Marek Jastrząb "Po-ranne noce. Szkice, felietony i opowiadania", POLIGRAFIA Janusz Leszczkowski, Bydgoszcz 2014, str. 230

Kategoria: port literacki Utworzono: poniedziałek, 10 listopad 2014 Opublikowano: poniedziałek, 10 listopad 2014 Drukuj E-mail


Leszek Żuliński

DZWONNIK Z NOTRE DAME

Marek Jastrząb jest ostatnimi czasy znany najbardziej czytelnikom witryny www.pisarze.pl.Posiada niemałe oczytanie, erudycję i talent „w piórze”. Myślę, że wejście tego pióra w szerszy obieg mogłoby się stać bardzo pożyteczne dla poziomu naszych dysput o literaturze i kulturze. Sławomir Majewski pisał o nim: Marek Jastrząb jest dzisiaj Królem Eseju. Nie polemizujcie z jego artykułami, nie bądźcie głupcami; z esejem się nie polemizuje, esej się smakuje.

Czytam właśnie książkę Pana Marka pt. Po-ranne noce. Szkice, felietony i opowiadania wydaną własnym sumptem, na szczęście przy wsparciu finansowym miasta Bydgoszczy, gdzie autor mieszka. Chcę o niej kilka słów napisać choćby dlatego, aby zostawić jakiś ślad mojej lektury i może zwrócić na nią uwagę innych, potencjalnych czytelników.

Ta książka ma dwa świetne atuty. Pierwszym jest język Jastrzębia – wyrazisty, soczysty, celny, ożywiający lekturę. Drugim jest klarowność poglądów, często kontrowersyjnych, ale nie zniechęcających do dalszej lektury.

Co do języka, to chociażby taki drobiażdżek, na który natknąłem się już na początku książki. Jastrząb pisze: Zjawisko stylistycznej rozpoznawalności piszącego przyrównać można do głosu aktora: nie sposób pomylić Gustawa Holoubka z Andrzejem Szczepkowskim, Seweryna z Lindą, Dzwonkowskiego z Michnikowskim, Eichlerówny z Jandą. Cudne i proste, trafiające do wyobraźni, wytłumaczenie talentu oryginalności pisarskiej. W ogóle umiejętność wczytywania się w książki, punktowania ich walorów, wyłapywania istoty ważkości literatury to mocna strona Jastrzębia. On jest wspaniałym, wnikliwym czytelnikiem. On po zamknięciu książki potrafi w nas ją otworzyć na nowo.

Problem jednak jest… Nazwiska tych aktorów, Eichlerówny, Dzwonkowskiego, Szczepkowskiego… One już tylko mojemu pokoleniu i Pana Marka coś mówią. A przecież biocenoza kulturalna przeszła ogromną ewolucję. „Ikonostas” się zmienił. Niby drobiazg, a jednak ta aura przeszłości wisząca nad książką nadaje jej ton podzwonnego wobec lat, które minęły.

I Jastrząb staje się dzwonnikiem z Notre Dame, czyli kimś z dawnych lat. Nie mam mu tego za złe, ale liczne tu narzekania na upadek kultury są w gruncie rzeczy głosem kogoś, kto nie może już się odnaleźć w nowych czasach. Mechanizm stary jak świat! Już gdzieś przywoływałem ten znany przykład Sędziego wygłaszającego w Panu Tadeuszu pomstowania na młodzież. Te pomstowania powtarzają się z każdą zmianą, cezurą, nową sztuką. Są nadaremne i schyłkowe. A literatura nadal miewa się dobrze, tyle że mówi już o nowych czasach innymi językami.

To tkwienie Jastrzębia w imaginarium minionych dekad jest poniekąd łabędzim śpiewem, który na nic się zda. Czy to naturalny mechanizm generacyjny? Najczęściej tak, lecz mamy choćby przykład Henryka Berezy, który do końca życia był „awangardystą”. Ja jednak nie chciałbym tu być źle zrozumiany – książkę Jastrzębia czytałem z zapałem, bo – jak wspomniałem – jego inteligencja i pióro to dwa kryształy.

Książka podzielona jest na rozdziały: "Szkice", "Czytanie", "Felietony i przynudzanki" oraz "Opowiadania".

Szkiców tu niewiele, ale soczyste, nawet gdy są mini-szkicami. Bo właśnie takie pióro ma Jastrząb. Szczególnie tekst "O rozpoznawalności w pisarstwie" przypadł mi do gustu – to kwestia ważna. Rozdział "Czytanie" jest najobszerniejszy. Mamy tu sporą galerię tytułów i nazwisk – od Sienkiewicza po Stachurę, od Moliera po Orwella. Niemal 30 tekstów. Epokowo, tematycznie i problemowo od Sasa do lasa – ale to mi nie przeszkadzało. Jastrząb wybrał książki i autorów dla siebie ważnych, dlatego mógł też sformułować na ich podstawie swoją „filozofię literatury”. Za absolutną zaletę uważam to, że nie popadł w żadną akademickość. On jest panem własnego, bardzo „sprywatyzowanego” języka, więc pisze o książkach lepiej niż niejeden recenzent. Jastrzębowa podmiotowość tego pisania tworzy wyrazistą osobowość i osobność tej książki.

"Felietony i przynudzanki" czyta się również bez nudy. Choć te teksty czytałem już z często pojawiającą się kontrą. Takie na przykład zdanie: Zapanowała wolność, entuzjastyczna swoboda wyróżniająca się brakiem męczących rygorów postępowania. Nastąpiło poluzowanie blokady z regułami, hamulcami, moralnymi ograniczeniami i króluje powszechny odpust; wolność, która zapanowała, jest kompozycją rozmemłanego wariata. Ideą wyzwoloną z kaftanika bezpieczeństwa i puszczoną na żywioł, uwolnioną od brania leków, przebywającą na odwyku od myślenia; ideą faceta występującego w przyrodzie pod nazwą Obluzowany Człowiek. Ależ Panie Marku, ten człowiek obluzowywał się krok po kroku już od czasów Antyku, a z każdą epoką ta tendencja nabierała tempa. Proszę sobie wyobrazić jak „niedobitkowie” Młodej Polski musieli reagować na wywijasy Peipera czy Przybosia. No i mamy to, co mamy. I rzeczywiście żaden Sędzia z Pana Tadeusza tego nie rozumie. I nasi obecni debiutanci kiedyś wejdą w Pańskie kapcie i nie będą się mogli nadziwić destrukcji tego, co robili.

Do różnych tu felietonów mógłbym po kolei przypinać swoje łatki lub oklaski, w sumie jednak lekturę uważam za świetną. Młodzież mówi: „to jest z jajami”. Tak, bez wątpienia. Zresztą trzeba by ten stan rzeczy zuniwersalizować: zawsze dochodzi do starcia pokoleń zstępujących z wstępującymi. Ta cecha tej książki w tym wymiarze jest ciekawym głosem i dokumentem. Ma Pan rację, że dużo jest złej literatury. A dawnymi czasy nie było? Ludzie bardziej zaczytywali się Mniszkówną i gustowali w Dyzmie niż w Rochefoucauld.

Innymi słowy: wszędzie tam, gdzie zwycięża w Panu język tetryka, lekko się obruszałem. Ale dobrodusznie, bo mam do Pana ciepły stosunek, a Pańskie pióro – jak wspomniałem – podziwiam.

Poruszył Pan także w tej książce socjokulturową i socjotechniczną sytuację literatury naszych czasów – te kłopoty z drukiem, rozpowszechnieniem i opieką nad pisarzami. Tak, łatwo nam nie jest, ale skoro jest nas „milion”, to jak może być inaczej? Innymi słowy ja mecenat państwa traktuję bezroszczeniowo. W ogóle uważam, że literatura radzi sobie nieźle. Ale na znanej Panu witrynie www.pisarze.pl wyrósł bastion opinii przeciwstawnej. Moim zdaniem wylewający w ferworze argumentów dziecko z kąpielą.

Książkę poprzedza inteligentny wstęp Emilii Mazurek. W nim także ta surma jerychońska pogrywa. Macham na to wszystko ręką – mam inne zdanie, ale i Panią Mazurek, i Pana czytałem z zaciekawieniem, bo dobrze umiecie pisać.

Jest tu jeszcze garść opowiadań Marka Jastrzębia. Dobrych, ciekawych, poruszających istotne tematy. Oczywiście z narracją, która po odkryciach Henryka Berezy jest już „przedustawna” wobec nowych warsztatów. Ale to nie zarzut – żyjemy w epoce amalgamów; my, schyłkowi, piszemy i oni, „awangardowi”, piszą, i wszystko jest w porządku – tak jak powinno być.

Marek Jastrząb "Po-ranne noce. Szkice, felietony i opowiadania", POLIGRAFIA Janusz Leszczkowski, Bydgoszcz 2014, str. 230

Leszek Żuliński