Jak pozwalałeś się zdradzać - i inne wiersze

Kategoria: poezja Opublikowano: środa, 03 luty 2010


Małgorzata Lebda



JAK POZWALAŁEŚ SIĘ ZDRADZAĆ

wrocław
to mogło być każde inne miasto
powoli zaczęłam nie mieć na ciebie ochoty

byłeś za nagi
za
łatwy
[kobiety lubią polować]

tego ranka podniecał mnie tomik łukasza j. z olkusza
rozbierał metaforami

[czułam jak na bazarze kobieta ścierką przeciera jabłko
cygan dotyka dziewczynkę w bramie
miała głośno zamknięte o-
czy
życie rozpychało się w tłumie]

pulsem nadgarstka pozorowałam bliskość
trzymając cię za dłoń
brałam w siebie łukasza j. z Olkusza

wers za
wersem


 

PRZYPADKI

I
każdy ma swój strych ze swoją szafką gdzie czas zakurza
bombki choinkowe i czarnostare fotografie

II
każdy ma swoje pięć minut trzeba je tylko przekonać że ty jesteś ich
każdy ma w sobie To Coś
ja mam To
a Ty?
Coś[mi-się-nie-wydaje]

III
każdy jest dzieckiem bożym ja jestem jeszcze antoniego i weroniki z Pierzchałów

IV
każdy wie że
nieszczęścia chodzą parami
dlatego jestem
B e z  p a r y

V
każdy ma swój kuferek mój jest mały fioletowy tam są poukładane brzydkie rzeczy które pamiętam
ten kuferek jest na klucz

 


POCIĄG

w przedziale trzy krajobrazy

żyzna kobieta na zachodzie fotela rozwiązuje życie i krzyżówki
młody student czyta pilcha uspokaja wzrok w półtoralitrowej toni mineralnej

obok kobieta o której wiem najwięcej
przypadkiem udało mi się przeczytać esemesa

I mees you. I love you.
- abdul

za oknem wiatr relacji wrocław – kraków
dziwnie nie -
istotny

Katowice, 15.08.2006

 


MĘŻCZYZNA STWARZA KOBIETĘ

j. p.
całym ciężarem dłoni stwarzałem ci ciało
i tak upłynął wieczór i poranek – dzień pierwszy

potem rzekłem niech rozstąpią się powieki
i pozwoliłem patrzeć na siebie
i tak upłynął wieczór i poranek – dzień drugi

niech twoje usta mówią co chcę rzekłem
i tak upłynął wieczór i poranek – dzień trzeci

niechaj nie powstają przypadkowe ciała z ciebie
i tak upłynął wieczór i poranek – dzień czwarty

ptaki marzeń i dzikie zwierzęta ambicji
niech będą mi poddane
i tak upłynął wieczór i poranek – dzień piąty

potem zabrałem cię nad ziemie i pokazałem co moje
i co ewentualnie
Mogę Ci Dać
i tak upłynął wieczór i poranek – dzień szósty

a gdy ukończyłem w dniu szóstym Swoje Dzieło
odpocząłem od ciebie
nazwałem to wolną niedzielą
poszedłem na wódkę

 


MIASTO IV

miasta dla których zdradzasz
matki na drewnianych werandach

miasta gdzie uczysz się uważać na
Ó
zamknięte
i zbyt otwartych ludzi

miasta jak stary sącz gdzie umiera się Po
Prostu albo na starość

miasta które dają stypendia twórcze
i w mordę

miasta które są pod brzezinami
i pod ścisłą kontrolą

miasta dające wodę
i łatwy dostęp do teatru

miasta zaczepiane z bezpiecznej szybkości
pociągu

miasta gdzie kobiety sprzedają tanio
swoje zasady

miasta za którymi zachodzi słońce
w których zachodzi się w ciąże
czy w gości

miasta które prowokują do wyrzutów wspomnień

[z cyklu miasta]

 

ŚNIŁY MI SIĘ WIERSZE

ukradłam ten sen
tobie innym wszystkim
a wiersze w nim były kanciaste niektóre bez puenty składały się
w cykle urywały pachniały nacią z ziemniaków
ostro
śniło mi się siedem wierszy tłustych
po których pisało się siedem wierszy chudych takich
Bez

śniły mi się wiersze czerwone niedojrzałe blade
skazane na
tak już się nie pisze jak powiada łukasz m

śniły mi się wiersze
nadzy poeci ułożeni w nierząd po-
rozrzucani po szatniach parapetach
udający lalki noblistów dziw-
ki
śniły mi się wiersze przez które nie wiał wiatr nie
lało się powietrze

a potem że się obudziłam

cisza

wiatr z kropki

 


PLACKI ZIEMNIACZANE

silos odwiecznej tajemnicy gdzie ojciec wrzucał buraki nacinę
lubiłyśmy deptać i nie móc wyjść

ojciec był rycerzem z drabiną potem parowałyśmy ziemią
zielonym kolorem chlorofilu

matka smażyła placki ziemniaczane opary cebuli spiętrzona woń ziemniaków
pieprzu słonawe skwarki

tata kroił spyrkę [za miedzą w rzeźni zabijali świnie
Brzydcy Sąsiedzi]

liczyły się tylko placki i matka
matka i patelnia
patelnia

i zabijanie

uporczywe zabijanie
głodu

jeszcze śmietana
i zsiadłe
zimne
mleko



Latarnia Morska 1 (5) 2007





CIĄG SKOJARZEŃ

wszystko przecieka do niej z tamtej gorszej strony lustra

blednieje na słońcu a nocami wystawia głowę do księżyca babcia dała
jej różaniec a wiarę w ludowe podania wyssała z mlekiem matki w którą
nie wierzyła do końca teraz nie potrafi utrzymać przy sobie mężczyzny tylko pieniądze lepią jej się do rąk kiedy chłopcy z gimnazjum pytają dlaczego pani pisze? dlaczego ma pani takie fioletowe dłonie? dlaczego? dlatego właśnie śpi przy otwartych oknach

i wiersze klasyków popija winem powtarza fallow the white rabbit wtedy zaczyna wierzyć w dwie strony lustra i w szybę którą jest która się tłucze




MIĘSO

od momentu kiedy nie jada mięsa wszystko stało się blade
wysysa krew z owoców i odbiera imię bogu którego nauczyli
ją dziadkowie pyta czyja wina czyja wina? nadchodzi noc zwierzęta
przychodzą jeść z jej ciała musi uzbroić się w cierpliwość i kamienie

patrz układa z nich krąg a w dłoniach ma zioła które zerwała nago przy odpowiedniej kwadrze księżyca bez oglądania się za siebie arcydzięgiel jemioła czarne jagody takie czary mary a teraz obserwuj mężczyźni nie rozpoznają kobiet po imieniu tylko po odgłosach zapładniają sadzą drzewa proste ściągają twarze z masek
ona wypuszcza pędy i liście
rozgałęzia się obgryza drzewa jak kości

 

 

NOC KUPAŁY

przychodzi bo dlaczego by nie mają przecież sporo wyobraźni
do zagospodarowania drobne części ciała zadają niewyraźne pytania

oblizują palce i wchodzą pod kołdrę zapalają latarkę freddy krueger
przestawia ciemne elementy gra w kości w ich kości rodzice śpią

a im rosną piersi jeszcze rozumieją mowę gołębi wieczorami składają
dłonie w ofierze odpustowemu obrazkowi zawieszonemu nad boazerią

wiosną znoszą do domu jeże znalezione w pasiece karmią je ciepłym
mlekiem kiedy nadchodzi noc kupały wróżą z rumianku z cząbru
z siedmioletniego krzewu kocierpki kiedy dorosną zapomną całą
mitologię drobnych znaków mowę zwierząt stracą instynkt

bierzcie i jedzcie z nich wszyscy wtedy obcy będą je brać
jak swoje

 


PLACEBO

zlizujemy zimno z lodu jakby to miało rozwiązać wszystkie
wątpliwości przyniesione tu przez młode dziewczyny
i dzikie psy

a pytań mamy wiele co wiesz o siostrze którą znamy ze słów
a dowód na jej istnienie to tylko imię powtarzane przez mamę podobno
bliźniacze płody biją się między sobą a czasem całują
opowiadasz mi na
przejściu dla pieszych tak od dawna tłum nas uspokajał szukamy w nim
dowodów na istnienie boga przywołujemy martwe rzeczy lalki
w których tak wyraźnie bił plastik

potykamy się na chodnikach wypuszczamy ksera z rąk kupujemy
obwarzanki nie wierzymy gazetom tylko ulicznym mimom
na wszystko mamy jeden lek i te same wątpliwości

 

 
TUNEL

pokaż mi wszystkie blizny jakie wyniosłeś z tamtego miejsca

wtedy był mały i pełen wiary w tego którego przyjmowali w usta
jego bracia i siostry potrafił rozmawiać z brzozami wychodzić samotnie
w pola by jak uczniowie jeszui jeść ziarna zbóż sadził w skórze młode pędy bluszczu zawilce przylaszczki zapuszczały w nim korzenie usta porastały owocnikami huby on wytwarzał w sobie słoje i korę wypuszczał liście

potem zmienił rysy twarzy przygotował jaskinię ciała na zmiany liczy się każdy cień każdy szum kiedy woda zajęła mu usta poczuł jak słone może być słowo którego nie można wypluć wtedy widział wszystko wyraźnie tunel przez który szedł był światłem a na jego końcu żyło Czarne oddychało żywiło się pszczołami pyłem

nabierało siły i ciał



Latarnia Morska 2 (10) 2008