***(Kiedy będę umierał napiszę pięć wierszy...), 13.04.2010 W pałacu prezydenckim, Listy z ciepłych krajów

Kategoria: poezja Opublikowano: wtorek, 23 luty 2010 Drukuj E-mail


Jerzy Fryckowski



* * *

Kiedy będę umierał napiszę pięć wierszy

Czwarty będzie o kasztanach
z których budowałem zapałczane ludziki

Stawiałem je szeregami na starym biurku ojca
kiedy cała armia miała takie same buty z połowy żołędzia
obaj wierzyliśmy w sprawiedliwość krzyczącą z szarych gazet
i w powrót matki z sanatorium przeciwgruźliczego

W telewizji śledziliśmy oszałamiające sukcesy kapitana Klossa
dziwiąc się że w Paryżu jedzą kasztany
a my umieliśmy tylko robić z nich klej potrzebny do latawców
na których ojciec pozwalał mi pisać listy do sanatorium
daremnie kładłem się wieczorami na trawie podwórka
i wyczekiwałem odpowiedzi
oba wozy codziennie pokonywały tę samą drogę
ale nigdy nie zamieniały się w pocztowy dyliżans

Chciałbym jeszcze raz zobaczyć ojca jak jedzie po kasztany
swoją wolnobieżną słynną na całą okolicę
widzieć pękate kieszenie wysłużonej służbowej marynarki
gdy tryumfalnie zdąży wrócić przed deszczem

Chciałbym powąchać kasztany



Latarnia Morska 2 (10) 2008






13.04.2010 W PAŁACU PREZYDENCKIM

Tu jeszcze czuć Ich ciepło, pies do nóg się łasi.
Na biurku komplety piór, czyste białe karty,
a z brzegu jakaś lampka, której nikt nie zgasił,
chociaż marszowym krokiem zmieniają się warty.

I sunie jak w muzeum połowa Warszawy,
chciała przyjść na kolanach prawie Polska cała,
a sztandar na pałacu coraz bardziej krwawy
i coraz bliżej siebie w trumnach marne ciała.

Wszystkie białe anioły płaczą z moim krajem,
ludzkie łzy jak korale toczą się po kątach.
Dziś pałac pełen gości, wszystkim się wydaje,
że przyjdzie Pani Maria i po nich posprząta.



portal LM, kwiecień 2010






LISTY Z CIEPŁYCH KRAJÓW


***

mówisz że możesz już tam jeździć z zawiązanymi oczyma
znasz zapach każdej stacji gdzie sprzedają pożegnania
zamknięte w nylonowych woreczkach
witających się jak na lekarstwo bo przecież jest internet
od tylu lat ten sam głos w megafonie
podobne spóźnienia przekleństwa w tunelu
rogale marcińskie na drogę

chciałabyś ulżyć zmęczonym ramionom semaforów
by jak najszybciej dobiec rozwiązać apaszkę
pod prysznicem rozbujać krople na piersiach
i rzucić tęczę na hiszpańskie kafelki

jak wąż zmienić skórę sukni i dopełznąć do jego kolan
wbić w usta osikowy kołek
pozbyć się demonów

ta rutyna kiedyś cię zgubi
i nie zdążysz na czas
zmienić wenflonu

 

pomylisz poddasza

 

 





***

przybiegasz mokra z budki telefonicznej
spocona jeszcze jego krzykiem
ciepła bliskością oddechu w słuchawce

rozrzucasz ubrania jak wyrzuty sumienia
kładziesz się na kamieniu z którego Abraham uniósł syna
kroję cię na dwie równe połowy
ale tylko jedną z sercem i zastanawiam się po ciemku
która jest moja

zaczynam od stóp już tam rozchodzą się drogi
jak kolejowe rozjazdy które trzeba ustami odśnieżać
by nikomu nie stała się krzywda
trzeba dokonać wyboru
potem achilles którym wybijasz się w niebo
gdy jego język zdejmuje ci opaskę wstydu
i rozebrana zasłaniasz wszystkie okna
przed oczyma ubogich w miłość

dalej kolana liżące każdej niedzieli chłód katedry
gdzie grzech jest pokazywany palcem
a nagość opluwana w imię czystości

kroję cię dalej ostrze mojej finki pochłaniasz jak ślepy szczeniak
co ssie matczyny zapach i rozpycha się wśród rodzeństwa
na brzuchu jest miękko niby w zatoce wełny
gdzie sypia kangur koala i panda
łatwo wejść na mostek z piersi zrzucić kroplę
cenniejszą od całego Bałtyku chociaż mniej słoną

dochodzę do ust
to one zdradziły naszą kryjówkę

 

 






***

Piszesz że pożyczyłaś „Ćwiczenia z utraty” Tuszyńskiej
a przecież tracisz mnie każdej nocy niczego nie musisz się uczyć
odpływam elektronicznym promem ze słowem Dobranoc
bez pocałunku i uścisku kolan
opanowałaś do perfekcji codzienne pożegnania
od dawna nie używasz chusteczek także tych z monogramem
dworce bez nas czują się porzucone
chociaż tłumy grają melodie pożegnania
na okarynę łez i plastikowe kółka bagaży
utrata jest rzeką która nie wysycha
rani oczy kantami widokówek
i sympatycznym atramentem zapisuje je do końca
ciepłem szyn i gorącem pocałunków

W zimowe wieczory budzi się zazdrość wobec znaczków
które skaleczone twoim językiem
śpią już na zawsze
wtulone w prawy róg koperty

 

 






***

Twoje usta obierają mnie jak owoc
najbardziej boli pierwsze cięcie
gdy gładką skórę dzielisz raną na dwa brzegi
i jeszcze nie leci krew tylko ostrze żarówki kołysze się w kropli
którą strącasz językiem w przepaść pościeli
potem znieczulasz elektryczną burzą włosów
rozbierasz po ostatni tatuaż do pierwotnego snu
kiedy decydowała się moja płeć i pojawiły płuca
przestaję oddychać zamieniam się w jeden skurcz
Ty nie przestajesz obierać mnie językiem węża
wyczuwać podczerwień i nadfiolet
jestem pięścią pąkiem róży szczękościskiem
zaraz pęknie kokon i kwiat wystrzeli białym językiem kameleona

bezsilny nie potrafię się powstrzymać
a to nie łzy przecież

 

 





***

w bezsenne noce gdy tylko karetki przybijają do brzegu
a chusty w rękach dziewcząt pieszczą stęsknione uda
Tworzę mapę ciebie Jest tam kilka rzek naszego zmęczenia
góry pod które wspinaliśmy się o głodzie By porankiem zbiec prosto na dworzec
Legenda do twojej mapy To listy pisane zielonym atramentem
Kilka kropel krwi Gdy dłonie błądziły po łodygach róż
A rankiem wracały do zimnych gniazd bo nawet kukułka zawiodła
być może Masz jeszcze kilka miejsc nieodkrytych
niżej niż leżą Malediwy wyżej niż Nepal wypalający oczy himalaistom
W Zatoce twojego Prawego Łokcia
Białe żagle nabierają powietrza Jak biustonosze dziewcząt przed inicjacją
Dopada mnie tam słońce i sprawdza Jaki mam filtr na flirt
Ile promieni zdołam przemycić z Bałkanów na wakacyjne fotografie
Na Szyi spotykam niderlandzkich handlarzy diamentami
Licytują się który ozdobi cię najpiękniej i najdrożej
Gdzie najlepiej pasuje perła A gdzie powinna spłynąć krew rubinu
W Małżowinie Lewego Ucha szukam milczenia małych zółwi
Gdy wyznaczały naszym stopom szlak do ciepłych wód i czerwonych korali
Sięgam językiem każdego przypływu uczę się mowy muszli
I biegnę po sznurze pereł do Małżowiny Prawej by sprawdzić
Z jaką prędkością mknie szept czy może rywalizować ze światłem
Na szczytach piersi gdzie śnieg nigdy nie leżał dłużej od pocałunku
Znajduję pył znanych mi bałtyckich plaż i mleczny zapach twojego syna
Którego ulepiłaś ze starego przepisu babki
na konfitury z malin i czterolistnych koniczyn

szukam miejsca o które uderzył czołem i zranił powiekę
zatykam je ustami
nadal krwawisz

                                                      Jerzy Fryckowski


portal LM, kwiecień 2013 

 


Przeczytaj teżrecenzje zbiorów J. Fryckowskiego Jestem z Dębnicy (2010) oraz Wierszy wybranych (2010) w "porcie literackim" - pióra Wandy Skalskiej