***(Kiedy kontempluję smak...), Nawiedzenie, Poeta, Podróż - i inne wiersze

Kategoria: poezja Opublikowano: czwartek, 11 listopad 2010


Piotr Bednarski


***

Kiedy kontempluję smak twojego ciała
Liżę czereśnie twoich ust nie wiedząc
W którym niebie jestem

Nawet w tym urzeczeniu
Czas wysysa ze mnie życie

I jak tu nie zapłakać
Nad dolą człowieka
Który jest pewien
Że wieczność czeka na niego

 

NAWIEDZENIE

Śpiew w dłoniach i włosach
Ciało płonie niczym Bastylia –
Wiosną urodzisz syna

Zabraknie dla mnie twoich orchidei
Będziesz jak nadprzyrodzona malwa

Ale cieszę się razem z tobą
„Przecież Bóg wydał na śmierć
Za grzechy nasze własnego syna”

Ach
Moja dziewanno
Synogarlico
Skowronku żniwny

 

POETA

To szaleniec Boży
Proletariusz tego systemu rzeczy

Nic prócz biedy nie idzie za mną
Nie płaczę i nie narzekam -
Talent to krzyż
Lecz czasami jest mi tak ciężko
Jakbym cała Syberię
Z jej więźniami i lodem na swoich barkach niósł

 

PODRÓŻ

Tak to nie gruchanie gołębi
Lecz ja – cierniowe ciało
Ja – ogień który gaśnie
Twoje i moje głębie

To nie szelest liści
Nie wiatru gwizd
Ani  wycie sztormowej fali

Melodia serca zagarnęła

Płyniemy przez gwiazdozbiory
Przez Wiekuistego mity

 

***

Gdy oplatasz moja ramiona
A głowa tuli się do piersi
Wtedy spala mnie żar
Widzę wszystkie konie które ujeżdżałem
Chrzest przez trzykrotne zanurzanie w wodzie

Widzę i całuję
Twoje farbowane włosy moja ty Nefretete
Z kołobrzeskiej prowincji

 

KOCHANKOWIE

Śpij opuszczony -
Twardo i głęboko
Byś coraz częściej
Mojej płci składał ofiarę z siebie
Tego żąda mój symbol
O tym szeptały lary w starożytnym Rzymie

Oboje
Czekamy na zmrok



Latarnia Morska 1-2 (11-12) 2009 / 1 (13) 2010





NIE MÓW OD RZECZY

Nie mów od rzeczy.
Dna wieczności nikt nie dotknie.
Nawet niebo pyta
Jaki jest jego kres.

Nie szukaj w sobie czarnego księżyca,
Cienie i zmierzch niech będą tylko odbiciem;
Syć się kobietą, nie żałuj jej niczego.
Pijcie wino i siebie
Za dar życia.




WIEDZA SERC

My – zwodzenie, błądzenie, złudzenie.
Świat – straszna baśń, skandynawska saga.
Siedzę nad modrym strumieniem.
Usiądź przy mnie,
Posłuchaj gruchania gołębi.

Zwiążmy w ciasny węzeł
nasze grzeszne losy.
Serca wiedzą
Co właściwe i ważne.




POKORNI

Struga krwi spływa z zachodzącego słońca.
Wiatr zrywa purpurę z wierzchołków fal.
Koszące loty wrzaskliwych mew.
 
Od czasu do czasu zapominamy o trwodze,
Dzień w dzień wyskrobując z siebie krzywdę
Własnymi ustami.

 


POMÓŻ

Kto z krwią zmieszał
Szaleństwo moich uczuć?
Co niszczy moje życie?

I te zimne gwiazdy samotnych nocy,
Zajęcze sny.
Tylko huk grud ziemi
Opadających na wieko trumny.

Ułożyłem się z ciszą,
Zamknąłem oczy. 

I Bóg przyszedł w mirażu.


 

POCAŁUNEK

Niczego nie chcę ponownie przeżywać.
 
Teraz leżę krzyżem na brzegu Parsęty
I modle się jak Jezus w Ogrójcu.

A serce i krew już bezwiednie
Zanurzone w pocałunku.

 


OSOBLIWOŚĆ

Osobliwość w oczach, ustach, dłoniach.
Melodia przenika wszystkie zmysły.
Serce w mistycznym płomieniu.

Wszystko jest tu i teraz;
We mnie i w Tobie,
W każdym atomie
Jest polny mak i dziwności fraktali.

 

 
ZA PÓŹNO

Ułaskawienie przyjdzie za późno
I nie z bólu nowych narodzin.

Czuję gorycz,
Jak Prometeusz,
Jezus na Wzgórzu.

Jak Safona,
Jak każdy wierzący w szczęście.

 


ODMIENNE

Jestem człowiekiem morza.
Horyzont tęskni za moim wzrokiem.
Teraz ciszą płonę
nad Oceanem Spokojnym

Tam spotkałem Odmienne.

Jesteś jak Bóg w Szeleście,

pajęczynka,
nasionko topoli.

 

 
JEST

Jest we wszystkich kwiatach – od róż po grążele,
Srebrnym piaskiem iskrzy się w potokach nieba,

Wabi skrzydłami rzęs,
Migotaniem ciała.

 


NIE GAŚNIE

Stoimy nad morzem.
Słońce utonęło.
Zmierzch wody i sosny na wydmach
Zszywają się w jedność.
Coś z nas ubywa
Z szeptem krwi.

Popiołem ciska,
Gdzie pamięć
Nigdy nie gaśnie. 


                                
(portal LM sierpień 2011)





RZECZYWISTOŚĆ

Nie stąd
Nigdy stąd
Stamtąd
Ze śniegów wiecznej jodły wycia wilków
Łopata kilof tony piasku i węgla
Śmierć na wyrobisku

Nie stąd tu tylko chrzest
Stamtąd
Drżenie trwoga lęk o jutro
Wykreślanie z rejestru litery w aktach
Modlitwa w duchu i bezsenność

Nie stąd czerwona i biała dżuma
Znikanie ludzi płatne morderstwa
Stamtąd
Gdzie barak za kolczastym drutem
Gdzie czarne nogi kajdanami i bluesem
Zbierały bawełnę

Nie stąd
Śmietnik z nowonarodzonym
Trumna dla zbytecznych
Mechaniczny słowik

Wszystko stamtąd





NIEPOWTARZALNE

Wskazujący palec
Na wybrzeżu ust
Kryształowa moc
Przyciąga niebo do ziemi
Ciśnienie krwi
Napór - fioletowe góry
Wspinaczka
Wyżej
Wciąż wyżej
Wybuch wulkanu
Błysk tajemnicy
I - cisza
Wolność od wszelkich trosk i cierpień

Młodość umarła

Ciało zarasta złotorostem
Wewnętrzny krwawnik wspina się po nogach
Skrzypią stawy
Cierp pokutuj krzyczą trony i ambony

Ani kropelki pewności
Ani przez moment lekki i skrzydlaty
Jesień swoim złotem wyklucza dokrwienie
Likwiduje pastwiska
Możesz tylko…
Nic nie możesz…

Cud istnienia
Kły lęku zaciskają się na krtani
Nikt z umarłych nigdy nie wrócił do życia




POŚLUBNA NOC

Przychodzą
Nieustanie drzwi się otwierają

Idzie dziewczyna pełna plastrów miodu
Prosi o kubek wody

Brak chmur w oceanach coraz więcej soli
Strwożona miłość nie opuszcza ciała
Widzi szamanów bębny krew ofiarną bluesy

Stoi przed dziewczyną
Za plastrami Ogrójec
Za ogrodem siedzi Bóg – głodny i spragniony
Obok zakleszczone serca
Wyszczerzone kły

Dziewczyna pije wodę ze źródła
Które w nim znalazła

Zlizują miód z jej ust i dłoni
Słyszy brzęczenie pszczół

Za horyzontem wiatr jak Eliasz ciągnie chmurę

Poślubną Noc tną ostrza błyskawic
Deszcz syci ziemie i ich ciała
Proch którym są
Spycha Nicość w otchłań 
 




NADZIEJA

Jak wszystkie wybrzeża
Straszące kośćmi i wrakami
I te lśniące górskim kryształem

Jak pokora Ojców Pustyni
Spowiedź szamana przed zabitym renem
Taka jest miłość śmiertelnej istoty
Klęczącej przed tobą

Chwilo
Bądź łutem szczęścia skinieniem rzęs
Struną grawitacyjną przekazującą nasze uczucia
Do kosmicznego Centrum
Jedna jest młodość i jeden fiolet
Splatający nas wspólnym ściegiem

Wietrze
Powiedz że jest źródłem do którego wracają łososie
Spojrzeniem otwiera nowe wymiary

Nie
Nie ma Róży bez ciebie

Nie tracę nadziei
Jak myśliciele otumanieni złudnym odkryciem
I strwożeni mogilnym dołem nominowani poeci

Róża i Muza ponad wszelkim zwątpieniem
Któryś świt otworzy drzwi




DRUK

Dlaczego nie umarłem w tajdze na zesłaniu
Z głodu czy ciemnej nienawiści
Dlaczego nie pochłonął mnie szmaragdowy potwór
Jak Hioba gdy się zmagałem z żywiołem
Od Islandii do Antarktydy

Klęczałem przed czarna i żółtą skórą
Gryzłem i właziłem w odstępy  Wciąż uciekałem
Od białej wiedźmy pijąc rum i olejek pichtowy
I jadłem Boga jak je się czarny chleb
Często goliłem kółko na głowie i żułem ziemię

Tak trudno dojść do CIEBIE przebrnąć przez
Popioły Szklana góra  i słońce Sahary
Umrzeć chciałem Anioł odcinał pętlę Sztormowa
Fala wyrzucała na pokład  Dlaczego BOŻE
Śmiertelni boją się drukować Twoje wiersze





SĄSIAD

Mieszkaliśmy naprzeciwko siebie
Codziennie wpatrywałem się w twoje witraże
Ile tam było pastwisk stad i pasterzy
Strumyków i gołębi i wszystko takie promienne
Napełnione duchem jak twarz matki
Nieustannie szeptałeś do ucha a słowa jak
Motyle wyklute z kokonu i rozpościerające
Skrzydła przed pierwszym lotem
I ten zamęt w głowie

Lubiłem jasna prostotę
Coś jak przebiśnieg wyłoniony z chłodu
Albo płożące się brzozy tundry
Słyszałem Szmer – Twoja obecność
Mnożyły się wojny krew płynęła rynsztokiem
Żołdacy złodzieje gangsterzy
Więc uciekłem na morze
Groźny żywioł ale sprawiedliwy
Docenia nieugiętych
Obłudników znakuje
I wciska w swoje głębiny
Północne morza grzmiące szerokości
Tropikalne wyspy kobiety i spelunki
I ten szept w każdej części świata
Że na zawsze na wieki
A przecież my chwilka dłuższa lub krótsza

To wszystko we mnie
Teraz siedzę pod siwym jak Wasza Wielmożność drzewem
I czekam na orła który wyleci z Białego Muru
I wyrwie ze mnie duszę lub niewidzialny kościelny
Zgasi świecę życia I znowu często patrzę
Na twoje witraże lecz coś innego w nich teraz widzę
Inne treści wypływają z twojego szeptu
Motłoch tłucze pustymi  rondlami
Wchodzę do środka lubię ciszę twojego domu
Zapach świec kadzidła i starych obrazów

I bardzo mi żal twojego syna
Czy jego śmierć była konieczna
Z bólu rodzą się wieczność i wieczne słowo
Odmienne od wyobrażeń
Pętających się ulicami naszego świata

 


JUŻ BLISKO

Już blisko
Lecz nie będzie to San Francisco
Kalkuta Machu Picchu antypody
Będzie cios w skroń poderżnięcie gardła
Oścień  w mózgu z kryształową ścieżką

Już blisko
Wśród miraży błękitnieją cienie
Pałac Sądu wyłożony drogim kamieniem
Jak napierśnik kapłana opisany przez
Mojżesza Wyżej Bóg Trony i Chwały

Już blisko
Będziesz przeźroczysty i sprawiedliwy
Dostrzeżesz pieg najskrytszą myśl
Komórki w których grzeszyłeś Miłość
Do zaślubionej i obcej ale kochanej

Już blisko
Zobaczysz swoje sknerstwo i konto bankowe
Szalbierstwa obłudy sprzedajnych ludzi
Runą na twoje barki

Znikniesz
Albo  ruszysz przed siebie
Za progiem zrozumiesz Królestwo Niebieskie
Bez lęku Bólu zawiści

                                     

portal LM, grudzień 2012






O POEZJI

Jeśli ten wiersz
Który piszę dla ciebie
Przeczyta anioł
I odnajdzie twój ślad –
Jesteś uratowana

Twoje imię zostanie
Zapisane w Księdze
I choć nigdy nie czytałaś wierszy
I o poezji mówiłaś z drwiącym uśmiechem

Właśnie ona cię wskrzesi
Ten oto wiersz uratuje twój cień


 

DEMOBILIZACJA

Jestem wolny
Nie muszę już nosić włóczni
Ale cyrylicą
Zapisano moją tożsamość
Świeci fioletowa pieczęć

Jeśli połknie mnie czarna wrona
Do zgonu kopalnia rtęci
Pod stopami ojcowizna
Nikt nie zaświadczy o mnie

Nie ujrzę płomienia Ducha
Może tylko gwiazda do snu wpadnie
Migoczą starożytne zastawki
Panie – ratuj Izaaka

 


PRAGNĘ

Idź
Oddaj wszystko z radością
A dusza wpłynie do portu
Duch rozkwitnie nad wodami

Oprzytomnij człowieku
Kochałeś przecie żagle i gołębie
Płonie złota jesień
Uklęknij przed nią
I jak dziecko szepnij
PRAGNĘ

 


CZŁOWIEK

Ile w nim mroku i czarnych skrzydeł
Gilotyn i krzyży
Wzgórz czaszek
Zarosłych zielona trawą

Lecz wbrew światu
Czerwone maki płoną
W sercach wybranych -
Modlitwa i łaska
Łączą drżące usta

Kiełkują nowe strony
Wiekuistej Księgi

 


POGRZEB

Różaniec z ciemnych
I jasnych grudek bursztynu
            
Stoję nad kosmicznym dołem
Czarne gwiazdy i gwoździe
I wyszczerbione podkowy

A gdzieś tam we mnie
I w każdej żywej istocie
Nie ma śmierci

Ani Początku
Ani Końca

 


PROŚBA

Maszty jak struny basetli
W szczelinach fal rodzą się pieśni
Krusza się wręgi
Sterem apostoł się trudzi

Ucisz sztorm
Rybacy to Twoi ludzie
Nigdy nie wiedzą czy Jeszcze
Są żywi czy już umarli

Chodzili za Tobą
Teraz Ciebie noszą
Sieją i łowią
Jak nakazałeś

Podaj dłoń Kefasowi

 



GRANICZNA CHWILA

Tyka jeszcze
Zardzewiały zegarek ciała
Mroźna okolica
Otwarta na przestrzał

Panie
Narodziłeś się z Maryi
Zapisane Twoje Przemienienie
Nie opuszczaj człowieka
W granicznej chwili

 


POSUCHA

Słyszy brzęczenie pszczół
Zlizuje miód z jej ust 

Za horyzontem Eliasz ciągnie chmurę

Poślubną noc tną błyskawice
Deszcz syci ziemię
Proch którym są
Dotyka Wiekuiste

Drżą kiełki
Formuje się główka
Pachnie maciejka

 


DO SZCZĘŚCIA
 
On widział tylko skraj sukni

A ja Chwałę
Nil z dorzeczami
I sopki mandżurskie
 
Ja widziałem świętość
Napór 
Drżenie
 
Ja widziałem Twoja Chwałę
Złotą Bramę

On tylko rąbek sukni

 


SZCZĘŚCIE

Dłonie i usta
Ciało
Każdej nocy gwiazdozbiory

Przesypujemy piasek
Z dłoni do dłoni
 
I -
Jest rozkwitła łąka
Którą jutro skoszą

 


KRUSZYNKI

Nikt nie uwolni świata
Od przypisanych dat

Na liściu życia
Dwie kruszynki popiołu: my

Wieje sztormowy wiatr
Płyną ryby na tarło
Bociany wracają z południa

 


ŚWIT

W siwiźnie
Jej ciepłe dłonie
Widzą step szmaragdowy
I kosę na szyi

Siedzą - obok Jezus leży w żłobie
Dla nich się narodził

W gorzkim siedzi
Tak stare
Jak młode

Tylko podkowa świtu
Krzesze ogień

 


WSPINACZKA

Wspina się po kręgosłupie
Na wysokości piersi łączy się
Z czerwoną kroplą serca

Nagle szczyt
Widzimy morze i źródła rzek
Pod nami głębia pełna ryb
Przed nami wieczność
W gwiezdnych zawojach

Dziwna ta jasność i my Dziwnością
Dla siebie
Zakochani wchodzimy
I nie ma już niczego
Co nie jest nami

 


NIEBIESKIE

Czy coś straciłem
Nic
Tylko wszystko zmieniło barwę i wyraz

Nikt nie powiedział
Gwiazdy nie wyjaśniły
Z którego zaułka
Wyszedł Stwórca

Jedynie ostał niesmak niewiedzy
Nadal sól żre oczy

Wszystko
Stało się niebieskie
I w Niebieskość wchodzę

 


KRES

Już niczego nie można cofnąć
Dokonało się!

Kiedyś przyjdzie spazm i błysk

Lecz tym razem żadne żywe
Nie podniesie rzęs

 


SATORI

Stoję przed sobą na progu
Za progiem drugi brzeg
Dalej nie mogę -
Brakuje słów i składni




***

Przyleciały gołębie
Madonna Włodzimierska
Złoto cerkwi
Stare skrzypce
Stogi siana

Drgnął
Z trudem nałożył białą koszulę

Ktoś cierpliwie
Czeka w drzwiach

                                        Piotr Bednarski


portal LM, październik 2013