Teresa Ferenc „Ogniopis. Wybór wierszy”, wyd. NOWY ŚWIAT, Warszawa 2009, str. 228

Kategoria: port literacki Opublikowano: czwartek, 25 listopad 2010

Stanisław Chyczyński


OGNIOPIS W WYBORZE 

Teresy Ferenc --– jako poetki – specjalnie przedstawiać nie ma potrzeby. W ciągu półwiecza swej pisarskiej działalności zyskała popularność i uznanie krytyki, kto wie czy nie większe niż jej mąż Zbigniew Jankowski. Jako matka poetek Anny Janko i Mileny Wieczorek może być dumna z rodzinnej sytuacji, która pozostaje unikatem bodajże na skalę europejską. Obsypana prestiżowymi nagrodami (np. im. Stanisława Piętaka, Włodzimierza Pietrzaka, Artusa) oraz hołubiona w środowisku literackim ma prawo czuć się osobowością spełnioną. Krótko mówiąc – piękna kobieta, podziwiana, porównywana do Wisławy Szymborskiej i Urszuli Kozioł (J. Rogoziński), powielana w rozmaitych antologiach. 

 Nowy wybór utworów Teresy Ferenc, przygotowany właśnie z okazji 50-lecia pracy twórczej, nosi tytuł „Ogniopis” – zaczerpnięty z tomu „Pieta”. Sugerując się już samymi nagłówkami („Ciało i płomień”, „Matka płonąca”, „Matka z płatkiem ognia”, „Płonący dom”, „Płonące bożnice”, „Ogniopis” etc.), wybór szyldu dla całości przedsięwzięcia należy ze wszech miar uznać za trafny. Albowiem wydaje się, że ogień (pod wszelkimi postaciami i z uwzględnieniem ich wieloznaczności) to motyw przewodni tej poezji. Dla potwierdzenia takiej interpretacji pozwolę sobie na mały eksperyment. Otóż, posiłkując się cytatami z różnych wierszy Ferenc, skomponuję następujący drobny collage: „Armia ognistych zwierząt / cwałuje przekraczając wszelkie granice”, a „Dziewczynka jak gałązka w środku piekła” – „warkocz plecie z ognia”. Adekwatnym tytułem dla tego wymownego, ekspresyjnego obrazu byłyby słowa z „Elegii”: „Dziewięcioletnia pod słupem płomienia”. Ktoś niewtajemniczony gotów zobaczyć w tym zaledwie jakąś surrealistyczną figurę, coś w rodzaju werbalnej parafrazy „Demona ogniska” Maxa Ernsta. Ale tutaj ma to wszystko swoje historyczne i psychologiczne, proste wytłumaczenie.  

 Casus Tadeusza Różewicza doskonale ilustruje wprost nieprawdopodobną siłę traumy, która doznana w dzieciństwie (lub we wczesnej młodości), później determinuje odbiór świata niemal przez całe życie. Analogicznym przypadkiem jest twórczość Teresy Ferenc, szpetnie napiętnowana przez hitlerowską zbrodnię z 1 czerwca 1943. Mianowicie w tym dniu Niemcy, podczas pacyfikacji wsi Sochy na Zamojszczyźnie, zamordowali rodziców poetki. Ona, jako 9-letnie dziecko, przeżyła tę pożogę. Sama przyznaje: „Dlaczego ja ocalałam, nie wiem” (vide s. 17). Jak się okazuje, tamta tragedia będzie powracać w jej liryce z symptomatyczną częstotliwością. Oczywiście – dopiero od momentu opublikowania „Wypalonej doliny” (1979), czyli książki o charakterze wybitnie rozliczeniowym, książki bardzo ważnej w dorobku autorki „Godności natury”. Jej pięć pierwszych tomików, ogólnie biorąc, traktuje o budowaniu domu, o relacjach z ukochanym, o macierzyństwie. Zatem od boleśnie pamiętnego czerwca musiało minąć prawie 40 lat, aby utrata ojca i matki w wojennych okolicznościach znalazła istotne odbicie w utworach osieroconej. Horrendalne przeżycia ze smutnego dzieciństwa bynajmniej nie sczezły w ciągu kolejnych dekad, ale czekały na utrwalenie, jakby wleczone „na cienkim sznurku / ognistej pamięci” (s. 96). A kiedy przyszedł właściwy moment, nastąpiła erupcja wspomnień, wynurzeń, wizji przerażających. W porywie natchnienia wykluł się cykl trenów jako trzon „Wypalonej doliny”.

(…)
Moja matka nie popęka
nigdy po twarzy
wniebowzięta młodziusieńka
ogniem niebo parzy
(…)
Moja matka postarzeje się
na boskim progu
z kulą w ustach zaniesioną
dar od ludzi Bogu
                   („Matka płonąca”)

W ewidentny sposób duch wspomnianego twórcy „Kartoteki” unosi się nad takimi wierszami jak: „Psalm prowadzonej na rzeź”, „Psalm tej która ocalała”, „Wieś skamieniała”, „Matka zastrzelona”, „Matka w rozmowach” czy „Matka drewniana”. Powtórzę: zbieżne motywy będą się pojawiać aż do najpóźniejszego zbiorku „Stara jak świat” (2004).
 Równie ważna książka „Pieta” (1981) przyniosła (nie)spodziewaną generalizację. O ile bowiem poprzednio Teresa Ferenc swoją rozstrzelaną rodzicielkę utożsamiała z Mater Dolorosa, o tyle teraz  podniosła ją do rangi Piety czyli synonimu wszystkich cierpiących matek. Oto konkretna osoba staje się symbolem uniwersalnym: 

Matka
której aureoli
nikt nigdy nie widział
a wszyscy modlą się do niej
poeta wierszem
syn starością schylony
córka nowo narodzonym dzieckiem
(…)
                    („Stara matka”)

Poetka, w wywiadzie pomieszczonym – zamiast wstępu – na początku książki (skądinąd ciekawy pomysł!), wyznaje: „(…) w mojej wyobraźni ona [tj. MB – przyp. mój] nie kojarzy się z jakimkolwiek wizerunkiem religijnym – może poza jednym obrazem Częstochowskiej, moja wyobraźnia kreuje ją na wzór zwykłych matek z krwi i kości, wiejskich kobiet, które znałam z dzieciństwa, kobiet, które znam teraz, i tylko tak ją widzę” (s. 22). Nie nazwałbym tego trywializacją patetycznego wzoru, raczej indywidualnym ukonkretnieniem nagminnego archetypu.
 Mój powyższy komentarz może generować mylne wrażenie jakoby na dorobek artystyczny Pani Teresy składały się wyłącznie monotematyczne, melancholijne, makabryczne wiersze – niejako ogniem (piekielnym?) pisane. Wręcz przeciwnie – w jej liryce nie brakuje wątków erotycznych, familijnych, społecznych, stricte chrześcijańskich. Jeśli chodzi o te ostatnie (wyraźnie nasiliły się w książce „Boże pole”, 1997), to zapewne są one świadectwem duchowego wpływu Zbigniewa Jankowskiego, który nie ukrywa swoich związków z katolicyzmem. Oceniając biografię poetki w kategoriach wcale przyziemnych, można by zaryzykować twierdzenie, iż Najwyższy Reżyser wynagrodził jej koszmary dzieciństwa splendorem i honorami jakie później ją spotkały. Historia Hioba znalazła któreś tam z kolei ucieleśnienie. Być może sukcesywne wychodzenie z cienia zapowiadała wzruszająca „Modlitwa wieczorna” z tomu „Grzeszny pacierz” (1983), z którą to modlitwą znamienną klamrę stanowi wiersz „To miłość Twoja”, późniejszy o dwadzieścia lat. Szczęśliwym trafem jego pointa może zastąpić pożądaną tutaj konkluzję:
 
W górze otwarte okna
Muzyka przestrzeni w bukowych organach
Ciepły zapach izby pies
za chwilę położy łeb na moich kolanach
Który jesteś Miłością
świeć mi Miłością
kiedy oczy gasną



Latarnia Morska 1-2 (11-12) 2009 / 1 (15) 2010