Nadplanowo, Bez udziału, Rozstaje, Napływ, Która była

Kategoria: poezja Opublikowano: środa, 23 grudzień 2015 Drukuj E-mail

Emanuela Czeladka


NADPLANOWO

chcieliśmy nadać sobie specjalne znaczenie

dlatego nasze domy nie posiadały klamek

jednak ostatecznie byliśmy co i rusz nachodzeni

nakrywano nas na bylejakości

zwłaszcza gdy wcieraliśmy błoto w podłogi

 

czasem ktoś wybijał szybę i wtedy zbieraliśmy

kamienie tworząc coś na kształt napisu

brakowało jeszcze pięciu by ułożyć słowo

tlen

 

wpychano nam go do płuc każdego ranka

robiąc przy tym wiele zamieszania

nie zawsze potrzebnego bo przecież

życia nie rzuci się ot tak

jak palenia papierosów

 

wargi puchły nam od wody

nasiąkały pierzyny i przez ten ciężar

rzadko wychodziliśmy na zewnątrz

wystawialiśmy jedynie ręce przez pęknięte okna

szarpały się nasze koszule

raniliśmy ramiona a może też i siebie samych bo

kiedy ty chciałeś mówić ja zakładałam ci knebel

a ponieważ dym przepływał mi przez krtań

skarżyłam się

jedynie oczami

 

 

BEZ UDZIAŁU

tego co będzie jutro nie przyniosą mi

w jednorazówkach co to się wrzynają w palce

a życie ich pewne na czterysta lat - mówiła do niego -  jakbym

miała tyle czasu zrobiłabym porządne zakupy słoiki

i sosy tak gęste by w nich wszystko znieruchomiało

na moment zamarło wtedy już nie musiałabym liczyć

do pięciu spokój sam spływałby po szyjkach butelek,

które im starsze tym bardziej okrutne

strach zlewałby się z niewiedzą, kipiał, brudził palce, wchodził pod paznokcie

potem nijak go wyskrobać nawet jeśli urobiłabym się przy tym po same łokcie

po cały wszechświat

- wyszłam tylko po ziemniaki - pisała mu na kartkach a on wiedział dobrze

że idzie na wojnę

 

 

ROZSTAJE

we wsi na wiosnę rodziły się dzieci a starców grzebano tuż obok domów

palono pożółkłe listy by znaczyć popiołem czoła i czekałem kiedy wyjdzie

z zakamarków spod korzeni mnie przywoła rozrzucając włosy

w pole jej dłonie oplotą ciało silnie i ciasno jak łodygi zapachnie mokrą ziemią

przykładałem do niej głowę pode mną zakręty korytarze ciemności wbijałem więc

paznokcie co i rusz natrafiając na kamień wypychałem nimi kieszenie ponoć było

nieszczęściem niesienie ich do domu nie chciałem jej urazić skąd mogłem wiedzieć że

nie wolno zabijać pająków ani dżdżownic jeszcze spadnie na nas deszcz tak mówiła

podgryzając świeżą trawę gdy w samo południe lata zastała nas

cisza ciężka jak krzyż

 

 

NAPŁYW

ludzie w tłumie byli w kolorze wybroczyn przełazili przez siebie pociągając się za

skórę która napięta natychmiast dopasowywała swój kształt do ich wyobrażeń

podparta łokciami patrzyłam na nich z góry włosy wystawały poza parapet a może

cała byłam już prawie na zewnątrz

 

w oczy piekło słońce zmuszało do zamknięcia powiek trzymałam w dłoniach rzęsy by

nie wychodziły mi garściami życie układało się na płytach chodników co i rusz tężało

wycinając mnie z fragmentu tła pod nogami skrzył topiony asfalt stawiałam stopy na

kostkach leciutko delikatnie jak na puentach a każdy skok w górę pozbawiał mnie

kawałka ciała byłam tłumem

 

 

KTÓRA BYŁA

wolność w nas była chorobą przewlekłą przychodziła odchodziła stała

czasami przy drodze jak wtedy gdy przyszyli mi do nóg buty każąc

iść raz w przód  raz w tył ale zawsze z zawiązanymi oczami

w lasach wlekli świeżo złowioną zwierzynę nakładali na wierzch

futra mówiąc że nawet tak bezsensowna śmierć nie może pójść na marne

w telewizji pokazywali afgańskie kobiety które już wcale nie musiały podejmować

decyzji w sprawie doboru koloru ubrań do pory dnia czy nastroju męża

widziałam jak w muzeum wystawiano ciała po śmierci na pokaz  można było poznać

siebie z każdej strony i podziwiać piękno stworzenia

zwłoki leżące w różnych konfiguracjach wcale nie były piękne przełączaliśmy

kanały pilotem który był jak przedłużenie swobody

wyboru

 

Emanuela Czeladka

 

portal LM, grudzień 2015