, swoje tradycje niejednokrotnie ignorowane przez Hiszpanię, i zadawnione marzenia niepodległościowe, które teraz stara się urzeczywistnić. Konflikt wydawał się trudny do rozwiązania. Do tego dochodziło planowane na listopad referendum w sprawie niepodległości. Mało kto wierzył, że się odbędzie, a jeśli nawet, to istniała duża szansa, że uznane zostanie za nielegalne. Ten fakt irytował Jenifer.  Sama domagała się tego referendum; chciała zagłosować przeciw niepodległości, ale zgodnie z własnym sumieniem. Bez wątpienia obawiała się o wynik, ale z drugiej strony widziała szansę rozwiązania nie tylko sporu o wymiarze państwowym, lecz także jej osobistych nieporozumień z Jordim. Jedno z nich musiałoby uszanować wynik i dostosować się do zaistniałej po głosowaniu sytuacji.

 

W takich chwilach przychodził jej na myśl Gonzalo. Choć w wielu kwestiach wydawał się dość prymitywny, to w sprawach państwowych zgadzali się całkowicie. Czasami przychodziło jej na myśl, że może nie powinna go była zostawiać. Może nie był tak pociągający jak Jordi, ale życie z nim byłoby dużo łatwiejsze i bez konieczności wysłuchiwania katalońskich nowinek o rozwieszonej gdzieś fladze, czy kolejnej manifestacji. Z drugiej strony nie dziwiły ją emocje, jakie u Jordiego wywoływały akcje na rzecz niepodległości, takie jak wtedy, kiedy naród trzymał się za ręce tworząc kataloński łańcuch, czy zwykłe wydarzenia kulturalne, jak Sardana tańczona na Placu Katedralnym; ogół tego, co jednoczyło naród. To wszystko ją czasami przerastało.

 

Przygotowania do wrześniowej manifestacji całkowicie pochłonęły Jordiego. Starał się wesprzeć tę akcję jak tylko mógł. Pisał do zagranicznych gazet, chodził na międzynarodowe spotkania, tak, aby przybliżyć innym sytuację Katalonii. Pomimo zapewnień o miłości do xoni nie był w stanie zaprzeczyć swojej katalońskości. Zresztą nie robił z tego wielkiego problemu, poczucie przynależności narodowej traktował jako rzecz naturalną, która poza małymi nieporozumieniami, nie mogła być przeszkodą w miłości i dzieleniu wspólnego życia. Zawsze był przekonany o tym, że wzajemne poszanowanie i kompromis są podstawą każdego związku i ani religia, ani narodowość nie może temu przeszkodzić. Był pewien swojej miłości do Jenifer i chociaż miał nadzieję, że kiedyś podzieli jego poglądy polityczne, starał się nie naciskać i uszanować jej punkt widzenia.

Wszystko wydawało się zmierzać w dobrą stronę. Nie zaniedbywał swojej xoni i robił wszystko, aby rodzice ją polubili, sam też starał się przypodobać jej rodzinie. Przeżył szok, kiedy na etapie poszukiwania wspólnego mieszkania, Jenifer oznajmiła, że odchodzi.

 

Na początku próbował ją zrozumieć. Skoro wróciła do Gonzalo, musiała mieć jakiś ważny powód. Nie chciał być przeszkodą na drodze do jej szczęścia. Lecz po przeanalizowaniu całej ich relacji, nie mógł zaakceptować takiej decyzji. Ona wyjaśniła tylko, że to Gonzalo jest mężczyzną jej życia, że spotkali się raz przypadkiem i od tego czasu nie mogła o nim zapomnieć.

- No cóż, skoro taki twój wybór, to nie będę cię zatrzymywał - stwierdził, kiedy widzieli się po raz ostatni.

Z pozoru normalne życiowe doświadczenie, pary się czasem rozstają i nie ma w tym nic dziwnego, zaczęło go coraz bardziej przytłaczać. Nie mógł pojąć dlaczego odeszła, przecież byli szczęśliwi. Jenifer nigdy nie narzekała i sprawiała wrażenie zadowolonej z ich układu. Nie potrafił jasno wskazać prawdziwego powodu rozstania, ani znaleźć winnego.

Z czasem zaczął odczuwać ogromny żal i złość na Gonzalo. Wiedział, że kiedy Jenifer go opuściła, ciągle do niej pisał i namawiał ją do powrotu. Wtedy nie widział w tym niczego dziwnego, była to dziewczyna, o którą warto zawalczyć, lecz to on był zwycięzcą. A teraz Gonzalo mu ją skradł.

„Może nie jestem macho” - pomyślał. - „Ale powinienem sprawić mu lanie. Przynajmniej odzyskam trochę męskiego honoru; głupio, że tak łatwo zgodziłem się na rozstanie.”

Wiedział gdzie może spotkać Gonzalo. Postanowił zaczaić się w bocznej uliczce, gdy ten będzie wracał z pracy. Wcześniej chwilę za nim podążał, po czym przyspieszył kroku i schował się w odpowiednim miejscu, żeby poczekać na kochanka i może przy odrobinie szczęścia wybić mu kilka zębów. Serce waliło mu jak szalone, kiedy usłyszał kroki zbliżającego się. Jedno stuknięcie butem, drugie, trzecie… i w końcu nadszedł moment, by z zaciśniętymi pięściami wyskoczyć zza rogu. W jednej chwili poczuł takie uderzenie krwi do mózgu, jakby to jemu ktoś dał porządnie w twarz. Facet, który ledwie uniknął ciosu to nie był Gonzalo.

 

Miłość jest ponad wszelkim strachem i urazami.

Mówią, że mamy serce podzielone

Pomiędzy miłość i kraj, ojczyzna kontra pragnienie

Ale ja nie widzę części, widzę całość

I nie ma ludzkiej siły, która uniemożliwi nam bycie razem.

 

- Muszę wykasować ten durny dzwonek z telefonu – wymamrotał, po czym udał się w stronę centrum, do sklepu z gadżetami narodowymi, żeby wyposażyć się w pakiet przewidziany na demonstrację. Koszulka, worek, płyta, wszystko w katalońskich barwach. - Teraz jest czas! [7] - wykrzyknął ile tchu w piersiach i zniknął za rogiem.

 

--------------------------------------------------------------

[1] Katalońskie bożonarodzeniowe kluski

[2] Hymn kataloński

[3] Kobieta, której rodzimym językiem jest hiszpański

[4] Castelldefels, miasteczko położone ok. 18 km na południe od Barcelony

[5] Osoba hiszpańskojęzyczna, która zamieszkała w Katalonii, ale nigdy nie przyswoiła tutejszego języka

[6] Katalońska droga do niepodległości nazywana też Łańcuchem Ludzkim jest to zainicjowane w dzień katalońskiego święta, 11 września 2013 roku wydarzenie, w którym ludzie trzymając się za ręce symbolicznie obejmują Katalonię, aby ta stała się niepodległa. W 2013 roku łańcuch z rąk ludzkich utworzony był na obszarze około 400km

[7] Ara és l’hora! - hasło tegorocznej demonstracji

 

portal LM, wrzesień 2014

 

 

 

Z PAMIĘTNIKA ANTI-LOVE


21/09/2013

Motorem tej historii była cała nasza trojka. Mój były mąż Marcin, mój przyszły były mąż Dawid i ja, która tylko teoretycznie grałam pierwsze skrzypce.

Zawsze wydawało mi się, że można tak ustawić dane wydarzenie, żeby osoby, które je obserwują, widziały dokładnie to, co chcemy im przekazać i reagowały zgodnie z napisanym przez nas scenariuszem. Jak powszechnie wiadomo, scenariusz zawsze można zmienić i nawet po premierze, niektóre sceny da się usunąć tak, jakby nigdy nie zostały napisane.

Od dramatyzowania był Marcin. Robił afery, zanim mleko się rozlało i w pewnym sensie to on nakręcił ten anty-miłosny mechanizm. Nienawidzę, kiedy facet płacze. Tracę zaufanie i nie potrafię okazać współczucia. Kiedy tuż po zdarzeniu przyszedł do mnie szlochając, wiedziałam, że nie ma sensu tego dalej ciągnąć. Bałam się zależności emocjonalnej z jego strony, ale, przez grzeczność, zaproponowałam mu, że może z nami mieszkać, dopóki nie znajdzie czegoś dla siebie.

23/09/2013

- Marcin? To Ty? Nie wchodź proszę do mieszkania jak złodziej, bo mogę zrobić ci krzywdę. Wiesz ze przeszłam przeszkolenie z samoobrony i posiadam pozwolenie na broń.

- Nie żartuj jak zwykle głupio. Przecież wchodzę normalnie. A że nie mam w zwyczaju robienia prymitywnego hałasu jak Twój obecny przyszły man, to już nie mój problem. A tak w ogóle to gdzie on jest? Nie widziałem go od kilku dni.

- W piątek utknął w windzie i nie mogłam się zebrać, żeby go wyciągnąć. Zresztą lubię mieć wolne weekendy. W poniedziałek zadzwonię po ślusarza.

- Lepiej zadzwoń po psychiatrę, widzę że nie da się z tobą normalnie rozmawiać.

- W psychiatryku odpocznę kilka dni po tym, jak się wyprowadzisz. Na razie nie stać mnie na urlop.

- Ty jesteś naprawdę stuknięta.

- A myślałam, że pozytywnie zakręcona, ale niech ci będzie.

23/09/2013

Dawid rzeczywiście nie pokazuje się ostatnio, ale postanowiłam mu odpuścić. Wpadł w lekką depresję po tym jak postanowiliśmy scementować związek. Chciałam to jak najszybciej załatwić i chyba niepotrzebnie zdjęłam z wieszaka tę starą suknię ślubną z pierwszego małżeństwa. Gdyby nie to, że zjadły ją mole, na pewno nie szukałabym innej. Ale Dawid zrobił się przesądny i stwierdził, że nie jest to dobry znak na trwałość związku. Próbowałam mu wytłumaczyć, że lepiej unikać słów, które wiążą się z absolutem i trwałość w czasach nylonu nie ma racji bytu, ale tylko się obraził i wyszedł. A może schował się w domu?

Dom ma dwa piętra. Kiedy, chyba z nudów, zdecydowaliśmy się pobrać z Marcinem od razu zabraliśmy się za budowę. Szczęście, że nasi rodzice należą do grupy nowobogackich i mogliśmy zrobić to, na co mieliśmy ochotę.

Mamy dwa oddzielne wejścia. To ściągnęłam od Hessego. Myślałam, że jedno wejście z napisem mąż i drugie: żona, będzie gwarancją udanego związku. Wszystko mieliśmy oddzielne oprócz windy. Ta, obustronnie otwierana, miała nam służyć na starość, dla wózków inwalidzkich.

24/09/2013

Wchodzę do domu od strony męża. Wita mnie Napoleon, mały bury prosiaczek, którego koleżanka podarowała mi na 30-stkę. Wyprowadzam Napoleona na spacer, ale nad głowami krąży nam stado wron i przerażone prosię chowa się do domu. Idę trapezowym korytarzem i zatrzymuję się przy stole z blatem szachowym. Przesuwam gońca na A5, może to wywabi Dawida z kryjówki, i kieruję się w stronę windy, żeby wjechać na drugie piętro, do kuchni. Taka koncepcja umieszczenia jej wysoko miała na celu utrudnienie podjadania.

Niebieskie kafle z daleka rzucają się w oczy. Zaglądam pod marmurowy kwadratowy stół, czy przypadkiem tu nie znajdę Dawida. Nie ma nic, nawet okruszka po chlebie. Mąż zawsze był pedantyczny, od razu po sobie sprzątał. W jego domu prawie nie ma mebli, tylko białe ściany i wszystko sterylne. Przy wejściu zakładał szpitalne kapcie foliowe i gumowe rękawice, żeby nie zostawiać odcisków, które natychmiast ścierał frotową, białą szmatką.

Idę do kapliczki, którą Marcin wybudował na znak skruchy po nieudanym przejściu na buddyzm.

Na ołtarzu widać rozłożony, ludzki kształt.

- Cholera, to Dawid. Znowu wziął anestezję i nie wiem, kiedy się wybudzi. Od małego eksperymentował z lekami, a od kiedy został lekarzem zupełnie mu odbiło. Twierdził, że tylko w ten sposób naprawdę się wysypia, a jak się nie obudzi to i tak poza świadomością, szkoda więc czasu na rozważania.

26/09/2013

To Dawid namówił nas na ten eksperyment. Przyjaźnimy się od wielu lat i nadszedł czas prawdy, tak to argumentował.

Puste laboratorium tworzyło atmosferę intymności. Usiedliśmy na krzesłach i wylosowaliśmy kolejność zeznawania.

Ja byłam pierwsza. Nie miałam żadnych oporów, bo wiedziałam, że powiem tylko to, co sama chciałabym usłyszeć. W agencji nauczyłam się kłamać i czasami sama nie potrafiłam rozróżnić fikcji od rzeczywistych wydarzeń. Żadnej kradzieży, zdrady, oszustwa podatkowego...Zdziwieni moją czystą kartoteką musieli przyjąć, że mają do czynienia ze wzorem.

Kolej na Dawida. Chociaż był to jego pomysł, nie wyglądał na pewnego siebie. Podłączyłam go do maszyny i zadałam pierwsze pytanie. Widziałam, że drżą mu ręce, ale badanie przebiegało poprawnie. Zapytałam go, czy to on, wbrew woli rodziny, odłączył sąsiadkę po wylewie od respiratora i odpowiedział przecząco. Maszyna nie drgnęła, w końcu mu uwierzyłam.

Marcin, na swoje nieszczęście, postanowił wejść w bardziej intymne sfery życia Dawida. Jeśli sex ze zwierzęciem to owca? NIE. Koza? Itd. Aż doszedł do pytań na mój temat. Znaliśmy się z Dawidem zanim spotkałam Marcina, stąd jego ciekawość. Wszystkie odpowiedzi były twierdzące. Niektóre kłóciły się z moimi, ale wytłumaczyłam to błędem w sztuce i nieprawidłowościami w badaniu, oczywiście na moją korzyść. Dawidowi się upiekło.

Prawdziwą niespodziankę zafundował nam Marcin. Kiedy okazało się, że Dawid go pociąga natychmiast zrobiliśmy mu test na gejostwo, który proboszcz parafii zamieścił w Internecie. 85% pozytywnego rezultatu zaskoczyło samego Marcina.

Biedak nie mógł się pozbierać, ale wspólnie z Dawidem postanowiliśmy nie panikować, w końcu jesteśmy ludźmi dorosłymi, i należało wykorzystać zaistniałą sytuację. Dawid głodny eksperymentowania zamieszkał z nami. Miał to być zdrowy trójkąt. Kopulujemy według indywidualnych potrzeb, ale śpimy oddzielnie. Marcin dostał połowę domu z wejściem od strony żony, ja od męża, a Dawid pomieszkiwał raz tu, raz tam.

29/09/2013

Z Marcinem ze względu na rozpad pożycia małżeńskiego wzięliśmy szybki rozwód. Wszystko wydawało się trójkątną sielanką, gdyby nie prymitywny mechanizm emocjonalny zwany zazdrością. Zaczęliśmy z Marcinem walczyć o względy Dawida. A to smaczny obiadek, a to modny t-shirt. Dawidowi się podobało, ale ja musiałam położyć temu kres. Nigdy nie ubiegałam się o żadnego faceta, a ta sytuacja wymknęła się spod kontroli. Zdecydowałam przeciąć trójkąt i kazałam Dawidowi wybrać jedno z nas. Ten, kto odpada, wyprowadza się z domu.

30/09/2013

Czas poważnie porozmawiać z Marcinem. Wątpię, że szuka mieszkania dla siebie.

Idę korytarzem do winy, żeby dostać się do domu żony. Ktoś przesunął konika na C3. David nadal śpi, Marcin nie ma tu wstępu. Może Napoleon nauczył się grać w szachy? Niby to tylko prosię, ale przyjemnie myśleć, że moje jest wyjątkowe. To mniej więcej tak, jak z dziećmi. Dla rodziców geniusz, a w realu zasila szeregi ogółu.

Nigdy nie będę mieć dzieci. I to nie dlatego, że wyleciałabym z agencji. Po prostu nie nadaje się do tak odpowiedzialnej pracy, jaką byłoby ukształtowanie rozsądnej i wartościowej dla siebie i świata istoty. Teorie przekazywania genów i przetrwania gatunku uważam za bezsensowne. Geny można zamrozić i ewentualnie zagospodarować w przyszłości.

02/10/2013

Dom żony to prawdziwa szafa bez dna. Właściwie to nie ma żadnej szafy ani drzwi do pokojów. Pomieszczenia oddzielone są sięgającymi do sufitu biblioteczkami, a na długość całego korytarza rozstawiony jest stojak z ubraniami. Sporej wielkości schowek przeznaczony jest na buty, które chaotycznie porozrzucane, zajmują całe pomieszczenie. Kilka kubistycznych obrazów i bukiet zaschniętych róż w wazonie na podłodze wypełniają wnętrze. Tylko łazienka: biała, z minimalnym wyposażeniem, harmonizuje z domem męża.

- Francesca, to ty? Nie skradaj się do domu jak złodziej.

Marcin zawsze po mnie powtarzał, żeby wyprowadzić mnie z równowagi.

Niech cię diabli, nie mam ochoty oglądać twojej zniewieściałej gęby. Znajdę sposób żeby cię stąd wykurzyć. Powtarzam sobie w myślach. Zdroworozsądkowo przygryzam język i zaczynam łagodnie:

- Marcin, kochanie, jak Ci minął dzień?

- Dzień jak dzień, nic ciekawego.

- A w pracy wszystko dobrze?

- Praca jaj praca, sama wiesz.

- No tak... A co z Twoim mieszkaniem? Dzwoniłeś do Filipa? Mówił, że ma kilka dostępnych.

- Zadzwonię w przyszłym tygodniu.

I tak co tydzień. Jakoś nie miałam odwagi powiedzieć mu prosto w oczy, czego od niego oczekuję. Dawid też nie chciał się narażać. Wpadliśmy na pomysł żeby się pobrać i tym samym dać Marcinowi do zrozumienia, że traktujemy poważnie nasz związek i potrzebujemy intymności. Na początku była to tylko idea, ale z czasem Dawid mocno się zaangażował, co zaczęło mnie trochę przerażać. Chciałam zrezygnować, ale pomyślałam, że wszystko jest odwracalne i jak coś pójdzie nie tak, to wrócimy do punktu wyjścia.

29/11/2013

Na ślub zaprosiliśmy najbliższych znajomych. Kupiłam sukienkę przez Internet, okazała się trochę za duża, ścisnęłam ją paskiem. Postanowiliśmy iść na całość i wzięliśmy ślub kościelny, a jakże. Tylko przy przysiędze małżeńskiej oboje skrzyżowaliśmy palce.

Zaraz po ślubie Marcin się wyprowadził. Zostaliśmy sami. Od kilku dni snujemy się po domu i znaczymy własne kąty. Trzeba będzie przepisać scenariusz.

Anita Janczak

 

 

portal LM, wrzesień 2015

 

Przeczytaj też na naszym portalu (dział „rozmowy latarni”) wywiad Tadeusza Zubińskiego z A. Janczak „Kilka pytań na dobry początek”