Michał Filipowski
***
chciałoby się
kiedy powietrze w mieście
wolne jest jeszcze od spalin
wstać z łóżka
z zamglonymi od snu oczami
i wyjść z domu
na ulicę po śnieżnej zadymce
spacerując
jak po nieznanej ziemi
z odciśniętych śladów stóp
wymyślać ludzi
współczuć im
lub przeklinać
utożsamiać się
lub buntować
żyć z nimi w zgodzie
lub toczyć wojny
ale po co
***
noc umknęła przed świtem
otwarto urzędy i sklepy
nie wiem kiedy
ulice zapełniły się ludźmi
a parkingi zaczęły pękać
od nadmiaru aut
tymczasem żyje mi się raczej lekko
mimo że nie nadążam
za rozpędzonym światem
bez nadmiernego niepokoju
skreślam kolejne dni
w kalendarzu
***
twarze poobracane do słońca
jakby właśnie stamtąd
miało przyjść szczęście
nie z przepastnych spojrzeń
dotyków dłoni
pocałunków
odurzających jak likier
miłość kołysze biodrami kobiet
niczym dzwon
na rozpalonej kościelnej wieży
jak słońce wyzwala
lub kruszy
PRZEDWIOŚNIE
popłoch jaki przynoszą
znaki w przyrodzie
wyrywa mnie z odrętwienia
szykuję się na licytację
pór roku
wiatr łamie kręgosłupy drzewom
zrywa papilarne linie
wysokiego napięcia
czasem jeszcze grad
przetrąca karki przebiśniegom
kruszy się pod butami
jak czaszki piskląt
w zębach drapieżników
NAUKA
powiedz czy ze śniegu
co nagle spadł
i od ziemi co go przyjęła
dowiemy się o naturze
nieba
czy przez lakmusowy papierek
wrażliwości
potrafimy ocenić skalę
cierpienia
te wiatraki niewiedzy
nie runą
choćbyśmy uderzali
stukilowym młotem
choć moc w nas jest
wielka
Latarnia Morska 1-2 (11-12) 2009 / 1 (13) 2010