Jerzy Żelazny: „Tango we mgle”, Oficyna Wydawnicza AGATON, Polanów 2014, str. 314

Kategoria: port literacki Utworzono: wtorek, 02 grudzień 2014 Opublikowano: wtorek, 02 grudzień 2014 Drukuj E-mail


Jolanta Szwarc

NĘKANA PRZEZ MGŁĘ

Jerzy Żelazny – prozaik, publicysta, autor kilkunastu książekprozatorskich, wydał kolejną powieść - Tango we mgle. Książkę szczególną, od której trudno się oderwać, bo kusi, żeby do niej wracać, dociekać, zastanawiać się nad każdym fragmentem, szukać literackich aluzji, grzebać w przeszłości, rozpatrywać teraźniejszość, myśleć o przyszłości. Śledzić losy głównego bohatera Artura Wijasa, na mglistym tle.

Tyle się wydarzyło w jego życiu, a nie da się powiedzieć, że nad nim panował. Często decyzje podejmował za niego przypadek. Przecież z Dorotą nie związałby się na stałe, gdyby nie była łatwa i nie zaciążyła. Trzeba było zalegalizować ten związek, gdyż wkrótce miała się urodzić Gala. Dorotę poznał dziewiątego stycznia 1967 r., dzień po śmierci Zbigniewa Cybulskiego, odtwórcy roli Maćka Chełmickiego w Popiele i diamencie. Dotknęła ona wszystkich. Ktoś mówił, to jego druga śmierć, ta pierwsza zdarzyła mu się na śmietniku historii, był wówczas jednym z nas, Maćkiem Chełmickim; ta druga, bo chciał dogonić umykający czas, bardziej tragiczna, gdyż rzeczywista. Początki małżeństwa nie były łatwe. Mieszkali z teściami na kupie. Gdy dowiedział się, że wylali go z gazety, wrócił do pustego domu, bo wszyscy byli w pracy, a Gala w żłobku. Skrobnął na kartce: Wyjechałem w Polskę szukać lepszej pracy, mieszkania. Jak znajdę, dam znać. Szybko pojechał na dworzec, bo za pół godziny miał pociąg do Warszawy. Najwidoczniej nic nie załatwił, bo czytelnik spotyka się z Arturem, gdy ten wsiada do pociągu na warszawskim Dworcu Wschodnim. Ze względu na tłok udaje się prosto do wagonu restauracyjnego, tam pije z partyjnym działaczem Warcisławem Arendtem.

Na ogół tak jest, że jak mężczyźni piją, to przy wódce jeden drugiemu stara się wyświadczyć jakąś przysługę. Tym razem Arendt postanowił pomóc Arturowi w znalezieniu pracy w kulturze w mieście eS, a właściwie uwiózł go tam w pijackim zamroczeniu. Tak więc dzięki Warcisławowi Arek dostał pracę i dach nad głową. Jeszcze się dobrze nie rozejrzał, a już odszukał go teść, przywożąc żonę i dziecko. Mieszkali tam dość długo, jeśli wziąć pod uwagę podróżnicze ciągoty Arka. Gdy znów groziło mu wylanie z pracy, tragiczna śmierć żony zawiesiła egzekucję i nie wiadomo, czy w ogóle do niej by doszło, gdyby Arek nagle nie opuścił eS. Zostawił wszystko, córeczkę zawiózł do siostry, sobie załatwił małe mieszkanko gdzieś w bloku. Teraz mógł pisać książki, felietony, być panem swojego życia. Całe trzydzieści lat. Czasami wyjeżdżał, by odwiedzić zamężną już córkę.

I wszystko byłoby dobrze, gdyby zgodził się, by zięć odwiózł go samochodem z do domu. Odmówił jednak, tłumacząc, że lubi korzystać z masowego transportu, bo wtedy więcej może zaobserwować i wykorzystać w pracy twórczej. Nie przewidział, że narrator szykuje mu niespodziankę, zastawił na niego pułapkę. Każe mu zasnąć w autobusie, obudzić się niespodzianie właśnie w eS, wysiąść pod wpływem nieokreślonego impulsu, spotkać się z osobami z przeszłości. Z żywymi i tymi, które odeszły.

Ot, takie sobie, wydawałoby się, zwyczajne życie. Chwilami, nie wiadomo dlaczego, człowiek wraca do przeszłości z czasem coraz bardziej spowitej mgłą, chce coś wyjaśniać. To, czego nie rozumiał wtedy. Jazda autobusem sprzyja rozmyślaniom, przysypianiom, snom. Pasażerka z boku stara się zagadać, informuje, że w eS pojawiły się zombie, których coraz więcej. Niektórzy twierdzą, że są tutaj od dawna, były już za komuny, ale się nie pokazywały, bo mogli ich wyłapać i zamknąć. – A teraz korzystają z wolności? – Dokładnie. Artur myślał, że żartuje. Był w wieku rozliczeniowym, bardziej nastawionym na wstecz. Opanowany, z dystansem, żadnych gwałtowności. Więcej obserwacji niż aktywności.

Autor, budując powieść, dzieli ją na rozdziały, może bardziej sceny. Zmienia dekoracje, czas i miejsca. Akcja rzeczywista, to pobyt Artura w eS, który przedłuża się do około dwóch tygodni, aż do jego tragicznej śmierci, a rwane retrospekcje sięgają kilkudziesięciu lat wstecz do dnia śmierci Z. Cybulskiego, a nawet powojennego dzieciństwa bohatera. Czytelnik razem z Arturem przeżywa pobyt w eS i ciągnące się za nim zdarzenia z przeszłości. Młodzi dowiedzą się, jak to było w Peerelu, starsi zweryfikują swoją pamięć z pamięcią autora, narratora, reżysera, zmierzą się z jakąś prawdą o tamtej rzeczywistości. Jednym się ona podoba, inni twierdzą, że była okropna. Dlatego w osądzie będzie rozziew, zwłaszcza że mgła nieco przykryje. Czy naprawdę ktoś chce zobaczyć, że król jest nagi? Artur przekonał się niejeden raz, że prawda nie popłaca, ludzie lubią być okłamywani, jeśli to kłamstwo jest po ich myśli, im dogadza. Więc czemu nie? Miłość i nienawiść, dobro i zło, prawda i kłamstwo, to pary nierozerwalne, one od wieków idą ręka w rękę, są składnikami życia. Jak by wyglądał ten świat, gdyby pary straciły swoją połowę? Jak żyć bez kłamstwa, kiedy było zapotrzebowanie na łgarstwa w sprawozdaniach. Prasa i telewizja też mogły podrasować każdą bzdurę.

Artur nakarmiony Konopnicką i Żeromskim czasami zrywał się, by nieść kaganek kultury. Dostrzegł talent Jurka Madeja zwanego Idolem, pasierba prezesa Spółdzielni Ogrodniczej. Chłopak nosił się inaczej niż jego rówieśnicy. Miał długie włosy, na głowie chustkę w rybki, niebieskie spodnie i koszulę w kwiaty. Odbijał od szarej rzeczywistości. W swoim graniu wzorował się na muzyce amerykańskiej grupy rockowej „The Doors”. Za Królem Jaszczurem śpiewał po polsku – Chwila wolności / gdy więzień / mruży oczy / niczym kret / ze swej nory / pierwsza podróż dziecka / z dala od domu / Ta chwila wolności. Utwór niósł w sobie sprzeciw, siłę. Nie wszyscy lubili „innych”. Szczególnie mocno zraził do siebie Dorotę – żonę Artura, bo skrytykował jej śpiewanie. Kiedyś Madej poprosił kierownika, żeby zorganizował mu fest koncert. Artur, który miał za zadanie zjednanie sobie młodzieży zaproponował Madejowi, żeby wraz ze skleconym przez niego zespołem wystąpił na akademii pierwszomajowej. Nie przewidział, że zrobi się z tego spory bajzel, urośnie w aferę, skończy tragedią. Bo jak to, w święto klasy robotniczej występuje jakiś cudak w hipisowskim stroju i śpiewa wiersz Allena GinsbergaWidziałem najlepsze umysły mojego pokolenia / zniszczone szaleństwem. Artur sam kiedyś podrzucił mu ten tekst. Potem nastąpił utwór do słów Ryszarda Krynickiego śpiewany wcześniej przez zespół „Anawa”, a teraz Idol słowa Kto wybiera samotność – nie będzie sam /…/ Kto śmierć wybierze – ten umrze zaledwie interpretował tak, że słychać było jęk, zachowywał się jak w transie. Oburzony Farmuła – pierwszy sekretarz wyszedł z koncertu, a z nim reszta miejscowej władzy. Nasłał potem na Idola miejscowych łobuzów – Kufę, Bronka Iwata, Zacharewicza i innych gitowców. Szydzili z niego a Zacharewicz obciął mu włosy. Pozbawili tego, co było dla niego najważniejsze. Stylu i ducha muzyki. Nie mógł tego znieść i w wannie podciął sobie żyły.

Po ponownym przyjeździe do eS Arek dowiedział się, że Bronek Iwat już drugą kadencję pełni funkcję burmistrza. Szczególnie w małym miasteczku niczego nie można ukryć. Ludzie wszystko wiedzą, czasami więcej niż sami zainteresowani.

Artur nie chwalił się przynależnością do partii, ale zapisać się musiał, bo nie dostałby pracy w gazecie. Kierownikiem domu kultury też by nie został. Dla zwykłych ludzi był to obciach. Cieszyli się swoją bezpartyjnością – do tej bandy udało mi się nie zapisać. Istnienie w tej bandzie przynosiło wszakże pewne korzyści, można było szybko awansować, ale również szybko wylecieć z pracy, z układów. Partia broniła, ale potrafiła też niszczyć swoich. Donosy, układy, wódka często decydowały o ludzkich losach. Prawdziwie wierzących w ustrój było mało. Podobno już Stalin powiedział, że komunizm pasuje do Polski jak siodło do krowy, ale o tym nie wolno było otwarcie mówić. Czasami tylko nocą przy wódce dochodziło do wyśmiewania się z idiotyzmów systemu, parodiowania sekretarzy, nabożnych życzeń, żeby wreszcie szlag to wszystko trafił.

I w końcu trafił. Wszystko? Esbek Stach Miśkiewicz z powieści J. Żelaznego stoczył się. Podobno zniszczyły go kobiety. Pierwsza żona odeszła po transformacji, bo nie chciał ślubu kościelnego, druga z synem zabiera mu emeryturę, a on stał się menelem. Artur nie potrafił mu współczuć. Przecież zbierał haki na ludzi, zakładał teczki, a teraz… kiedy jadła nie stanie, szarpajmy ciało na sztuki. Zszedł na dziady, ale przecież mogło być inaczej, bo teczki wyniósł, tę na Artura też. A gdyby tak pisarz się wybił, zasłynął, można by mu zrobić koło pióra, przydać się nowej władzy jak Wiesław Synak, dawny kolega Artura z czasów studenckich. Nie rzucał się w oczy, cichcem chodził do kościoła, przychodził na dyskusje światopoglądowe, ale nic nie mówił. Wiadomo, pokorne cielę dwie matki ssie. W słusznie minionych czasach jako księgowy w pegeerze karmił lud pracujący na dożynkach wyrobami z podrobów, a szlachetne (choć świńskie) mięso dostawała wierchuszka w formie łapówki. To tam był Arek z młodą żoną i Dorotka tańczyła z Arendtem, nie wiedząc jeszcze, że to on załatwi pracę Arkowi, gdy wyleciał z poprzedniej właśnie za reportaż o tych dożynkach. Młody dziennikarz myślał, że uzdrowi świat, chciał zgodnie z ideałami, ale szybko dali mu po łapach.

W eS po pewnym czasie znowu podskoczył. Poparł inność zdolnego Madeja – „Idola”, elementu niechcianego przez władzę, osieroconego przez ojca, który zginął w kopalni. Był wrogiem systemu – tak mówiono i podsłuchał to narrator. Skazany na pracę w jakiejś kopalni – zaczynam się domyślać – może uranu koło Kowar. Dzieci takich nie miały dobrej przyszłości. Zrodzone przez buntowników i do tego same niepokorne. Jeszcze raz wychylił się na imieninach sekretarza Farmuły (za państwowe pieniądze) i sam się dobił, opisując to w artykule już po śmierci Dorotki. Kropla przechyliła szalę. Uciekł do bloku w mieście. Schował się inteligent, siedzi w samotności i pisze książki, takie popiskiwanie na puszczy. Kto się przejmuje tym, co myśli jakiś inteligencik obserwujący świat przez okienko swojej samotni. Tam oswoił jako tako swoją przeszłość, nawet śmierć Dorotki zasnuła mgła.

Teraz w eS jej duch prześladuje go, domaga się, jak duch ojca Hamleta, zemsty na tych, którzy przyczynili się do jej śmierci. Artur zaczyna drążyć temat. Okazuje się, że do sądu, jak powiadają, idzie się po wyrok, a nie po sprawiedliwość. Wyrok zapadł, skazano niewinnego Kurzaja, który po wyjściu stał się włóczęgą. Za śmierć Dorotki odpowiedzialny jest bezpośrednio Arendt, ale czy tylko on? Farmuła też się do niej przyczynił, a w ogóle okoliczności tak się jakoś splątały. Mgła. Jak rozeznać się we mgle? Kto kim właściwie wtedy był? Rządziły jakieś rzodkiewki – czerwone tylko z wierzchu. Grali im na nosie Arek z Januszem. Przyjaciele. Tak przynajmniej myślał Arek. Myśleć zawsze można. Trzeba mieć jeszcze nosa, by wyczuć wśród ogólnego zakłamania cieniutką nutkę prawdy. Ostrzegał przed Januszem Gołąbkiem Arendt, coś tam mówił esbek Stach, ale czy wszystko było kiedykolwiek transparentne?

Mnie też nęka mgła. Wydaje mi się, że już, już wszystko zdołałam wyciągnąć z mgły J. Żelaznego. Przyglądam się powiatowym aparatczykom. Sami mężczyźni. Oni grają pierwsze skrzypce. Władza z nimi się liczy, a kobiety – to męska rzecz. Arendt nie wahał się siłą przywoływać żonę do porządku. Najważniejsza była ich cielesność. Ładna ciągnęła spojrzenia, stawała się zabawką. Chociaż socjalistyczna moralność nie pochwalała pozamałżeńskich związków, to nie da się ukryć, że były. Kobiety wykorzystywały swoją atrakcyjność, by przez łóżko coś załatwić, coś ugrać. Mogły mężczyznę na chwilę zamglić, ale żeby się wiązać na stałe – tu już doświadczeni faceci kalkulowali.

Teraz po latach dawne ślicznotki zmieniły się. Kufa Alfa, kiedyś gitowiec, zakapior, cokolwiek by to znaczyło, obecnie właściciel stacji benzynowych, przyjaciel i zausznik burmistrza, przywódca Błękitnej Wstęgi – grupy motocyklistów mówi: Wredne czasy, kobiety coraz silniejsze, cholernie zmądrzały. Stały się niezależne pod względem ekonomicznym. Doświadczone mniej lub bardziej małżeństwami nie chcą ponownie wstępować w związki, może z wyjątkiem Magdy, ale i ona skończyła swoje „Tango milonga”. Teraz one dyktują warunki relacji męsko-damskich. Majka – przedstawicielka najmłodszego pokolenia – wybiera rolę singla. Najbardziej przedsiębiorcza jest nowobogacka Irena. To ona po pogrzebie Farmuły zgarnia ze stypy część towarzystwa na dalszy ciąg imprezy do swojego domu w dzielnicy willowej. Każdy okalała zieleń, tuje, świerki, a pod nimi siedziały krasnoludki, muchomorki i inne rekwizyty prosto z bajek.

Jest wśród jej gości Wiesio Synak, który dziwnym trafem z księgowego w PGR przemienił się w dygnitarza szczebla wojewódzkiego, zdążył zasłużyć się dla Solidarności, a w nowym ustroju pracuje w IPN. Jak mówi – Zabezpieczam dokumenty, pamiątki o heroicznych czasach, opisuję sprzeciw zwykłych ludzi przeciwko opresji systemu. Artur miał ochotę zdemaskować Synaka, ale po co. Przecież każdy w tamtych latach jakoś błądził, był umoczony, herosów tyle, co kot napłakał. Dopiero z czasem rozgorzał patriotyczny kontredans.

Tymczasem u Ireny zaczął się binge drinking (czyli ochlaj, ale bardziej europejsko). Służąca Kasia donosiła kanapki – wędlinka, kawior, whisky – taram! A teraz coś wykwintnego, grzanki z kozim serkiem i winogronami. Trunki, wykwintne żarcie bez opamiętania, a potem odchudzanko. Tak oto wyraża się duch naszych czasów – pomyślał Artur. Doktor Michał, dawny perkusista z zespołu Idola, pod którego opieką zszedł stary Farmuła stwierdził, że w zasadzie tym faktem należałoby się cieszyć, bo wraz z nim umarła część tamtej peerelowskiej szarzyzny. Od mimo wszystko smutnego wydarzenia uwagę odwróciła Irena, ogłaszając swój związek partnerski z Arturem. Bez księdza, ale taki na wieki. Artura lekko wygięło, bo Irenka coś wspominała, ale nie starczyło mu wyobraźni na taką akcję.

Później okazało się, że do pieniędzy, luksusowego domu, biżuterii i innych błyskotek Irena chce dołączyć breloczek w postaci literata, który u niej mieszka i tworzy, a ponadto jest elementem erotycznego trójkąta z nią i jej służącą Kasią o wątpliwej przeszłości i dużym doświadczeniu.

Wesele ruszyło całą parą. I walczyk, i „Tango milonga” – ten chocholi taniec, ta powracająca fala, która przybija i odbija. Tango z nałożonym i zniesionym embargiem, w końcu wpisane na listę światowego niematerialnego dziedzictwa kulturowego. Coś, co nie przemija, w sam raz na wesele, ale tu doktor Michał chce czegoś nowszego. Majka tańczy sama, coś mówi, że tłum, że wszyscy się rozchocholą – i zombie i chochoły. Woła – Hej, burmistrzu, gdzie twa czapka z piór? O dziwo, zjawia się przywołany esemesem Ireny i wczuwając się w rolę woła – Jestem, kto mnie wołał, ale nie mam złotego rogu, po diabła wam złoty róg, skąd go wziąć, chyba że fałszywy, nic się za niego nie kupi, żadem interes, nie mam też czapki z piórami. Był rozżalony na całe towarzystwo, bo nie przyszli na otwarcie Hyde Parku. Nie było kiełbasek ani grochówki, więc burmistrzowa piarowska impreza się rozlazła. Nawet ksiądz, choć pokropił, nie przemawiał. Wywiózł Bronka stamtąd Kufa Alfa, a tu „Tango milonga”. To jak zdrada miejscowego establishmentu.

Kufa wrócił do parku nad śmierdzącą Moczą i zadzwonił do burmistrza. Ten nastawił telefon na głośno. A tu w parku jedni chcą, żeby nosił imię Jurka Madeja, inni się sprzeciwiają. Pięciu naraz przemawia. Krzyczą, chcą nienawidzić, mnóstwo ludzi, są zombie, moherowe panie śpiewają „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”.

Nękała mnie mgła, teraz chaos.

Są narodowcy, homofoby, wszyscy się zlecieli. To się wymknęło spod kontroli – woła Alfa. Burmistrz radzi, żeby im puścić disco polo. I miał rację. Gdy usłyszeli „Jesteś szalona” – zaczęli tańczyć. Wszyscy. Zgromadzeni w parku i elita w domu Ireny.  Piosenka uczyniła cud. Dobrze bawił się lud. Tak trzeba grać w XXI wieku.

Myślę sobie – Wesele na pseudoweselu. Jak to wszystko ogarnąć? Wydaje się, że w tej książce każde zdanie jest ważne. Odniesienia do literatury – Dziadów, Fausta, Wesela, Hamleta.

Dlaczego Artur został w eS? Miał przenocować i wyjechać, a tu pogrzeb Janusza. Jak nie zostać? Na pogrzebie spotkał Farmułę, odwiedził go, pił z nim, a stary nie chciał żyć. Chciał się zapić, żeby syn nie musiał przepraszać za ojca komucha, potem zginęli Stacho esbek i intrygantka Zdzicha – dawna sekretarka Farmuły. Ich dziwna śmierć śniła się Arturowi. Wygląda na to, że pisarz miał tajemną moc sprawczą. Przesłuchali Artura na policji i prosili, żeby został do sekcji zwłok esbeka. Pojechał więc do Zabłocia, żeby spotkać się z Arendtem i do końca wyświetlić sprawę śmierci Doroty.

I tak następuje ogromne zagęszczenie wydarzeń. Kto miał zginąć, ten zginął. Kurzaj niewinnie skazany za zabicie Dorotki widzi w przedśmiertnych majakach zombie. Cztery razy po cztery, a nie czterdzieści i cztery. Jeszcze raz – cztery razy po cztery, bo tylu trzeba, żeby na czterech drzwiach ponieść cztery trupy motocyklistów z Błękitnej Wstęgi. Trupy na drzwiach są przydatne. Gdy je położyli na placu obok fontanny w eS, zewsząd zaczęły wychodzić zombie, wszyscy mieszkańcy eS zamienili się w zombie. To do nich zszedł z planszy TEN-wielkie litery – tak dla jaj graficiarze zwiastowali jego przyjście. I co – słowo stało się mężem o twarzy wyrażającej wolę zdeptania wszelkiego zła, co zagrodzi mu marsz w historię. Stanął na czele tłumu i przemawiał. Część zebranych podnosiła w górę zaciśnięte pięści, część unosiła dłonie, rozwierając palce w literę V.  TEN-wielkie litery krzyczał – ZAGRAMY O WSZYSTKO!

Wiesiek Synak, ten zbieracz pamiątek z IPN znalazł przez przypadek rozbite motocykle, gdy jechał do Arendta zwanego także Faustem, żeby zapić kaca jego słynną jałowcówką. Nie znalazł motocyklistów. Gdzie się podziali? Może zabrali ich zombie, ale on w zombie nie wierzył. Mgła założyła mu klapy na oczy. Myślał o sobie, żeby tylko wezwana policja nie zauważyła, że jechał na podwójnym gazie. Patrzył na swój czubek nosa. Nie widział nastrojów, nie czuł wiatru historii.

Potem znalazł trupy aparatczyka Arendta i pisarza Arka. Jak Fortynbras przybywający już po pojedynku Hamleta z Laertesem.

Nie, nie, nie. Nie będę więcej pisała, bo czytelnicy naślą na mnie zombie albo jakieś… A kysz, a kysz. Przecież ludzie od dawna nie podpisują się krzyżykami, a jeśli nawet, to wiedzą gdzie je stawiać. Potrafią czytać ze zrozumieniem. Nie potrzebują odkrywania wszystkiego i wykładania kawy na ławę. Tym bardziej, że mgła jest i nęka pewnie nie tylko mnie. Jestem jednak pełna uznania dla AUTORA – wielkie litery, będę wracała do książki, którą polecam czytelnikom.

Z Tangiem we mgle jest jak z Hamletem. Wielu o tym dramacie pisało i jeszcze wielu będzie miało o czym pisać.

Jerzy Żelazny: „Tango we mgle”, Oficyna Wydawnicza AGATON, Polanów 2014, str. 314

Jolanta Szwarc

 

 

Przeczytaj też opowiadanie J. Żelaznego w dziale "proza", a także - w "porcie literackim" - recenzje jego wcześniejszych książek: Duchy polanowskich wzgórz (2006), Ptaki Świętej Góry (2010), Za wcześnie do nieba (2010), 19 bułeczek (2011), Fatałaszki (2013)