Na zasmarkanych ponuraków, Wędrowny alchemik, Na pożegnanie, W galopie życia nie ustając, Do nietęgich kochanków i kosterycznych dziewic, Do korybantów pod akantem skrytych, Powrót z Gandawy, Senotikon, Ręce, Ruszcie dupy, na pana!

Kategoria: poezja Opublikowano: czwartek, 12 kwiecień 2012

Sławomir Majewski


NA ZASMARKANYCH  PONURAKÓW

Komu tętnią skronie strachem oślim
tego niosą za życia w konduktach
kto się skryje z bezśmiechem w ciemności
tego niechaj lisy rozwłóczą po duktach
Im w proste requiescat nie zmienię paciorka
niech ich wszyscy diabli na rożnie opieką
na ich groby naszczam dobywszy z rozporka
kiełbasy mojej, co krzepka jak bekon



WĘDROWNY ALCHEMIK

nie trzymam w rękach tarota wskazówek
choć życia retorta dymi pytań swądem
błądzę w ciemności oślepły półgłówek
szukając nurtu, żeby płynąć z prądem
kat mi zaświeci gdy prawdy odkryję
skryte pod grubym czerepem ciemnoty
i na trapezie szubienic zażyję
wiedzy tabaki z tabakier hołoty!

 



NA POŻEGNANIE

Nie proste są gościńce życia,
wędrowca czasem mami złuda,
godnie jest dzban mieć do popicia
i damy miłej białe uda.
O, hej! na cytrze czy na violi,
przy blasku świecy snuć poema,
jak długo zdrowie nam pozwoli,
piszmy obszerny życia temat.
Nicwarte puste słowa mnisze,
swawolney dziewki wolę cycki,
wersami śmierci ja nic nie napiszę,
bo werset wolę - homerycki!
Sakwa i futerał z violą,
i srebrnych groszy letki trzos,
przeżyć wesoło mi pozwolą
najbardziej nieciekawy los.
Adieu, zatem, bon voyage!
Kmiecie, panowie i cne panie
kreśli się nisko sługa wasz
z Gandawy na wygnaniu

 



W  GALOPIE ŻYCIA NIE USTAJĄC

Aby odejściu nadać szlachetniejszą
oprawę i ukazać, com ja zyskał,
a coście Wy stracili!
Do szklanic wlewam kwartę wina,
naciągam strunę w pludrach gracką,
już na kolanach mych dziewczyna -
cycuszkiem błyska mi junacko
Już tony lutni dźwięczą złotem,
a dziewka uda rozpościera,
pognałem z izby precz hołotę
i do pasieki się dobieram
Sypią się grosze, śmiech się sypie
winem perlistym jak z Szampanii,
ile tkwi szczęścia w damskiej cipie,
łacno się przekonacie sami!
Szczęście nie leży w mędrkowaniu
nie w alchemicznych alembikach
nie w błaznów głupiem błaznowaniu
lecz we mnie
- szepce mi podwika
Kiep kto przedłoży nad nią humor
w żółci moczony - ile traci!
Więc niech go stoczy nagły tumor
i niechaj mu zaświecą kaci!
ja zaś do dziewki wracam pędem

 




DO NIETĘGICH KOCHANKÓW I KOSTERYCZNYCH DZIEWIC

Tak się skłębiły nici słów,
że węzeł tylko przeciąć mieczem,
parują z głów opary snów
puchatym lekkim mleczem
Mam w dłoni prawey miarkę wina,
a w lewey pierś dziewczyny ładney,
dzień mi się zacnie rozpoczyna
zakończyć piękniey go wypadnie
Tak na przestworzach pierzyn leżąc,
iak na puchowych chmur piernatach,
sycimy siebie sobą wierząc,
żeśmy są warci tego świata!
Iak kufer pełen trzosów złota
mieni się dziewka luba - pąsem
i ciągle bierze mnie ochota
- w katedrze ud iey rączo pląsać


Stój! Cny pielgrzymie - co o skibce
chleba czarnego ieno dążysz,
zbawienie naydziesz w iurney pipce,
nie w postu skale którą drążysz!
Mam zatem w dłoni miarkę wina,
a w drugiej pierś podwiki ładney,
dzień mi się cudnie rozpoczyna,
zakończyć piękniey go wypadnie!
Pludry i saczek rozpinając,
ona dziś konia weźmie z rzędem,
w galopie życia nie ustając

 




DO KORYBANTÓW POD AKANTEM SKRYTYCH
 
ja w piersiach mam żelazo
skryte
skry sypię czarne
oka mego żagwią
zawijam w pieróg
nadzienie z kpin waszych
głupotą mądrzy
zawsze się nakarmią

ja rzucam pieróg
w czeluść z brązu michy
jam nie korybant
wy zaś - tanecznicy
nadzienie z treści
żądzy waszej lichej
mnie już nie nęci
jak pierś ulicznicy
niech was nie kuszą
perły co przed wieprze
niech was nie mami
suczy dziewek hihot
na pergaminie składam
liter runa
samotny z wież parsyjskich
bezkonny don kichot

 




POWRÓT Z GANDAWY
 
piłem miody i piłem krwiste wina czerwone
i pachniało w gospodach dziewkami
na podwórcach dyndały wisielce wyschnione
a ja pijąc wciąż byłem tu z wami
nie po drodze mi było z kupcami korzeni
nie kochałem faktorów kompani
w mej Gandawie co się nigdy na lepsze nie zmieni
ja tęskniłem, kochani, za wami!
proch strząsnąłem z sandałów jak się strząsa owada
z błotnych ulic Gandawy, Hagi, Rotterdamu
i śpiewałem cancony które śpiewać wypada
wdzięcznie damom i panom - prostacko dla chamów
jako wiecie, jam alchemię studiował w Getyndze
w Salamance zgłębiałem alembików tajniki
w Polszcze będę jak tuszę warzył nędzę i bryndze
wódki pijał i zajadał na wołu krupniki
czy się cieszyć czy zaklęciem bluznąć jakiem sromotnem
że mnie znowu otoczy horda mord niewesoła
kupię sobie na dryakiew jakie dziewczę ochotne
wino! wódka! poezja! i dziewucha goła!
Wszystkim Wam, w porze żniwnej - Witajcie!

 



SENOTIKON 

śniąc Ciebie czekam przebudzenia
po tafli uda moje dotykanie pełznie
ciepłymi gąsiennicami palców
więc otwierasz oczy
i zapadasz w jawę
mojego snu
szepcząc
- na prawo jest posąg z kwiatów
i majowy cyprys...
kiedy całuję gorący powiew tchnienia
dwa Księżyce w oczach
dwa obole na drogę powrotną

 



RĘCE

mam pięść
a w pięści świat
koncentrat bólu
- niech was jasna cholera!
i drugą mam rękę
a w niej dłoń
adamaszkiem krytą :
- chodź!
mech na kamieniach nigdy tak nie pachniał
jak w śnie letniej nocy
wtedy

 



RUSZCIE DUPY, NA PANA!
 
komu mielą boże młyny?
kto sprzedaje biednym błoto?
wypasione skurwysyny
wczoraj byli wszak hołotą!
na blanki, na mury, na wieże!
w dłonie miecze, warzcie ogień, topcie ołów!
nie ustrzeże Ten, co strzeże
jeśli nie zrobicie nic...
jeno znów przybędzie dołów
pełnych waszych martwych lic
a oni tam, na salonach
kontredanse, walczyki, dwa pass...
żadne larum nie zawisło w dzwonach
nie będzie nas, nie będzie was
taki czas!

                                                            Sławomir Majewski


portal LM, kwiecień 2012