Eneida, Hiroszima, Czaka, Za głosem fletni, Róże pustyni, Kobieta i mężczyzna - oraz inne wiersze

Kategoria: poezja Opublikowano: niedziela, 25 wrzesień 2011


Kalina Kowalska


ENEIDA

klimat Lacjum jest ciepły zatrzymamy się w Tivoli
w ogrodach rodziny Farnese z ponad setką fontann
będziemy tworzyć malowniczy antyczny krajobraz
potem wrócimy do naszej willi przy Via Appia

musimy odetchnąć od zgiełku Żulietto ułożyć się
na rozgrzanej ziemi w rozleniwionych pozach patrycjuszy

wtedy powstanie wiersz popołudniowy
rozgryzany powoli jak kulki winogron
wypełni nam usta słodkim sokiem

podobno w Lacjum osiadł Eneasz po powrocie
do świata żywych i tu po raz kolejny próbował
zapomnieć o Troi ale jego spojrzenie wędruje nadal
jak wydłużony cień ręki wkrada się teraz pod moją tunikę

 


HIROSZIMA

szukam w sobie czegoś filigranowego porcelanowej miseczki
z perłowymi ziarenkami ryżu bambusowych pałeczek
czegoś co mogłabym podać z ukłonem nie patrząc w oczy

chciałabym się zdobyć na wstyd kwitnącej wiśni wtedy
mogłabym być twoim drzewkiem bonsai żywym krajobrazem
w doniczce mogłabyś mnie przycinać zawsze i nigdy
nie byłabym skończona i chociaż ten wiersz nie jest
nawet karłowatym haiku to jednak próbuję

owinąć jego ciało w kimono na czas herbacianej ceremonii
próbuję uczynić go mistrzem rozmowy płynnej i wyważonej
której nie sposób powtórzyć bez należnej gracji i lekkości

patrz na wzorzyste kimono Żulietto
bez niego jestem Nagasaki

 


CZAKA

ten wiersz będzie włócznią assegai z ostrzem jak przedramię
zuluskiego wojownika wbije się w serce każdego plemiennego wroga
i wykrwawi je w ziemię swoich przodków to będzie wiersz jak Afryka

opowie o Nkulunkulu który stworzył świat i pierwszych ludzi wywiódł
z kolorowej trzciny dając im słowa długie i proste żeby mogli polować
bo od kiedy ich myśli utraciły moc przywoływania natury byli głodni

zaczęli uderzać w bębny a potem powtarzali ich głuche dźwięki
ndu nga ndu nga aż wydobyli z nich mowę: ngikhona - jestem tu
Żulietto - pośród walecznego ludu Bantu ich bosym językiem
wybijam rytm czarnego lądu jego wojenny taniec

 


ZA GŁOSEM FLETNI 

piłaś i to było logiczne wyjaśnienie twojej nagłej miłości
do nienarodzonej jeszcze literatury do wiersza
którego serce dopiero zaczęło bić na oślep tej nocy
gdy wyostrzyły się zmysły i zdziczała nam krew
stałyśmy się niepoczytalne i być może tylko to
usprawiedliwi nas przed ostatecznym sądem dnia

nabrałaś odwagi w usta a ja porwałam się na równie niewymowne
szaleństwo zdjęcia nagiej piersi pod którą rosło wielkie Serce Amicisa
z którego teraz będziemy musiały się jakoś wytłumaczyć Żulietto:
proszę wysokiego słońca uwiodła nas ciemnia

wywołała ckliwość lecz przecież obiecała prześwietlić tę kliszę
zaraz po obejrzeniu dlatego uwierzyłyśmy że wolno nam
tej nocy nie znać ważniejszych powodów i płakać
całą drogę od twoich Apeninów do moich Andów

 


RÓŻE PUSTYNI 

jestem sypkim lądem i możesz mnie ulepić w zamek Szeherezady
najwyżej na jedną wilgotną noc aby przy ogniu karawany
wysnuć z niego baśń zanim się o wschodzie słońca na nowo
nie zmieni w drobiny lotnych słów Żulietto - one się nagrzewają
i stygną tak szybko jak serce nomady

wędrującego w turbanie wiersza Beduina który widząc
odległą jeszcze zieleń palm podejmuje już decyzję o rozstaniu
bo każda oaza może być zamachem na samotność

zbieram kwarcowe kwiaty rozdaję nowo napotkanym
sama potrzebuję tylko płachty trochę suszonego mięsa
bukłaków z wodą wielbłąda strzelby i milionów gwiazd
dla których będę niebem z tysiąca i jednej nocy

 


KOBIETA I MĘŻCZYZNA

nie będę pytać o powtarzający się motyw kochanków w literaturze
jesteś nieskończona i oprócz kawy potrzebujesz codziennie
innego języka który cię przyciągnie jak zapach palonych ziaren
bezkres to twoje najsilniejsze przyzwyczajenie - Żulietto

czy ja cię kiedyś doprowadzę do końca czy też będziemy dla siebie
już zawsze widnokręgiem pozorną linią słów w połowie nieba i ziemi

a może jednak zdarzy się nam jakieś nowe stworzenie
Adam i Ewa zdziwieni rajem feerią barw własnym ogrodem
w którym po kolei mogliby nazywać rośliny i zwierzęta
a po dotknięciu swoich ciał zrozumieliby że bez siebie
nie mają imion i każde z nich jest tylko istotą żywą


(utwory pochodzą z przygotowywanego do wydania tomiku Światło, który ukazał się w 2012)


portal LM, wrzesień 2011





MORZA ŻÓŁTE SZUM KALENDARZE

minęły już trzy dni od kiedy przestałam cię kochać
do soboty zdążę zapomnieć że nie słodzisz
kawy ani żadnej rzeczy która moja jest

i zaczniemy się starzeć w przyspieszonym tempie
będą nam grabiały dłonie coraz częściej
spadną ze stołu srebrne łyżeczki filiżanki
cały ten serwis zabytkowych dźwięków
którymi będziemy się porozumiewać
bez zbędnych słów dotkniesz mnie
żeby przesunąć

 

SPOTKANI

tylko się nie nawracaj
nie przeze mnie

ziarna syp między żarna
bardziej kamienne niż ja

i moje chleby pokładne
zostaw jak leżały
obok nich jest miejsce

obok mnie
nie we mnie ty

i nasze ciała
które nie muszą być
symetrycznie jędrne

nie dzieci będziemy
płodzili lecz siebie




DOM DLA NIESŁYSZĄCYCH

jutro pojedziemy na wieś do cichego domu
już na progu zdejmiesz ze mnie wizytowe frazy
szepniesz że jestem seksowna gdy w nagim języku
słyszę tylko ciebie i tobie tylko odpowiadam
to jest naprawdę dobry dom
dla niesłyszących z wyboru

[migowy taniec rąk wytworny ukłon w moją stronę:
czy mogę prosić panią o milczenie do wieczora
wszystko się odmieni – słowa się skłonią do ust
usta się skłonią do ud i znów będziemy sobie skłonni
czytać z nut do samego rana – wszystko się odmieni]

lubię powtarzalność gestów którymi próbujesz mnie chronić
gdy mi odwracasz głowę każąc patrzeć sobie w oczy
lubię powracający motyw karawany w twoich opowieściach
z morałem: do mnie mów swoje mów – to co słyszysz
za plecami to jest tylko stukot kół szczekot psów





WSZYSTKO INNE

bliskość ma zwykle problem z odległością
od niedawna codziennie

jestem w podróży powrotnej ciągle się żegnam
w każdej kieszeni mam nieaktualny już bilet
każdy ma

swoje własne tam
o którym nie chce zapomnieć
które pokonuje z punktu do punktu
pod specjalnym nadzorem ale

najbardziej chyba żal nam tego
co o sobie wiedzą nasze ciała
wszystko inne da się zastąpić

 


BOGI ODWROTNE

może zdołamy oddzielić od ciał
czerwone słońca wierszy
wody gorące zimne gwiazdy
albo na odwrót

odłączymy od siebie górę
i dół świata wtedy będziemy
jak linia horyzontu

tacy jedni tacy pozorni

 


KLANGOR 

napisz wiersz a ja go zapamiętam
o świcie zbudzi mnie jego żurawi krzyk
ponad taflą jeziora przemknie ogromny ptak

odlatujemy – każde w swoją jesień

napisz jeszcze jedną strofę przyszłej wiosny
do której się przyzwyczaję jak ty do mojej
nieznośnej lekkości płaczu

nie zgadzam się na twoją śmierć
tylko tyle mogę


portal LM, lipiec 2012






***
słowi mi się szum
mrowi z języka
odsiewa mrowie
szuka szum
w misie złota
grudki słowa

***
nie pytam czy złoto to zło
oto jest pytanie – czy będzie
wyrzucone w błoto co pyta i to
co odpowiada?


***
mit nie przemija
mit się udorzecznia
tylko czy mi
da się uniknąć
że czego dotknę
umiera w złoto
Midasie?


***
nieostre
rozmyte
chłoń tę toń
utop w niej trop
utopii a nóż
się wynurzy


***
dosłysz to
tyka to wiersz 
to dotyka


***
bądź uważna
na sens dozo słów
z którymi nie chcę się rozstać
moja dozo baczenia


***
i tak się cisz liche ego
echo niczego
nie chciej zakrzyczeć


***
zasadź język w zasadzie
to wszystko
czym możesz chybić


***
ubierz się w jakieś słowa naga prawdo
bo cię gołym okiem nie obejmie
moje małe bo


***
wy mowy wyimki wypominki
im wy mniej tym ja w niej jawniej
wymowniej pytam – czy to wy mnie
czy ja was wypowiadam?


***
pierworodny
sam na sam ze mną
naj sam pierw mój
język rodny – sam tył
potem już naj sam przód

 

Utwory pochodzą z tomiku Łupki, którego wydanie zapowiadane jest na wiosnę 2013 roku


portal LM, listopad 2012






(Hospicjum, lipiec 2010 – listopad 2012)


PANI LEOKADIA

 

Chodź. Posłuchaj, co mi przyszło do głowy.
Kiedy czytałaś, zobaczyłam te wiersze
jak poduszki, które nam układasz pod głową.
A my tak sobie na nich leżymy
i powoli uwieramy. Ładnie?
– Bardzo ładnie.
Jutro, gdy wejdzie tu sąsiadka z kompotem,
to ją powitam okrzykiem: Pora uwierać! Zrozumie?
– Nie sądzę. Może się obrazić.
– Oby. Nie znoszę mirabelek.

 






ZOFIA

Ciepło, spokojnie
i wiem, że zdążą z tlenem,
plastrem morfiny. Bezpiecznie tu
czekać, poprawiać zagłówek, położyć
pod stopy miękkie. Oddychanie,
coraz głośniejsze w tej ciszy, mówi
nawet przez drzwi: To tu. Jestem
tutaj, jeszcze nie tam, nie tam. Odpocznij,
idź na spacer. Potem opowiesz przy mnie,
jakie dzisiaj słońce. Wyobrazisz słońce.
Wypowiesz ostanie słońce. Wszędzie
jesteś przy mnie. Moje słońce, moje głodne.
Wypłaczesz kiedyś całe. Wysłowisz
z promieni. Słowicze moje gniazdo słońca,
nie bój się, idź. Wystarczy ci światła.

 






PAN ADAM

Ileż można się rodzić na nowo?
To boli.

Co innego umierać,
wygaszać piece. Ostrożnie
stawiać ostatnie kroki
w siebie. O wiele łatwiej jest
zejść niż wejść. Łatwiej dla serca
i płuc niż dla kolan. Pamiętam to
z wycieczki po górach. I to jeszcze
żeby nie patrzeć za daleko w dół.
Niech cię nie pociągnie. Żadna
śmierć nie leży w dole. Ona jest
drugą stroną.

 


PANI ULA

Tyle lat. Myślałam, że będzie co wspominać.
Teraz dopiero zobaczyłam, że za mną
nic, a przede mną wszystko. Tylko
jak im to powiedzieć, żeby się nie poczuli
wyrzuceni z ostatniej chwili?

 

 






PAN EDWARD

Wszystko mi teraz wolno. Mógłbym
dać komuś w mordę, przecież
mi nie odda. Ani mordy ani życia.
Mógłbym, kto wie, może nawet
siostrze dyżurnej, tak prosto z mostu,
że wszędzie jest piękna.
Gdybym tylko wiedział, że zdążę
zobaczyć ją w nowym kolorze. Rano
powiedziała, że się wybiera
do fryzjera na dniach.

Na dniach. Jak można być
tak naiwnym wobec czasu?

 

 






PAN ZBYSZEK

– Jakie lubisz kwiaty?
– Nie pamiętam.
– Nie żartuj.
Wiesz, miałem szczęście do kobiet.
Nie odchodziły. Chciałem żeby były
najważniejsze. Żeby były pewne tego,
że jestem wyłącznie dla nich. Jak te
niezliczone bukiety kwiatów. W wazonach
na komodzie, na nocnym stoliku.
– Czy Bóg może być kobietą?
– Może.
– Nie żartuj.
– Czyżbym miał jakąś szansę?

 

 





MATEUSZ

Napisz o mnie. Napisz,
że się nie boję. Straszniej było
przed maturą. Teraz luz.
O tym teraz wie się wszystko
i nic. I nikt cię nie zapyta, jak to jest.
Dla każdego inaczej. Napisz,
że się nie boję tak bardzo,
aż mnie zatyka. Razi mnie
świat i światło. Zamykam oczy,
ale wtedy nie boję się jeszcze bardziej.
Czasami chcę, żeby trochę bolało,
bo to jakiś znak, że się trochę jest.
Na etyce mówili o dobrej śmierci.
Nie ma takiej. Albo może jest, tylko
agnostycznie nieudowodniona.
Napisz, że tuż przed, brak dowodu
nie ułatwia niczego. A ja stałem się
wątłym humanistą. Dla mnie teraz
mylić się, jest rzeczą tak ludzką,
aż strach.

 

 






PAN-TA RHEI

Będziesz wiedziała, co robić.
Bez obawy. Zobaczysz i nazwiesz.
Pierwsza pojawi się na czole bruzda,
prawie niewidoczna. Nadasz jej imię
To ta. Za nią tiulowy welon powietrza.
Tak. Ujrzysz powietrze, które wciąga płuca.
Przenośnia, zauważysz po chwili. Wydychanie ciała.
Wzrok twój zatrzyma się na posiniałych koniuszkach palców.
Odgadniesz z nich, że to jest. To jest ta metafora. Będziesz wiedziała,
że właśnie wzbiera, nadchodzi. W tym momencie chwycisz mnie za rękę,
przytrzymasz się mocno. Będzie cię unosiła na powierzchni
przez cały czas, dopóki nie poczujesz, że trzymasz już
tylko samą rękę. Wtedy ją puścisz powoli. Wstaniesz.
Pochylisz się. Najpierw ostrożnie wyjmiesz z dłoni
wenflon. Później z fizjologii filozofię jeszcze ostrożniej.

Kalina Kowalska



portal LM, luty 2013






JAKA GODZINA KOŃCZY SIĘ*


Nie czytam, patrzę na słowa,

które wymawiasz, których nie słyszę.

Niemy film wiersza. Chyba o miłości,

bo o czym innym milczy z ciebie

czarno-białe wszystko?

 

Nie piszę też. Wypełniam najwyżej

co dziesiąty wers. Więcej tu pustego.

Niekłamane puste wrzosowisko

– z nim jestem szczęśliwsza.

Dużo szczęśliwsza jestem z nim.

 

*Z wiersza Edwarda Stachury „Z nim będziesz szczęśliwsza”

 

 

 

NIECH SIĘ ZMIŁUJE NIEBO JAKIEKOLWIEK

 

Stachu, nie mam duszy.

Piszę do ciebie resztkami ciała.

W opuszkach palców tli się jeszcze

niemożliwie, ale i to minie. Z czasem,

Stachu, nie ma żartów.

 

Nie zdążyłam nadać znaczenia

temu miejscu we mnie – po mnie

obija się jeszcze jakiś bezduszny

pożytek ze słów, ale i on minie

całą jaskrawością*, którą widziałeś

za oknem wiersza. Smutek,

 

Stachu, jest jak modlitwa poety

o ostatnią już, bliską mu istotę

– istotę rzeczy.

 

*Cała jaskrawość – powieść Edwarda Stachury

 

 

 

MISA POGANINA Z MISSA PAGANA

 

Zostawiam tu pamięć rzeczy przyszłych,

prosty zapis. Naczynie. Wiersz. Tam, gdzie jesteś,

będę twarzą w twarz z najważniejszym pytaniem

i najważniejszą odpowiedzią. Teraz próbuję jedynie

wpleść słowa w twoje włosy, błękit w gałęzie, wiatr

w liście, zanim nam wszystkie nie opadną z drzew.

 

Oto ciało i krew Ziemi, bierzcie i jedzcie.

 

Jakby w tobie piszę. Kiedyś nawet mi się śniłeś.

Biegłeś i ja biegłam. Stąd wiem, że śniłam. Się*

biegnie do życia, a ty stanąłeś przede mną taki

jasny, głodny. Pocałowałeś mnie nieoczekiwanie,

tak swobodnie zgarnąłeś do ust, jakbyś od dawna

miał do tego wyłączne prawo.

 

*Tytuł zbioru opowiadań Edwarda Stachury

 

 

 

 

SŁUSZNE TO I ZBAWIENNE*

 

Sam las. Tak sam, że już mu nie przeszkadzasz.

A mech na pniach taki sam. A strach twój

od północnej strony. Cień.

 

Sam cień. I możesz w nim układać chrust,

kopczyki słów. A ogień z nich taki sam.

Tak sam, że już mu niepotrzebny

głos. Twój głos milknący w mrok.

 

A z tobą noc. Sama. Noc z tobą

i z duchem twoim.

 

* Tytuł w nawiązaniu do wiersza „Prefacja” Edwarda Stachury

 

 

 

 

STAW

 

Pisze się coraz ciemniej w tę noc

bez księżyca. Spoglądamy na siebie

prawie niewinni, oboje przecież

rozszarpaliśmy go na strzępy.

Teraz wyją nam z gardeł kawałki srebra.

 

W oddali słychać szczekającą sforę słów.

Ruszamy. Powoli, z głowami przy ziemi

węszymy trop. Boże. Tu jest wszystko,

Wszystko jest poezja*. Zaczynamy biec,

takt na cztery łapy i charkot nas niesie,

niesie. Truchleje wokół las.

Będzie jatka – myśli, a my

tylko płoszymy zające.

 

Pić, po prostu, chce nam się pić.

Szybko. Za tamtym wąwozem

był kiedyś staw. Czujemy już

mokre powietrze. Woda. Boże.

Tyle wody. Nie zginiemy.

 

Pij. Pisz. Lustro wody

marszczy się od naszych języków.

Spoglądamy na siebie, masz jeszcze

rzęsę na pysku i cały świat. Teatr.

Ten staw i my teatry to są trzy.

 

Edward Stachura

 

 

 

JEST JUŻ ZA PÓŹNO, NIE JEST ZA PÓŹNO*

 

Musiałabym ci oddać świat, a po co? Po co ci

dwa światy i jedna kobieta? Pełne, pełne, puste.

Papier, nożyce, kamień. Za prosta gra. A poza tym

kobieta bez świata nie ma sensu.

 

Musiałabym ci oddać świt, a po co ci świt

po ostatnim zachodzie? Zostało kilka wierszy,

po których schodzić będę z zamkniętymi oczami.

Jeszcze tych kilka jasności. Zdążę, zdążę. Wiem,

że śmierć potrzebuje mnie bardziej niż świat.

 

Ale taka to gra. Za prosta. Śmierć

jak kobieta – bez świata nie ma sensu

 

*Z wiersza Edwarda Stachury pod tym samym tytułem

 

 

 

 

TY, CO PŁACZESZ*

 

Boję się, że w końcu przyjdzie

co do czego, a ja nie zauważę.

Co – straci głos, czego – zamilknie,

a ja pomylę ciszę ich spotkania

z ciszą rozłąki. Boję się, Stachu,

że dasz mi coś, czego

nie zdołam wypowiedzieć.

 

Przetoczy się po niebie

uroczy garb twojej ziemi,

tramwaj i wózek mleczarza.

 

A ja je zamknę w niedołężnym śnie.

I w końcu przyjdzie ktoś do kogoś.

Umyją mnie, nakarmią, sprawdzą,

czy się z porannych mgieł wynurzy

dzień, w którym poruszę

chociaż jednym słowem.

 

*Z tekstu Edwarda Stachury „Opadły mgły, wstaje nowy dzień”

 

 

 

 

ONI CIĘ DAWNO WZIĘLI

 

Oni cię dawno wzięli na języki gitar.

Słyszałam. Noszą cię na akordach

od miasta do miasta. Śpiewają legendę.

 

A ty się kładziesz obok mnie,

mówisz: Śpij, będę patrzył jak śpisz.

 

Przecież widziałam płytę z napisem

Poematy*. Chciałam nawet pójść,

zapalić świeczkę.

 

A ty mi teraz patrzysz prosto w wiersz

i mówisz: Kochana,

kto ci uwierzy, że umarłem?

 

W styczniu 2013 r. Lubelska Federacja Bardów wydała płytę „Stachura – Poematy”

 

 

 

TAM I TU*

 

Tyle gwiazd, że nie starcza nieba,

słów coraz mniej. Oto cud wszechświata

– poeto – zamilknąć. W małe światła

Wielkiej Niedźwiedzicy rozdrobnić sens,

cokolwiek. Tknąć – rozsypać po drodze,

rozsypać po sobie.

 

Pora się żegnać. Powiedzieć coś ostatniego:

że się nie nadało imienia tylu rzeczom,

że się uciekało od żalu w chłodne powietrze

życia. W głęboki oddech. Gwiazdozbiór piękny

jesteś, Wielki Wóz. Ja tylko

wielka niepewność wszystkiego.

 

Tam ty, gdzie się przechodzi w kruszejącą kość

i pamięć. Ja jeszcze tu. Piszę wiersze,

żeby się kiedyś z nimi rozstać.

 

*W nawiązaniu do wiersza „Tak” Edwarda Stachury

Kalina Kowalska

 

portal LM, listopad 2013

 

Przeczytaj też w "porcie literackim" naszego portalu recenzje zbiorów poetyckich Kaliny Kowalskiej Za mną przede mną (2011), Światło (2012) i Łupki (2013)