Karol Maliszewski „Jeszcze jedna historia”, Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu, Poznań 2015, str. 200

Kategoria: port literacki Utworzono: niedziela, 24 styczeń 2016 Opublikowano: niedziela, 24 styczeń 2016 Drukuj E-mail


Leszek Żuliński

NIE ROZGRYZIONY KOD

My, krytycy literaccy, pisujemy także – zdarza się – wiersze. Prędzej czy później dopada nas pytanie, w której z tych sztuk jesteśmy lepsi. W poezji czy w krytyce? Złośliwie rozstrzygnął to w swojej fraszce Boy-Żeleński: Krytyk i eunuch z jednej są parafii / Obaj wiedzą jak, żaden nie potrafi.

I ten dylemat na pewno będą sobie stawiać niektórzy czytelnicy wierszy Karola Maliszewskiego. Jego autorytet krytycznoliteracki jest chyba niepodważalny. Karol od wielu lat uznawany jest za komentatora kompetentnego, krąży o nim nawet legenda, że czyta każdy tomik pojawiający się na rynku poetyckim. Tak czy owak on naprawdę posiada ogromną orientację w tym, co się dzieje na współczesnej niwie poetyckiej. Ja w każdym razie podziwiam Maliszewskiego za jego krytycznoliteracką solidność, żmudność i pracowitość.

Z wierszami Maliszewskiego miałem niewielki kontakt, czytywałem je „przypadkowo”. No więc zdziwiłem się, gdy trafiła w moje ręce książka Jeszcze jedna historia. To opasły wybór wierszy tego autora, będący dowodem, że Maliszewski nie jest „poetą incydentalnym”. Jego pierwszy tomik (Dom i mrok) ukazał się w roku 1985, a ten wybór, o którym tu piszę jest jego dwunastą książką poetycką obok trzynastu innych (w tym prozatorskich), jakie wydał. Ta proporcja świadczy więc, że nie „bywał poetą”, tylko konsekwentnie nim jest. W jakiejś mierze można zaliczyć go do kategorii poeta doctus, bo Karol jest także doktorem nauk humanistycznych i akademikiem. Mieliśmy na tej niwie zacne przykłady, ot chociażby Edwarda Balcerzana, Stanisława Barańczaka czy Wita Jaworskiego. I jeszcze jedna ciekawostka: Karol „od zawsze” mieszka i tworzy w Nowej Rudzie, tej kojarzonej z Olgą Tokarczuk. Genius loci czy co? Przyznacie: ładnie się to wszystko w życiu Maliszewskiego ułożyło i komponuje.

Ale ad rem… Co do tego doctusa to sprawa robi się kontrowersyjna, a nawet skomplikowana. Gdy czytam na przykład wiersz (i nie tylko ten jeden) zatytułowany Wielki post. Cytuję: Wśliznął się w trumnę pejzażu ten szelest / malarstwo flamandzkie czy co do cholery // Kot płacze na schodach wtulony / w poduszkę marcowej śnieżycy, opery // na trzy, i już cztery: inflacja pór, / miesięcy, całego poczucia. Człowiek // budzi się w człowieku (pst, kurwa, kocie) / z ręką w kanale, na pilocie // ciągłego czuwania: lepkie ślady, Vermeery, / szumy, telepatia, higiena usteczek // nienawykłych do posług, do szukania związku. / Powrót do źródeł, najęty jak kłamie – // poparzony, pojebany, w futro / wsunięty jak w trumnę. Tak więc proszę zauważyć, że w tekście tym „toposy kulturowe” mieszają się z osobliwym niepokojem przyziemnego chaosu, pofragmentowaniem rzeczywistości. Vermeerowskie drobiazgi jakby nie przystają do realu, ale jednak przypominają o innym wymiarze. Tego melanżu nie da się interpretacyjnie dookreślić, jednak w sumie wiersz mocno dotyka nas swoją aurą alternatywnego świata. Swoim zderzeniem konkretu z nastrojem.

Jacek Bierut w swoim posłowiu do tego tomu m.in. pisze: Karol Maliszewski szuka poezji czystej, niejako wolnej od własnych ograniczeń, ale robi to zupełnie inaczej niż „przyjęło się” w ostatnich dwóch dekadach w polskiej literaturze – próbuje pisać przede wszystkim prawdziwymi emocjami i rzeczywistym obrazem, ich ciągłym zestawianiem, stwarza najpierw relacje siebie do pejzażu, a dopiero potem do innych ludzi. Dalej stwierdza, że Maliszewski zostawia na boku wszelkie dotychczasowe konwencje poezji, zmierzając ku pewnej harmonii, trudnej, bolesnej – bo uczciwej, bez uciekania się do mistyki, religii, podejrzanych praktyk.

Bieruta mógłbym tu przywoływać częściej (wam to zostawiam), bowiem w jego posłowiu znalazłem jakiś prawdziwy, przekonujący klucz do własnego czytania. Przyznaję się bez bicia, że lektura nie była dla mnie jasna, że w ogóle jest dla mnie nie skończona, bowiem tylko wielokrotne wchodzenie w dykcję i światoobraz Maliszewskiego może otworzyć nam ścieżki, którymi autor konsekwentnie chodzi. Tak, tu nie mamy do czynienia z kanonem, matrycami czy „konwenansami lirycznymi”. Tu jest osobne widzenie, odczytywanie i ubieranie w słowa oraz obrazy swoich reakcji postrzegających rzeczywistość. Tu jest „osobliwy punkt widzenia”, także przeżywania, także opowiadania „zdarzeń egzystencjalnych”. Sfragmentowanych, porozsypywanych, niekoherentnych, nieprzyjaznych, których nieład opowiedzieć być może tylko poezja, jak w wierszu Łaska: Spięte gniewem twarze. W oczach się nie / przelewa, bo płytko. Szumi ślina w ustach, / po chwili się rozpryskuje, zagotowało się. / Poszło o darmowe kawałki brzozy / w tartaku. Poszły w ruch kurwy etc. / Stary człowiek ściska w ręku / ołówek z sosnowego drewna. / Załatwia sprawę przyjęcia córki / do zakładu. Dopłata do czynszu / doprowadza sąsiada na skraj, / po dwóch piwach wybija szybę wypożyczalni. // Wszystko jest wypożyczone, kierownika / nie ma, wiersz jest dowodem łaski.

Rozgryzam te kody i rozgryzam. Niepewny jestem swojej lektury. Logika wiersza u Maliszewskiego narodziła się od nowa. Nie jest jednak tak, że raczkuje – to raczej my musimy nauczyć się jej kroków, skojarzeń i sensów.

Czy Maliszewski żmudnie, od lat, tworzy „nową poezję”? Zapewne tak. To co pisze w swoim wierszowaniu nie da się jednak zaadoptować. „Nowej mody” z tego nie będzie. Indywidualny syndrom postrzegania, przeżywania i wysławiania Karola Maliszewskiego wydaje mi się niepowtarzalny. Najwyższa pora (przynajmniej dla mnie), by tego znanego krytyka literackiego mieć także za osobnego i ważnego poetę.

Karol Maliszewski „Jeszcze jedna historia”, Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu, Poznań 2015, str. 200

Leszek Żuliński