„Pierwsze wspomnienie wielkiego głodu” Małgorzaty Południak

Kategoria: port literacki Opublikowano: środa, 02 sierpień 2017 Leszek Żuliński Drukuj E-mail

Leszek Żuliński

JAKOŚ SIĘ TRWA

To już czwarty tomik wierszy Małgorzaty Południak. Debiut książkowy miała w roku 2012, a więc można jej pisanie uznać za intensywne. Południak w ogóle jest kreatywna i „intensywna”. Już od dłuższego czasu mieszka poza Polską, ale tu jest obecna i widoczna. Myślę, że ma swoich fanów.
Ten najnowszy tomik jest niemały – niemal 70 wierszy. To teksty „gęste”, o szerokiej frazie, „napakowane” treścią. Zatem przejdźmy do rzeczy…
Paweł Tański na plecach okładki zauważa: …to poetycka opowieść o szaleństwie, które opanowało ziemską przystań i rozprzestrzenia się w zawrotnym tempie, niemal z prędkością światła, dotkliwie nieobecnego, będącego obiektem człowieczych tęsknot.

Osobliwe to wiersze. Często pisane szeroką frazą, rozgadane, choć nie powiedziałbym, że przegadane. Bo to jest logorea interioru śnionego lub wyłuskiwanego ze strzępów pamięci. Stale domniemywałem, że to wszystko, o czym Południak pisze, nie zostało wymyślone, tylko potem przetworzone w „szumy, zlepy, ciągi” – jakby powiedział Białoszewski (choć dykcja tu inna i bardzo własna). Ale nie nam zgadywać źródła; nam tropić sensy.
Dużo tu irlandzkich akcentów. Kilkuletni tam pobyt poetki musiał otworzyć nowe pejzaże i – być może – aury. Ale ta kwestia jest na drugim planie, ponieważ główny „krajobraz” tych wierszy bierze się z interioru przeżyć. Takie wiersze można by nazwać „wsobnymi”. Na co dzień żyjemy, jak żyjemy, doznajemy to, co doznajemy, ale ta „pulpa behavioru” potem odbija się osobliwym echem. Owo „echo” uznaję tu za główną kwintesencję tych wierszy.

Niestety, nie jest ono, to „echo”, radosnym tańcem interioru. Jeszcze raz przytaczam Tańskiego: Tom wierszy Małgorzaty Południak to metafizyka samotności i głodu, „opowieść o strachu”, o „dniach bez smaku”, w których jakoś się trwa, szuka wewnętrznego spokoju i cierpliwie „brnie się przez wiersze”.
W jednym z wierszy Małgorzata pisze: Wiem, kiedy tłoczy się ból, z czego wyrasta strach. / Niespodziewanie pęka i wytryska pod stopy. / Rozdziela pasma trawy, rozrywa ziemię. Wciąga / Grzęźniemy w deszczu, rzeczy toną… Takich klimatów tu sporo. Południak jakby żyła w dwóch światach – ten pierwszy, konkretny, reistyczny, codzienny toczy się swoim normalnym rytmem; ten drugi, wewnętrzny, zgłasza jednak egzystencjalną niezgodę, nawet bunt. Na pewno skargę. Na jakikolwiek eudajmonizm nie ma tu miejsca. Coś tu nie gra – mówiąc kolokwialnie.
Hmm, a może jednak gra? Nie po raz pierwszy mamy do czynienia z konfliktem eksterieru z interiorem. Żyjemy normalnie, przeżywamy traumatycznie. Być może sedno tkwi w oskomie niespełnienia?

Dużo tu Irlandii, bardzo dużo. Oczywiście Południak nie uprawia w tych wierszach żadnej „turystyki” – ona zbiera klimaty. Może ta amplituda dwóch światów – irlandzkiego i polskiego – wywołała te zawirowania? W psychologa nie będę się bawić, jednak ciekawą sprawą wydaje się tu oczywiste zderzenie owych dwóch światów. Może poetka szuka jakiegokolwiek konsensusu? Może go znajdzie? Póki co widać jakieś rozdarcie, którego nie umiem bliżej opisać. W jednym z wierszy czytamy: Zapomniałam o wielu rzeczach, przymiotnikach. / Pustkowie nieustannie odpycha od drogi, codzienny bałagan, / modyfikowana żywność. Jest wszędzie. Zazwyczaj / unikamy sporów. Leżymy po zewnętrznej stronie kosmosu / i wykonujemy ruchy nożyczek. / Cienkie pręgi. Mijamy ciemną dziurę.
W ogóle te wiersze niosą ze sobą jeśli nie katastrofizm, to zwątpienie. Poczucie jakiegoś „nieuładzenia bytu”, outsidingu, może nawet zagubienia. Ja też się co nieco zagubiłem. Po cholerę ta Południakowa wyjechała do Irlandii? No ale bez tego nie mielibyśmy tego niepowtarzalnego w swej treści i klimacie zbioru wierszy.

Kłopot z tym tomikiem jest taki, że ja – recenzent – niemal z każdego wierszy chciałbym jakiś fragment przytoczyć. Tu wszędzie dopowiada się stan rzeczywistości nierzeczywistej, a jednak rzeczywistej. Problem emigracji? Nie wiem, ale na pewno zderzenie kultur, pejzaży, klimatów. I przeniesienie tego wszystkiego do własnej egzystencji, która jakoś musi się dogadać ze zmianą, jaka zdarzyła się poetce.
Mogłaby Południak poprzestać na „wrażeniach turystycznych”. Ale gdzie tam; ona wie, że stoi okrakiem między dwoma światami. I ten stan rzeczy opowiada. Skądinąd pięknie opowiada. Mądrze.

Pod koniec książki znajdujemy wiersz pt. Sens. Przytaczam jego pierwszą strofę: Z otrębów dni, z tego, co służy nam lub układa się przy zamiataniu / w sprawne obrazy. / Nigdy nie miałam tu nic do gadania. / I kiedy wracam na wyspę wysp, w czas snów i wiatrów, myślę, / jak lekko wchodzę w jedno i drugie. Dom w dom, życie w życie, / bez dystansu, w lęk. Wewnętrzny spokój, / gdy samej sobie udzielam wskazówek.
Tak, to jest osobliwy tomik. Niby w literaturze polskiej kwestia emigracji nie jest niczym nowym, ale chyba nikt tak jak Małgorzata Południak nie opisał transformacji duchowej i imaginacyjnej. Ten tomik trudno porównać do jakiegokolwiek innego.

Małgorzata Południak „Pierwsze wspomnienie wielkiego głodu”, Wydawnictwo FORMA, Szczecin 2017, str. 70

Leszek Żuliński

 

Przeczytaj też w „porcie literackim” naszego portalu recenzje wcześniejszych zbiorów wierszy M. Południak: Czekając na Malinę (2012) pióra Jolanty Szwarc, Liczby nieparzyste (2014) pióra Agnieszki Kołwzan oraz Mullaghmore (2016) pióra Anny Łozowskiej-Patynowskiej