Brat Boga, Bóg rzeki, Powrót - i inne wiersze

Kategoria: poezja Opublikowano: piątek, 12 luty 2010

John a’Beckett



BRAT BOGA

Ostra skalista powłoka z odłamkami granitu
Wysokie tatrzańskie szczyty; kroczący giganci
którzy skamienieli. Czyste potoki
mrożące najgorętsze stopy
Kopuła Giewontu, jak wiara
im bliżej jej jesteś tym dalej

Więc wkraczasz na ten szlak życia
gdzie nie ma bogactwa, sztuki, powabu
Śmiej iść po głazach zwątpienia
dla wytrwałych. Bracie Albercie, do przodu!
Z tej ziemi wyrosła
kaplica ze świerku
Surowa góralska izba
Łóżko krzesło i ława
Koraliki różańca, pióro i atrament
Otwarta Biblia, zaznaczony fragment
Ci z nas, którym służy talent
jesteśmy, aby zaspokoić głód tych w potrzebie
Nowinę, którą nam zakomunikowałeś
że jeśli chcemy być dobrzy
musimy smakować jak chleb

 


BÓG RZEKI

Lodowe kaskady; zimnej furii 
spadające z wysokich Tatr  
wprost w objęcia Bałtyku
Wielka rozpiętość jezior parujących
nieskończenie warmińsko-mazurskich
Co powiesz mieszkańcu śródlądzia
o nas zadomowionych nad brzegami historii?
Co powiesz pogański Bogu rzeki?

Ci którzy chcieliby zaplombować twoją głębię
Za tę pogańską zieleń w tobie
Rzeki, która nigdy nie przepływa martwa
Przedziera się pasażami, przez zakręty
Nasze dzikie wyobrażenia wkraczające
w twoją szeroką dzikość
Inspiracja czerpana wprost
z twoich rozległych zakrętów

Przechodząc przez ciebie spakowanego w lodzie
zimowych wód które chronią nas
od powodzi i susz wyśpiewanych
do rytmu twoich przypływów – przymrużenia oczu
We wszechświecie i w sercu miasta
pulsie twojego dreszczu
ukrytego tak długo w lodzie
Czy coś ukrywasz
pogański Bogu rzeki?

Jadąc pociągiem rzut oka na ciebie
Szybkie spojrzenie poprzez przęsła mostów
z samochodów, tramwajów i autobusów
Bądź gotów na metro, które ma przebiegać pod tobą
Gniazda drapaczy chmur patrzących z góry
na dół; wspomnienie lata, nasze myśli
Czy przypominasz nam
że jeśli jest stary pogański Bóg
w nas… czy to ty Rzeko?

 

POWRÓT

Powróciliśmy na spacer z tamtego lata
wzdłuż Małych Karpat, zakręconych jak rogal
wypieczony i pachnący. Kryształowe powietrze

Podniesieni na duchu, niczym kawalerzyści
jeśli moglibyśmy mieć jeszcze jedną szansę
na to, czym nazywasz radzenie sobie z życiem

Klękam by podnieść różę przez ciebie rzuconą
znudzona żonglerką łodygami separacji
a ja w jakiejś próbie modlitwy pogańskiej

Doszedłem do czarnego potoku, pamiętasz?
Tam, gdzie rzuciłaś spojrzenie w moją stronę
jakaś nieznaczna zmiana w tonie, sugestia

Niecierpliwość, a także niejasna podpowiedź
że powróciłaś, trochę bardziej, niż zeszłego lata. A niebo
zdawało się dzwonić najczystszymi odcieniami błękitu
 

 

PRZYPUSZCZENIE

To mogły być kwiaty jak fiołki
upozowane pięknie w wyciągniętej dłoni
w zatłoczonej ulicy tego dnia
oferowane ze stylem i gracją
jak za starych czasów zwanych dobrymi

Wiosenna ulica przemyta deszczem
słońce może się w niej przejrzeć
dopóki nie wyschnie i sczeźnie.
Tak i ja mógłbym słuchać twoich uwag
gdybyś nawinęła mi się pod rękę

Nasze sporadyczne, niezręczne spotkania
mogłyby wywołać czar i powab
gdyby się nie zdarzyły w tamtych miejscach
zakładając że wdzięk by zaiskrzył
przy powitaniach aniżeli szorstkość

Nasze działania mogły mieć sens głębszy
przepych naszych zalotów nieodmienny
odlany w gramatycznej nierdzewnej stali
w głębokim trybie dwojga nas łączącym



Latarnia Morska 4 (8) 2007 / 1 (9) 2008




SZOPA (The shed)

Była sobie szabla w szopie
nie wiedziałem, co myśleć o tym
dlaczego wśród ogrodniczych rzeczy
umieścił ją ojczulek mój?
Być może, jako monument,
przypominający towarzyszy broni
poległych na wyspie Gwinei?

“Piętnastu z nas penetrowało
dżunglę; karabiny terkotały
a uzbrojone po zęby oddziały;
japońce i szczury zaczajeni czekali
tylko pięcioro z nas przetrwało.”

“Lecz na tę chwilę dość historyjek
herbaty chętnie się napiję”.

Spędzałem czas wciąż się bawiąc
w szopie – dziecięca ciekawość
naraz spadło coś z półki na głowę
zżółknięta gazeta zgięta na połowę
dziennik Melbourne Herald
nagłówków zbrązowiałe trzewia

obwieszczające wojnę. Tato
nie użył tej gazety
do grilli ani też aby
płonęła jak krematoryjne pakiety
dedykowane martwym kompanom z woja
na wyspie Nowa Gwinea

“Niektórzy z nich zatonęli
Lecz już koniec. Na dzisiaj dosyć
Teraz herbaty chciałbym się napić”.

 


MARSJANIE W EUROPIE (Martians in Europe)

Wykrojone pasy skamieniałych autostrad
którymi mknie nasze auto ford focus
Kwadrofoniczny dźwięk stacji radiowych
Podaj pizzę, chwalmy Boga Pana:
Nowego Radia cybernetyczne kazanie
Swięta Maria śle Ave. Anielska straż
czuwa, gdy tniemy europejski pejzaż.

Gniemy prędkość w globalnym szach macie
penetrując przyszłość; zmienność klimatu
przetrwać kontrolę, wieki i inne miazmaty
Czas współgra, grzmoty techno wiążą misję
Jak Marsjanie tworzymy tożsamość najbliższą
dobrze zidentyfikowani w latających dyskach

Góry nikną poza horyzontu linią
Nie chcą dotrzymywać pędu eryniom
Przydrożne Disko rozjaśnia dystans
Hałas pożera nano sekundy istnienia
realne miejsca w eony wiatru zmienia 
nowy stan egzystencji kosmicznej

Czas się zatrzymać. Koniec nawierzchni
Stawia znaki zapytania - kultura pędu?
Wątpliwość zawraca nas, przyszłości zmienność
perspektywy studzą robót drogowych wtręty
nauka cofa się; bezpieczeństwo wymiękło
charakter krajobrazu wsysa i pęka
wrabiając nas w przeszłość zaklętą

 


TŁUMACZ PRZYSIĘGŁY (The sworn translator)

Warszawski sen płynie ponad sowiecką miejską utopią  
dziesiąte piętro, Pan Kuszmek, mój tłumacz weteran
uważnie przy dębowym biurku bada mój pogięty 
dyplom Wydziału Sztuk z Melbourne, jego wiek,
znaki wodne, pochodzenie, ważność; czy autentyk?
„Przypomina to moją przysięgę. Musiałem przysiąc …”
- przycina akcent czysto na modłę staro-angielską
„że w zdaniu słowa…” – słowiańskie ciepło, gęsta aura –
„tłumaczone muszą być trafnie. Przysięga to absurd
Obydwa języki może z tego samego pnia
Ale Polski dorastał, jakby innego dnia”

Słońce zdarza się zimą, napływający żar
wali z rur, dyszący ciepłem perkusista
sugeruje że nadciągnął słoneczny letni upał

gdy mój wzrok pada na ściany; wzorzyste tapety:
papierowe twory; fotki, panoptikum, mapy
złożone wiernie w całość rękami tłumacza
skrzydlate siodło husarza; Ulica Filharmonii
z hotelu Happenstance karta dań: gołąbki
nieistniejąca Moskwa, Warszawa, jaka miała być. 
„Podróżuję zaledwie w myślach, nie mam dosyć,
obrazy znalezione w wyobraźni dojrzały
to wierni kompani jak zaufany przewodnik
widzę miejsca wydobyte z ludzkich wspomnień
te, których wyczekiwali: to ich gdzie i kiedy
wakacje, które mieli nadzieję gdzieś spędzić”

przytakuję na zgodę; widzę, że te obrazy
to sowieckie realia, które kiedyś miały się zdarzyć.

 


IKAR (Icarus) 

Chrzanisz, powiedział. Słyszałem to, Józek. Co ty, chłopie, czy ja lebied?
Szerzej otwórz gały, koleś. Mówię ci, Duży Facet szybował po niebie.
Sięgnął gwiazd. Cel na wizji. To był Wysoki Lot – wybuch na Słońcu,  
Zrobił młynek – czy nie tak kręci się świat? Podskoczysz i tak cię strącą.
Potem bolesny upadek na ryj! Spoko! Nie wiem, sądzę, że to był wosk:
Lepiej patrz w okno! Chińczycy trzymają się mocno. No powiedz coś!
Cóż, blask słońca, nie ma przebacz. Mity? Wielki bohater, minę miał słodką!
Ktoś się nie bał i zapalniczkę za... Słuchaj, to się zdarzyło! Hej, Złotko, 
weź no ognia od tego tam, Chuch-go-wie. Cóż, szedł po złoto, jak pershing. Hej,
czy pragnął szczęścia? – Czuł olimpijski wiatr? Stracił skrzydła, walnął w sprej 
A leciał jak ruski Mig! Kelner dwa piwa! Pod te skrzydła. Chciał się wznieść.
Co, Józiek? Dobra, nie wiem. Fajno. Mówisz, że jaja wypłynęły na wierzch?!

 


DOŻYNKI (The dozinki)

Krowy na pastwisku zerwały łańcuchy
i poszły na mokradła. Siano dosycha
przeszła kolejna ciepła letnia plucha

Kot przewrócił zawartość słoja z kompotem
na świąteczny obrus Kasi. Zza kościelnego płotu
dobiegł winem podkręcony chórzystek śpiew

Jak mądrze podpowiedziałby ksiądz i deszcz:
słońce jak nożyce obetnie chmur szary mech
przyłączmy się do zabawy; to dożynkowy dzień

Wnet pijacy uśpieni zablokują nam drogę
do chylącego się młyna, który wzywa na trwogę
by go ratować. Nieszczęść mieliśmy już dość

a w oddali poniosło byka i przełamał płot
Piotrek wjechał kombajnem w makulatury stos
upili się muzykanci i z występu będzie klops

Mimo że gdzieś w oddali szarżował uwolniony byk
Kasia ciągnęła miłostkę z Jackiem. Istny cyrk!

Daj Boże cierpliwości by tam się dostać na czas
i zatańczyć na dożynkach oberka. Szast prast!

 


ZAPRASZAM DO PRACY (Welcome to Work)

Miłośnicy czasu zorganizowanego
badający egzotykę, mistykę i ego
czas zapiąć zegarki i włożyć garnitury
biurowy wygląd, biznes, koafiury!

Nasza rekreacja to biurowa praca
polubicię tę zabawę. Pączki na tacę!
Wnet wpadniecie w rytm pracy. Robota
to nie taniec ni głupota. To ochota!

To tylko najnowszy światowy trend
wgląd w komputerowy retro sprzęt
Gdy podejmiesz się zadania (przerwa na “gents”)                      
tu znajdziesz rozkosz zatracenia
w ryku stalowych młotów i wierceń

Rdzenni mieszkańcy tych wywczasów
szukają przyjaznych zadań. Ciężkie czasy
to nie związków zawodowych strajki
lecz rekreacja, cokolwiek mówi marksizm

To nie zabawa dla książkowych moli
lecz słońce pracy, a ty pracoholik!
Napij się z piersiówki dla kurażu
praca jest przygodą i spełnieniem marzeń!

 


EMIGRANT (The Émigré)

Czy była potrzeba, by dać upust złości
podgrzanej lampami, światłem świec
płomień, który miał jego kraju blask
formę, w jakiej zawsze powinien był być?

Lecz nie błądził myślami nie szukał przeszłości
choć posiłki w barze mlecznym, wódka z gośćmi
miały swój wpływ na trzymanie się ideałów
odrzucenie utopijnych sowieckich banałów

Myśli zaprzątnął szukaniem „zastępczego kraju”
Perspektywa zdania się na traf; jakby szukał raju
to mogłoby go sprowadzić do innej rdzenności
Nagły zryw i wyrwał się ze stanu bierności

Ta ziemia bez granic, to nowa ojczyzna
Ukształtował się horyzont; kreatywny i żyzny
A zuchwałość popychała na nieznany ląd
I wyszedł na obcy brzeg. Teraz pochodzi stąd

Iluzją doprawdy jest władać mową mątw

John a’Beckett
Przełożył Wojciech A. Maślarz


John a’Beckett (ur. w 1948 r. w Melbourne) – australijski poeta i dramaturg radiowy. W 1972 otrzymał stypendium twórcze Australia Arts Council Literature Board i przez trzy lata mieszkał we Francji. Do Polski przybył korzystając z grantu Potter Foundation, by szukać sztuk dla The Melbourne Writers Theatre. W roku 2008 jego wiersze ukazały się w periodykach „Latarnia Morska”, „Nowa Okolica Poetów”, „Pogranicza”, „Akant” i innych pismach literackich. Obecnie jest redaktorem naczelnym "New Europe Writers" i mieszka w Warszawie. Jego utwory ukazywały się w antologiach anglojęzycznych a ostatnio w Warszawskim skrzyżowaniu (2006), antologii pisarzy z różnych krajów świata związanych z Warszawą. Redaktor i współredaktor czterech anglojęzycznych antologii z literaturą Europy Wschodniej. Obecnie pracuje nad antologią Bucharest Tales i albumem European Visions.


portal LM, kwiecień 2011