Grawitacja, Kłębki, Mój, Wróble, Pochówek podniebny, Galapagos, Zbieranie orzechów - i inne wiersze

Kategoria: poezja Opublikowano: czwartek, 15 styczeń 2015 Drukuj E-mail


Gabriela L. Cabaj


GRAWITACJA


90 procent masy naszej galaktyki

jest ciemną materią

natomiast rozmaryn to jasnota

pantery mają problem z płodnością

hieny już nie gustują w padlinie

 

kiedy nadchodzi światło dnia

miejsca gęste od szeptów i cieni

nabierają znaczeń

 

 

do gry znowu włączają się przedmioty

bez których można by się obejść

gdyby nie to że mają jakąś historię

pomagającą pamiętać

 

czarnych dziur w kosmosie to nie dotyczy

dopóki brak dowodów

 

nad ogrodem przelatują łabędzie

a ty wiesz kim jesteś chociaż bezpowrotnie

poza horyzontem zdarzeń

 

coś znika

 

 

 

KŁĘBKI

 

Ja bym tobie do uszka,

serduszko - na przykład o wężach mangrowych

lub o manguście, że to podstępny łowca nie-

opierzonych rybaczek,

albo o tym, że nie ma kary dla zbrodniarzy

strzelających śrutem do pliszek.

 

Możemy pójść wyżej celując okiem

lunety prosto w dysk naszej Galaktyki.

Zajrzyjmy, co w niezbyt zwartej gromadzie

młodych gwiazd, a co w rozległym halo

u staruszek.

 

Jesteś tam, skowronku? Coś mi przerywa.

Co dzisiaj słychać? Bo u mnie jak zwykle:

i wszystko i nic.

Jakieś pyłowo-gazowe Mgławice.

 

 

 

MÓJ

 

Jeszcze wczoraj, nocą, w jedną chwilę

długą łąkę zwijał, jak dywan.

Dziś na drabinie szeleszcząc, zrywa resztę jabłek,

później wypuści kominem siwego Dżina. Gdy ja

 

tylko rzucam spojrzeniem -

to na spławik z gęsiego pióra,

to na warzywnik,

łowiąc buraczki, pietruszkę ozdobną,

selery i pory

w zielonym bałaganie zmierzchu -

mój idzie wzdłuż ozimin, a przed nim lecą ptaki

 

Wieczorem jest coś słonego

w chrupiących brzegach placków ziemniaczanych,

w lampce wina porzeczkowego, dolewanego mi

stale do pełna.

 

Mężczyzna przy kuchni, który zjada

pulchne wnętrza,

jak intymne chwile przed osobnym snem -

smaży dokładnie, cierpliwie dopieszcza.

 

 

 

 

WRÓBLE

 

Zdaje się, że można Pana Boga

złapać za nogi,

a pokora to obcy tobie stan myśli,

więc żyjesz jak paw na ogrodzie.

 

Nagle odwrócony świat

na jednej linii życia -

migawka kropli,

moja duszko.

 

Tniemy?

 

Masz takie delikatne włosy

jakby to były piórka.

Nie ruszaj się, nie kręć głową.

Musi być równo, prosto.

 

Pytasz mnie czy się modlę?

Powiem tak:

każdej nocy,

nie składając rąk,

nie czyniąc znaków -

pewnie to mnie trochę różni.

 

Niekiedy zacinam się - wtedy

trzeba wrócić

od początku - jak było

teraz i zawsze.

 

 

 

 

POCHÓWEK PODNIEBNY

 

Tak się nie da spokojnie żyć.

Z tym niezdziwieniem, kiedy patrzę

na facetów w ogrodzie -

jeden ze spalinówką w rękach,

drugi w ciągniku. Bez słów.

Ćwiartowane pnie drzew. Długa

stalowa lina. Po ziemi wleczony korpus.

 

W Tybecie jest taka forma pogrzebu:

plac przed wschodem słońca.

Tłuste sępy.

Ragjapowie, którzy znoszą zwłoki.

Karmione nimi ptaki to ponoć inkarnacje

bodhisattwów; dają umarłym ostatnie

błogosławieństwo.

 

Będzie drewno na opał.

Jasny dym z komina, by nie czuć

jak zimno.

 

Raczej coś innego mnie dziwi:

na przykład pamięć w kropli wody,

którą (zdaje się) można

przetransportować w przeszłość,

tym samym przeistaczając bieżące fakty.

 

Nie potrafię tego ogarnąć. Tej kropli.

Tego całego zamieszania -

czas, wiązka światła i chemia. Co by było gdyby

mnie nie było.

 

I żeby się nie bać.

 

 

portal LM, styczeń 2015

 

 

 

 

GALAPAGOS

mój Panie który jesteś schowaj mnie zwiń

w małą muszlę przykryj piaskiem piaseczkiem

niechaj fale przypływu będą nade mną

i snop słonecznych promieni i pogłos oceanu

niech szumi szumi odwieczną piosnką

 

przyjdź królestwo morskich prądów i wola

namorzynowych lasów wodne pola zielenic

użyźniaj aby nadal na nich mogły się pasać

ryby wszelakie i zielone żółwie

 

 

niechaj uchatkom szczodre będą podwodne

groty labiryntu a węgorze ogrodowe by w porę

schować się mogły przed niebezpieczeństwem

 

przyjdź królestwo słupów z litego popiołu

dla mew o oczach ogromnych i nakarm je

kałamarnicami niech lecą lecą niech żyją

 

niechaj w księżycowym krajobrazie zastygłej lawy

rosną kaktusy na chwałę a legwany znajdują

swoje miejsca w dolinie Fernandiny

i głuptakom modronogim odpuść bo nie mają winy

 

jako i my

jak i my

 

 

ZBIERANIE ORZECHÓW

Które z miękkich zielonych macic wypadają

jeszcze mokre a już brzuchy drewniane; i wy -

zgarbowate dziwolągi z Amazonii, rodzące białe nimfy

- skąd żeście tutaj się wzięły?

Z tymi naroślami na głowach i grzbietach

fascynujące entomologów

chroniące swoje młode lepiej od małp

i niejednej ludzkiej matki.

Matko orzechów włoskich

śpiewająca krótki jesienny poemat, jak kołysankę

pod żarówką słońca;

pawiooki motylu, co tutaj chciałeś?

I ty przechodząca wczoraj przez jezdnię

jeszcze senna senna senna

gdy TIR z wiatrem w żaglach rozpruł

na dwoje twoją falę przy stacji benzynowej,

leżałaś więc bez głowy, bez nóg

a każda bez oznak. Tyle śmierci dookoła

- matko jedyna!

Tyle życia, gwiazdo.

Czy rozpoznałabyś ją? - pytali mnie o naszą drogą zmarłą.

Nie - kłamię w żywe oczy.

Miłość i śmierć podobne są do siebie: z tą opaską

choć i tak przeważnie ślepe.

Orzechowa matko, mamo, obejmij mnie

w cieniu, drzewo,

a ja wszystkim twoim maleństwom zerwę kruche nitki pępowin

i poślę

w wiklinowym koszu w akcie łaski

przez morze narodzin

i śmierci -

do domu.

 

 

LILIUM DWIE POŁOWY

To wiosenne przycinanie drzew: gromady gałęzi,

palce u rąk.

Nikomu nieprzydatny chrust podpalasz i strzelają

płomienie.

Skwierczą, syczą.

Nie opowiadaj mi o żadnej wojnie

na wschodzie. Teraz trzeba posadzić cyprysy.

A gdy urosną, zobaczysz -

mur zieleni. Będziemy chodzić

na okrągło - kobieta z otwartego okna,

mężczyzna z lecącym żurawiem.

Na osiem srok i dwa dzikie gołębie.

Koszmarne jest załamanie pogody; czasy niepewne,

kopce,

na nich złachane kwiaty,

wróbli harmider, jak matki nerwy na postronkach.

 

Stoję na targowisku

przed skrzynkami z ziemią próchniczą.

Stoję przed skrzynkami pełnymi cebul lilii.

Zaraz się kupię w liczbie dwóch.

Teraz dylemat: niskie czy wysokie?

Teraz nie wiem - jestem na rozdrożu.

Tamta -

O, żeby cię! Jakie miałaś nieszczęście, że nie

odpadła ci żadna łuska

bo byłaś dziewczyną, która nie dziedzicząc mogła

zdziczeć.

Dziwnieć i dziwaczeć. Wyrodzić się. Uschnąć.

Bez jednego słowa z ust matki: zostań.

Jej ładne usta, jej szare oczy

I ta -

Jakże łatwo ją dotknąć, utrącić

ramię, podłożyć ogień: niech krwawi.

Więc na pewno czerwone.

Już kiełkują.

Wyrosną liście, wystrzelą łodygi.

To będzie cały ich świat.

Kiedy kwitniemy wszyscy na nas patrzą.

Fotografia nie uwzględnia ludzi, którzy obok nas

przechodzą obojętnie.

No to posadź.

Idź i posadź lilie w deszczu.

Blisko.

Żeby nie było nam tak samotnie.

 

 

 

OKNO

Po zmierzchu widzisz: to nie jest oczywiste

że tu tylko ubóstwo; duchowe

przecież jesteś na obraz i prawdo-

podobieństwo, więc jak?

Mój Boże! jeśli ja to ja, co z Tobą?

Musisz być stary i ułomny, raczej brzydki.

A może już nawet umarłeś, o!

bo nie sposób żyć tak długo - jak wierzą -

nieskończenie smutnym. Mżenie

między - tu gdzie jestem miejsce z widokiem

przy zgaszonej lampie - w oddali,

na początku lub końcu, jeszcze

nie wierzę w śmierć przeglądając się w szybie

widzę cię, otwierasz drzwi, a one są na noc,

na światła, na drogę do Rajków, na wysokie

topole w koronach.

Jesteś potrzebny, gdy rano otwieram okno -

drzewo przed domem - tu przylatuje para gołębi.

Nieodłączne sobie, synogarlice lub po prostu sierpówki.

Ta chwila, kiedy chodzisz koło mnie, a ja siedząc

na krześle wiem, że jestem stworzona,

by ciebie wysłuchać.

"Popołudniowy,

za zamkniętymi drzewami,

gasnący korytarz" -

zachód, który opiszę; opuszczone gałęzie, sikoreczka

 

 

 

SIANOKOSY

w tym całym bałaganie zmierzchu

słowa zwykłe czułe

małe ćmy wplątane we włosy

śpij dobrze

jeszcze cię tylko w łódce ukołyszę

nocy

 

a po zachodzie na dekolcie nieba

różowy gwiezdny kwarc pod fiolet

ale taki przejrzysty

jakby chciał rozpalić

białą gwiazdę serca za dnia poranioną

 

i tamte łąki

długi akt wsiewania spełniony po brzegi

i czas uroczysty

gdy trzymany za rękę stary człowiek

odchodził

jak dziecko łagodnie prowadzone

by mogło zrobić pierwszy krok

po zielonym pastwisku

 

te wszystkie intymności moje

zbolałe końce

gałązki czereśni zwinięte liście

które chciały wypuścić się w dalszą drogę

świadome sny

cichsze dni

pocieszny konik polny

ze swoim małym wózkiem

 

ranek ma rację kiedy noc

ta osowiała płomykówka przestaje krzyczeć

będzie pod dachem na górnej belce

trawić gwiazdy

wtedy i mysz się prześlizgnie

w pierwszy promień

 

za oknem swojskie preludium na kosy

dzikie gołębie i srokę

ciche werble świt -

gdy zza kamiennej bramy

świadomości wpada światło

 

a tu olbrzymi ptak wrośnięty

pazurami

w ziemię -

 

jak drzewa stan umysłu

 

 

portal LM, maj 2015




ODPŁYW

Kiedy już wchodzę do łódeczki nocy (niechaj mnie niesie ciepła bryza)

i rozgorzeją plecy i stopy - przychodzi. Słyszę jak chrzęści. Za chwilę zacznie

do mnie się zbliżać, lecz jej nie widzę - boję się spojrzeć.

Pewnie ma oczy pełne przepaści, gdy z boku na bok i sapie do ucha -

chce więcej miejsca dla siebie zagarnąć; mówi, że zimno, że ona tak z sercem,

po przyjacielsku i takie tam, różne: pian bicie, jak fal o klify.

Ja słucham, potem uczę ją mantry, czując jak się rozkleja - p o w o l i - warstwa

po warstwie.

I taka się robi melancholijna.

Czasami słyszę: bierze pilota, po kanałach skacze, szumiąc

jak z kilku mostów naraz. I te westchnienia, którymi aż usta zatyka.

Nad ranem jej nie ma - jest cicho - z pierwszym płomieniem świtu,

po którym znowu można zacząć się wspinać

 

 

KWIATY MORZA

Stare dusze podobno nie gonią za nowością, blaskiem;

już nie chcą brać udziału w zawodach - kto pierwszy?

Stare dusze w duszy mają pamięć kropli wody.

Siedzi taka dusza, siedzi i wpatruje się w różowe muszelki,

piasek znad morza - pamiątki zbierane przez córkę.

Ostatnio sypiam w czerwonych koralach,

które podarowała mi niby dla ochrony.

Nasze stare dusze radują się byle czym.

 

 

MUSZLE

Moje córki żyjące w potencjalnym grzechu

wytatuowania, czytające znaki, wierzące

w sprawczą moc kamieni - mineralizują wodę

czaroidem z dalekiej północy lub okiem tygrysa

z Madagaskaru.

To wszystko na spokój i równowagę.

Moja córka małpa, która zakrywa uszy, oczy i usta

na całe zło tego świata, używa język ciała, odwracając się

i wychodząc.

Moja córka matka, przyczajony tygrys, czasami

irytuje się tak, że tylko płakać, żeby nie krzyczeć.

Moje córki z tej samej rafy poróżniły się

swego czasu o style życia.

Odkąd sypiam w czerwonych koralach, intuicyjnie

wiem, co zależy ode mnie.

Wiem, że nic nie muszę.

 

Gabriela L. Cabaj


portal LM, kwiecień 2016

 

 

Przeczytaj też w dziale „proza” naszego portalu opowiadania Gabrieli L. Cabaj