Tomasz Dalasiński „Nieopowiadania”, Wydawnictwo FORMA i Fundacja Literatury imienia Henryka Berezy, Szczecin 2016, str. 142

Kategoria: port literacki Utworzono: wtorek, 14 czerwiec 2016 Opublikowano: wtorek, 14 czerwiec 2016 Drukuj E-mail


Jolanta Szwarc

Z DALA OD DALASIŃSKIEGO, BO NIE ODPOWIADA

Niedawno trafiły w moje ręce „Nieopowiadania” Tomasza Dalasińskiego i przeczytałam je raz, drugi, trzeci, a on tam w tych opowiadaniach przedstawia się jako metafikcyk (nie mylić z metafircykiem), kreator nowego sposobu snucia opowieści, ale po co? Myśli chyba, że kotlet schabowy się przejadł i już nikt nie będzie go smażył. Dlatego miłość przeplata się tu ze śmiercią, a śmierć z jedzeniem kebabów. /…/ Dalasiński (powtórzę) usiłuje uczynić z kebabu wielką metaforę kultury płynnej nowoczesności. Inni obeznani w piśmie twierdzą, że taką wielką metaforą jest raczej dla Dalasińskiego sushi.

No i bądź tu mądry, czytelniku. Fak-ty, to nie dla mnie, ja nie jestem aj, ja jestem ja i nie oglądam Faktów. Nie chcę wegetować przed telewizorem. Mój czas jest krótki jak koszulka niemowlęcia i leci z prędkością światła. Myk i nas nie ma. Nieprawda, was nie ma, ja jeszcze żyję w innym czasie. Wierzę, że  nie zawali się kamienica, w której moje life, jak ta w Katowicach. Tam nie miał kto przeprowadzić relacji live, bo katowicki redaktor stanął po drugiej stronie, i nie chodzi tylko o to, że umarł. Po prostu – zamiast przekaźnikiem, stał się bohaterem przekazu.

Jakie to dołujące. Po co te rozważania o kruchości życia. Przypomnienia z Pascala o tych trzcinach, czy też łątkach z Kochanowskiego. „Wszystko to minie jako polna trawa; / Naśmiawszy się nam i naszym porządkom, / Wemkną nas w mieszek, jako czynią łątkom.” Nie jest tak źle, dość łatwo się pocieszyłam, wracając do fraszki, która w książce spała. Przebiegając po wersach oczami, budziłam kolejne wyrazy i łątki ożyły w moim teatrzyku. Śmiałam się z nich, bo były łamażne. Ślamazarnie wchodziły w role. One sztywne, wierne tamtejszym zasadom agrarnym (myślę nie tylko o czasie, ale i o przestrzeni), mocno czuły grunt pod nogami. Stąpały pewnie. Po promieniu dłuższym lub krótszym odchodziły, wracały do środka, do jądra gęstwiny, gdzie ból rodzenia i romantyzm czekał, i Bóg i los. Nic dodać, nic ująć, było tam przeznaczenie. Droga szeroka, którą już wcześniej szły kukiełki i pajacyki.

Teraz wszystko podmokłe, grunt grząski, zamiast drogi szerokiej, pajęczyny ślepych ścieżek snują się między kępami roślin. Tu trochę chmielu, tam trochę tytoniu, gdzie bardziej słonecznie – marycha, pod nimi kluby miłośników leczą skołatane nerwy i mówią o sobie.

Właściwie nie one, to tylko ja ustawiam się w roli autora, może trzecioosobowego narratora. Wiem wszystko i mogę napisać opowiadanie, nieopowiadanie, może wiersz, albo nie, chyba lepiej będzie, jeśli stworzę dramat. Wejdę w niego kursywą i ja was urządzę. Najpierw krótko przedstawię kukiełki, po dawnemu łątki. Kukiełki też mi się osłuchały, niech będą Robotki. Robotki – takie do wszystkiego. Wszędzie mogą przebywać. Scenariusze stworzę, zaprojektuję bohaterów. Chińczykom zlecę wykonanie. Jak dobrze, że wieś nasza globalna. Wszystko na miejscu, nawet kolonizować nie potrzeba. Z klubu prześlę wzory, przeleję na konto firmy konkretne pieniądze, a oni przeliczą je na dni i miski ryżu. Będzie sprawiedliwie. Nikt nie obiecywał, że wszystkie ścieżki prowadzą do szczęścia. Jedni mogą zarobić się na śmierć, a inni potrafią unikać wysiłku, jak się człowiek trochę porozgląda, to i unikania odpowiedzialności można się nauczyć. No, kto mi powie, kiedy żyje się naprawdę, a kiedy nieprawdziwie, nieznośnie lekko, aż żyć z tym ciężko.

Dlatego moje Robotki nie będą nigdy odczuwały bólu. Śmierć, radość i ból, to tylko iluzja i tę iluzję każę im odgrywać. Nie karzę, lecz każę i dobrze im będzie. Będą żyć w bajce, nie będąc ludźmi jak ludzie. Robotki będzie można oddać do serwisu, albo wymienić na nowe, doskonalsze. Materiał – stare Robotki, z nich nowe, wszystko musi się kręcić. Ruchy, ruchy, aktualizacja na rynku. Wszyscy muszą wiedzieć, że to ostatni krzyk. Nieskrępowana niczym sama to wymyśliłam, próbowałam konsultować z Dalasińskim, ale nie odpowiada. Serio nie odpowiada. Coś tam, coś tam ironizuje, wygina się i wykręca, coś powtarza, lustro się rozbija, dwie staruchy powielają się bez końca, niby takie same, a jednak inne niż moje Robotki. Nie zafunduję im teatru, bo po co mają wychodzić na Plac Grzybowski i tam grać „Skrzypka”. Gołda Tencer nie chce zawieść publiczności i gra przed płotem, a za płotem jest groźnie, bo stan obiektu zagraża zdrowiu i życiu ludzi będących publicznością. Wydaje się, że musi grozić, bo wtedy będzie można postawić nówkę sztukę. Nówka nie tylko nie będzie grozić, ale w tym punkcie stolicy może być ho, ho.

Dlatego Robotki będą grały w parkach, na ulicach, podwórkach, ślizgawkach, gdzie się da i w międzyczasie. Będą przedstawiały całą prawdę o kulturze. Kukiełki na ubraniach będą nosiły datę przydatności i moje nazwisko. Każdy Robotek i każda Robotka będą miały wszywki – „Pomysłodawczyni – Jolanta Szwarc”.

Myślę, że jak trochę podpatrzę Tomasza Dalasińskiego, to mi nic nie powie, zresztą cały czas nie odpowiada. Sztukę oprę na siedmiu łątkach. Jedną będę ja, pomysłodawczyni, instytucja nadawczo-poruszająca. Opracuję specjalny program. Kto po kolei będzie mówił. Będzie trzech Robotków i trzy Robotki reprezentujący wszystkie klasy społeczne. Ponieważ wszechwiedzący występuje w trzeciej osobie – to będę ja, ale o tym sza. Tak dla niepoznaki będę się rozlewać, jaśnieć, mętnieć, zielenieć. Zresztą wszyscy wiedzą, że jestem kim jestem, ale tak tylko im się wydaje, jestem kim chcę być, bo tak mogę.

Zacznę od nowa, bo się zapętliłam, a wszystko musi być od nowa. Tak jak tydzień zaczyna się co tydzień od nowa, czyli od „Poniedziałku”. Pokój, łóżko, Robotek – student polonistyki budzi się po ostrym piciu. Poprzedniego dnia zgubił w windzie kluczyk. Ten kluczyk potrzyma w ciągu dnia każdy bohater i każda bohaterka. Dlaczego? Bo im dałam. Student gramoli się z łóżka, zwraca co pobrał, bo najtrudniej jest utrzymać. Jedzie na zajęcia. Nie bardzo interesuje się nauką, bardziej panią doktor, bo gdyby ją zaliczył, jego biografia, początkującego poety, zyskałaby na kolorze.

Myślałam, że trochę podpatrzę autora „Nieopowiadań”, a zaczynam nim lecieć. Co mi tam student, gej, biznesmen, ekonomistka, kurwa, pracownica MPO. Nie będą moje Robotki powielały ich losów. Pył z rozbitych luster strzepnęłam z ich oczu, w moje też nie wpadł, bo miałam okulary. Wypisuję się, nie chcę być w tej bajce, w której jak jest źle, to nie ma się komu w mankiet wypłakać, tylko idzie się do galerii, żeby sobie upolować z przeceny jakiś fajny żakiet. Nawet jeśli panny Robotki nie czują, nie każę żadnej zagrać roli kurwy, która usunęła dziecko i mimo że dobrze zarabia, z tego powodu świruje. Po co? Moje Robotki, gdy zaczęłam myśleć Dalasińskim, zrobiły zebranie i wypowiedziały mi posłuszeństwo. Ja próbowałam przemówić im do rozsądku, tłumaczyłam, że to dzięki mnie funkcjonują, a one na to, że zapomniałam (zresztą one też zapomniały), że mają wolną wolę i mogę im poskakać. A ja na to, że niewdzięczni, przecież ja im jak matka, jak ojciec chcę dać najlepsze życiowe role, a oni z płaczem i złością zaczęli mi zarzucać że żyją na starym oprogramowaniu. Stare wartości zostały w nich zakodowane i nie mogą przyjąć tych nowych, nie rozumieją, w którą stronę skręca świat.

Zobacz – mówi Robotek I – sama się pogubiłaś. Ty nie jesteś metafikcytką, tylko metafiksatką. Chciałabyś nowocześnie, nie oglądać się za siebie i patrzeć w przyszłość, i co? Widzisz kręcące się na kartkach „Poniedziałku” jakieś samotne indywidua. Tylko Stara ma kogoś bliskiego. Córkę w szóstej klasie, którą uważa już za prawie dorosłą. Urodziła ją, gdy miała szesnaście lat. Rodzice nie mogli znieść swojej wychowawczej porażki i wyrzucili ją z domu. Obie przygarnęła babcia, niestety już nie żyje. Stara sama się stara być uczciwą. Kuje swój los omotana siecią. Wydaje się jej, że każdy jest kimś, a tylko ona gorsza. Na szczęście los się jej odmienił. Zmieniła pracę i zaczęła studiować filologię polską. W zasadzie weszła w buty studenta, a on w jej. Teraz student, jak ona przedtem, zamiata ulicę. Ot, taka niespodziewana zamiana miejsc. Przechodni kluczyk tak naprawdę nie wiadomo po co zawraca głowę. Pal go licho.

Jeszcze Robotek I nie skończył, jak głos zabrał Robotek II.

- Nasze programy, wbrew twoim założeniom są czułe. Przywieźli nas w kartonach do ciebie, nawet nie wiemy skąd. W paczce, choć wytrzeszczałem oczy, ciemno było, widziałem ciemność. Pamiętam tylko człowieka w kombinezonie, który dokręcał mi ostatnią śrubkę… na pewno ostatnią i powiedział – „No, skończony”. – A ja nie chcę być skończony. Ja chcę żyć, mieć tożsamość.

Inne też zaczęły wołać, że chcą i chcą naprawdę. I nie streszczaj nami bohaterów Dalasińskiego. Pomyśl, że jesteśmy żabami i daj buzi. Daj nam życie, a uwierzymy, że nas stworzyłaś. Miłości poszukamy sami. Założymy rodziny, będziemy sie nawzajem wspierać i będziemy żyli długo i szczęśliwie.

Ani przez moment nie żałuję czasu poświęconego książce. Wierzę autorowi, że składamy się z powtórzeń. Autor z powieścią, opowiadaniem – powiedzmy bezpiecznie – z utworem wszystko może.

„Rozumiesz, czytelniku, dokąd mógłbym prowadzić tę rozmowę, na której temat tyle się już nagadano, tyle napisano od dwóch tysięcy lat, nie posunąwszy rzeczy ani o krok naprzód. Jeśli nie czujesz dla mnie nieco wdzięczności za to, co mówię, powinieneś jej mieć sporo za to, czego ci oszczędzam.”

Tak mówił autor, narrator, właściwie ktoś tam w „Kubusiu”. Filatelista na niego mówili, czy jakoś tak.

Mówił jeszcze: „Jest bardzo oczywistym, że nie piszę tutaj powieści, skoro gardzę wszystkim, czym powieściopisarz nie omieszkałby się posłużyć. Ten, kto by wziął to, co piszę, za prawdę, byłby może w mniejszym błędzie niż ktoś, kto by to wziął za bajkę.”

Och, tym tylko dać pióro albo komputer do ręki, to zaraz zaczynają igraszki z czytelnikiem.

Ja patrzę z boku. Patrzę, śledzę. Stoję na ziemi. Bardzo polecam książkę ludziom patrzącym z boku i w dal. Może kiedyś w Poznaniu – nomen omen – posuniemy się o kroczek.

Dziękuję. Miło było.

Tomasz Dalasiński „Nieopowiadania”, Wydawnictwo FORMA i Fundacja Literatury imienia Henryka Berezy, Szczecin 2016, str. 142

Jolanta Szwarc