Maciej Kowalewski: „Cztery litery: Zima”, Wydawnictwo KWADRATURA, Łódź 2013, str. 42

Kategoria: port literacki Utworzono: sobota, 25 maj 2013 Opublikowano: sobota, 25 maj 2013

Jolanta Szwarc

CYKLICZNOŚĆ MENSTRUACJI

Pojawia się w drugiej dekadzie, by zniknąć na przełomie piątej i szóstej, a potem… Potem już coraz bliżej do biologicznego końca, choć coś tam, choćby czarne, mocno pokręcone włosy, pojawia się w cyklu potomków.
Spiszę dla nich sny o przodkach, o granicach, między którymi Polska po pierwszym wieku totalitaryzmów i okupacjach. Po bezwarunkowym przebaczeniu następuje dodawanie do znajomych/ wszystkich Niemców,/ którzy odmienili oblicze ziemi,/ zmarłych krewnych groźnych sąsiadów.// Kilka kilometrów dalej oni/ - inaczej niż my -/ zamieniają wiatr w energię/ i już teraz czekają na powtórne przyjście. Będę się spieszyć z tym proroczym pisaniem, bo niebawem

rozpoczną się lata dwudzieste/ po nich nastąpi najczarniejszy ze znanych/ koniec lat trzydziestych i początek czterdziestych/ (nazwiemy to „drugim wiekiem totalitaryzmów”). Tfu, na psa urok. Jak odczyniać? Zawsze cykl: wiosna, lato, jesień i Cztery litery: zima.

Lato też cztery litery. A to, co nas poniża,/ to się nazywa plaża. Mimo wszystko wolę nie wykorzystywać biomasy, niż nosić pod pachą tatuaż, to pozwala czuć wyższość, ale jedno jest pewne, że wszyscy pomrzemy. Prędzej czy później niechybnie to nastąpi. Dlatego choć wyjątkowa, jestem wszystkożerna – za każde ugryzienie komara zjadam ćwierć kurczęcia. Będąc sama matką dzieciom, kurę jaj pozbawiam. Ja – część natury, mało o niej gadam.
O, bezwstydne czasy, nic ukryć się nie da. Wszędzie jest obecna ciekawska kamera i kręcimy – my siebie i ich, oni nas, wywołując obrazkowe wzruszenia. Zmieniamy się. Są, którzy już potrafią obracać piekące się mięsa, silniki, ciała niebieskie. Panoszy się nowy sposób na życie. Człowiek gorących zamierzeń i trwonienia czasu./ Już jest.

To prawda. Jestem tego samego zdania, co Maciej Kowalewski. Zagęścił, przedstawił z grubsza, fragmentarycznie, bo inaczej się nie da, współczesną rzeczywistość, która zmierza do głębokich zmian. Zanosi się na przemiany gwałtowniejsze niż przejście z feudalizmu do kapitalizmu. Świat obserwuje biednienie biednych i bogacenie bogaczy – cztery „B”. Zmiany zachodzące w nas, będące przejściem do demokracji, tak widzi poeta – W latach dziewięćdziesiątych,/ kiedy jeszcze trudno było dostrzec,/ że tamten nastrój,/ jak i ten aktualny, / to wyłącznie wygodne dresy,/ klubowe barwy, / przykrywka. Już w podstawówkach zdobywaliśmy wprawę w prześladowaniu klasowych odmieńców, ale to dzięki dręczonym/ przetrwaliśmy / i urządziliśmy się nieźle/ po maturze. I to nadal w nas tkwi. „Żłóbek”, w którym zapalająca się i znikająca kreska nad „o” zasadniczo zmienia sens wyrazu. Razem z jej zniknięciem ginie archetyp Świętej, wspierającej się Rodziny. Pippi na porodówce / zakrzyknie najgłośniej,/ by ją chłopak w areszcie usłyszał. Współczesny chłopak, to nie św. Józef, a dziewczyna zupełnie nie przypomina uległej Maryi. I może się zdarzyć, że rozdziobią was kwoki/ i suki zabiorą dzieci,/ zgolą wąsy, wyślą pozwy. Braku wąsów – utraty męskości nie zrekompensują bijatyki w ustawkach i nocne wyścigi. Kim są prawdziwi mężczyźni? Czy to kibole, bezideowi szalikowcy, którzy nie tak romantycznie jak dawniej bić się będą za wolność naszą i naszą/ byle biała i czerwona wydzielina/ nie zginęła.

Pierwszą część poetyckiego wydarzenia – Cztery litery: Zima (nie mam pojęcia, dlaczego gdy spoglądam na tytuł, zawsze przychodzi mi na myśl Sztaudynger) Maciej Kowalewski zatytułował „Czerwiec z puszki”. Czyżby chodziło o poznański czerwiec i puszkę, w której co jakiś czas ryby – o których się mówi, że głosu nie mają – zaczynają podskakiwać i pokrzykiwać na tych, co je w wyniku wojny zapuszkowali, ale ten okres mamy już za sobą. Wypieramy z pamięci nasz udział w urządzanych w PRL-u akademiach „ku czci”. Za nami martyrologia, zniewolenie, prawdziwy patriotyzm i patriotyzm.
Z tego autor przechodzi do drugiego rozdziału „Miłość bez polskich znaków”. 

Pierwszą księgę napisałem, Teofilu – słowami św. Łukasza poeta rozpoczyna wiersz inicjujący drugi rozdział, a skierowany do tych, którzy nie wierzą w miłość bez polskich znaków. Nie chcą zmian, nie chcą nowych poetyk i nowoczesnej muzyki.
Pan powiedział: „Nie wasza to rzecz znać czasy i chwile, które Ojciec ustalił swoją władzą.” (Dz 1,7) Ale zmiany już zaszły. Zmienił się nasz stosunek do starych nazistów, bo podobno zrozumieli po kilku wizytach po drugiej stronie Odry, że nimi są. Nie ma co ich wieszać, lepiej gładzić po rękach ze starczymi plamami. Jeszcze „Pionek stoi na b4” – czarnym polu i czas, żeby przesunąć go na białe. Ruszyć z nieprzyjemnego miejsca, bo Bóg i tak wszystko zaokrągla.

Nastolatki uciekają z domów nad morze po pierwszy raz i po romantyczną przygodę. Później porzuconymi zajmą się specjaliści od nieletnich. Radzić będą terapię polegającą na opowiedzeniu rymowankami o tym, co zaszło. Początek lata – ja szmata/ kochałam – nie chciałam/ wszedł i wyszedł po ciekawsze/ otworzył mnie raz na zawsze. Kolejni ojcowie pod wpływem reklam, podnoszących adrenalinę ekstremalnych wyzwań, traktują dziecko jak krzesło. Piją, co nie co zażywają, a wszystko dzieje się pod osłoną nocy. Przemoc w rodzinie syci dziennikarzy, a my ciągle wierzymy, że nie ma problemu.
Potwór Lewiatan coraz potężniejszy, rośnie w siłę biurokracją, wysysa mądrość z posłów – Krystyn Pawłowiczównych, rzuci czasem pozorne nagrody – dla każdego dziecka po mętnym lizaku,/ dla każdego szpitale z lepkim linoleum.
Ci, bogatsi wyjeżdżają, by gdzieś daleko, w pięknej okolicy zamieszkać spokojnie. Tam głośniej słychać ptactwo/ i Wszyscy i Każdy na straży./ Patrzą na ręce, przestrzegają:/ tamci są obcy.
Ot, i zmiany, które zaszły. Wolność jest i jakoby jej nie było, coś przegrywamy. Palące problemy już wcale nie parzą. Z szybkością wielką doganiamy Zachód. Co prawda obecnie/ kukurydziane pola już nie są kukurydziane, ale jest jakiś chaos, brak autorytetów. Chyba coś zmarniało i uleciało.

Poetycki tom Macieja Kowalewskiego kończą „Apostolskie podróże”. Przejmujący wiersz. Bóg mówi do ludzi uwikłanych w postęp – zatrzymało się./ I zapala płomienie,/ promyki,/ petardy,/ gasi deszczem i plagą,/ napełnia trąby powietrzem,/ gotuje w morzach wielką zupę rybną. My nie przyjmujemy tych znaków do świadomości, a On nie wstrząsa nami, nie otwiera nam oczu. Tylko odjęte zostają: języki, rozum, władza nad ciałem./ Rozpoczyna się opróżnianie słowa,/ zmydlanie bycia,/ spłukiwanie,/ suszenie. On widzi i robi swoje. Nikt z nas nie ma prawa zaglądać w Jego kalendarz. Tak jak podczas stwarzania wszystko, co zaistniało zostało nazwane i miało sens, tak poeta przeczuwa moment odwrotny – unicestwianie. Taką katastroficzną wymowę ma też utwór „Kryzys wieków średnich”, w którym zbiornik z wodą stojącą – staw zaprasza ważki do złożenia potomstwa, jednocześnie planując własne osuszenie i trzeci od końca wiersz o potopie. To w nim poeta opisuje przebijanie się arki Noego przez pływające drzewa i trupy. Tragedia na zewnątrz arki, a i w środku nie lepiej. Panujący zwierzęcy smród, kwiki i ryki zwierząt w części przeznaczonych na strawę dla ludzi. To wszystko było według Noego ocaleniem, według Chama więzieniem.

Maciej Kowalewski – socjolog i poeta w jednym pokoju – nie daje się nabrać cyklicznie zapętlonej przyrodzie, której nie jest zwolennikiem, bo on wie, co nastąpi po wiośnie. Ten dojrzały mężczyzna już w swoim debiucie Cztery litery: Zima daje czytelnikowi dojrzałą poezję. Wiersze zostały opakowane w dyskretną szatę graficzną Natalii Hołub, która jeszcze bardziej uwypukla ich urodę. Słowa napełnione sensem nie nużą pięknoduszeniem. Przez niby-proste formułowanie myśli autor uzyskuje wielowarstwowość tekstów. 

Nie ukrywam, że wiersze zaczynające się od słów – „To smaczne, połknięte na śniadanie” i „A to co nas poniża” wywołały we mnie jakiś niepokój. Wracam do nich i zastanawiam się, czy już złamałam szyfr, czy jeszcze błąkam się we mgle, ale nie obchodzi mnie słynne „co autor miał na myśli?”, teraz ważna jestem ja – czytelniczka, dorzucam swoje trzy grosze i już. Jednak podskórnie czuję, że jeszcze trochę w te wiersze muszę zainwestować, żeby dokopać się do czystego źródła. Czarne albo białe, a może szare. I niech tak zostanie.

Maciej Kowalewski: „Cztery litery: Zima”, Wydawnictwo KWADRATURA, Łódź 2013, str. 42

Jolanta Szwarc