Pocztówka z wakacji, Narodziny króla, Seneka, Ubywanie, W wesołym miasteczku i inne wiersze

Kategoria: poezja Opublikowano: poniedziałek, 07 lipiec 2014 Drukuj E-mail


Anna Krasuska


POCZTÓWKA Z WAKACJI

Słońce ze wszystkich stron zatapia plażę.
Ona, uduchowiona,
składa w ofierze swe ciało.
Ukrzyżowana
wydaje się na pastwę żaru.
Usłużne fale nie dosięgają, żeby obmyć stopy.
W lewym górnym rogu mewa rozpięta
od skrzydła do skrzydła
i też prawie bez życia.
Czas popadł w bezruch
i nawet cień nie rzuca cienia.
Chłód? – nie do wiary wydaje się jego obecność.

To były udane wakacje.





NARODZINY KRÓLA

Nieczęsta to sytuacja, żeby tak od razu urodzić się do roli,
w dodatku do roli
następcy tronu.

Świat, w którym się znalazł,
nie zaskoczył go bardziej niż
innych nowo narodzonych.
I jak oni musi sprostać czynnościom niegodnym króla:
ćwiczy proste trzymanie głowy, pełza, raczkuje.

Pierwszy krok zostanie odnotowany w gazetach.
Za to upadek tylko na krótko utrwalony siniakiem na kolanie.
Chwiejny krok i nagła zmiana kierunku
będą miały znaczenie dużo później.
Brum, brum… niania przesuwa samochodzik,
buduje z klocków wieżę do samego nieba.

On nie wie jeszcze, że jest skazany na Oxfordy,
te a nie inne kluby i wtajemniczenia,
grę w golfa i inne niepoślednie sporty.
Nowe szaty króla przećwiczy też później.
Nie zaprząta sobie głowy kryzysem, dyplomacją…
To wszystko dopiero będzie.
Na razie ważniejsza kolka i od kiedy wprowadzić przecieraną zupkę.

Uśmiecha się przez sen.

Jakie to szczęście, że nic nie da się przyspieszyć.





SENEKA


Seneka nie mógł umrzeć.
Cykuta – jakby krwi było za mało – nie dosięgała serca.
Dopiero gorąca kąpiel ożywiła stare żyły.
Seneka skonał.

Tym samym jego śmierć
– imponujący spektakl –
stała się sceną kończącą sprzeczne życie,
znaczącym epilogiem,
bądź… prologiem,
początkiem mitów.

Iustitia nie na darmo przysłoniła oczy.
Czuła zmęczenie.
Niepotrzebnie się trudzi.
Wie, że prostym jest oddzielenie plew od ziarna,
ale jak rozłączyć niegodziwość
od rozważnych nauk popartych zręczną mową?

Ba, Seneka nie mógł umrzeć
niepostrzeżenie.





UBYWANIE

Zostało tylko to, co nie zdążyło się rozsypać, zmurszeć.
Nawet kikut ściany, ogryziony przez czas,
może czuć się kompletny i na swoim miejscu
w pobliżu żeber dróg,
przed tysiącem lat wypełnionych słowami,
których dziś już nawet echo nie pamięta.

Kolejna zdjęta warstwa ziemi odsłoniła szkielet grodu.
W opustoszałym domostwie utraciło intymność miejsce wokół ogniska,
Łoże wystawiono na widok publiczny, już teraz bez tajemnic, pozornie bez tajemnic.
To, co miało się zdarzyć, zdarzyło się już dawno i nie budzi waśni.

Skoro przemijania nie dało się zatrzymać,
zemsta archeologa dosięgła ruin
– reanimuje czas.

Ona zastanawia się,
czy kiedyś też ktoś dotknie supełkowej linii jej życia?
Ma wątpliwości.
Jej czas rozpada się na jej oczach.
Wszystko ma określony termin ważności.





W WESOŁYM MIASTECZKU

I wsiadły madonny
do bryk sześciokonnych,
mechanizm ruszył.

…donny
uniesione,
zachwycone,
wyniesione…

Wirują kąty, trójkąty, kwadraty,
na chwilę przemknie ktoś sam.
Włosy rozwiane, wzrok rozpalony,
jeszcze
i jeszcze,
i jeszcze…

Może ktoś tutaj usiadł nieświadom,
czy głowa, serce, da radę?
I pęd go porwał, więc dłonie wczepił,
stopił się z bryką,
pozostał.

Ciekawski tłumek zadziera głowę.
Patrzy, kto z kim i dlaczego,
kto wyżej, niżej, czy tamta z tamtym,
ten z tym, czy oni wypadli…
Lęk dech zapiera,
to tylko sztuczka,
oj, dali się, dali się nabrać.

Ktoś krzyknie z tłumu, a ktoś u góry,
głosy się czasem zlewają.
Szóstka koni
one
szóstka koni
one
Zakręcone!

Oj, zakręcone.

Błyskają flesze.

Mechanizm zwalnia,
(bez obaw, na chwilę),
ktoś z tłumu się oderwał
i próbuje wsiąść,
próbuje,
próbuje…

Kręcą się madonny
w brykach sześciokonnych.
Niestety,
Rafael też.
Białe konie
bryka
czarne konie
bryka
Magnifikat!



Ona
odłącza Internet.
Wystarczy na dziś.



portal LM, lipiec 2014




OPTYMISTKA BEZ WZGLĘDU


Ona, anonimowy atom we wszechświecie,

próbowała ustalić swoje położenie,

no, choćby punkt

widzenia

na przecięciu osi czasu z osią przestrzeni

do życia.

Zmienna losowa typu dyskretnego

zapewniała jej jednak niewielkie prawdopodobieństwo, że…

życie będzie czymś więcej niż

ciągiem następujących po sobie chwilowych rozwiązań.

Oczekiwana przez nią wartość okazała się

pierwszym zwykłym momentem

na drodze w jedną stronę,

w dodatku z ruchem jednostajnie przyspieszonym.

Więc zapragnęła chociaż ocalić marzenia

(wszak pamiętała o ogrodach),

ale – choć bardzo się starała – narysowane przez nią drzewa

nie zawierały istotnych gałęzi,

bo to, co wiadome, okazało się też niewiadome.

Co robić, co robić – myślała w panice,

z zazdrością

zwracając oczy ku ludolfinie,

stałej, wiecznej, bez końca, bez końca…

 

 

 

BEZWZGLĘDNA OPTYMIASTKA

 

Jak przystało na wiek rozumu,

logika powinna kierować jej życiem.

I prawie tak jest. No prawie…

 

Bez większych trudności nauczyła się dodawać, mnożyć.

Przećwiczyła, a jakże, odejmowanie i dzielenie.

Pogodziła z faktem, że nierówności być muszą i już

(byle nie za często jej się przytrafiały).

Znajdowała rozwiązania nawet wtedy,

kiedy los z niej kpił i ogarniało ją uczucie wariacji.

Oby tylko bez powtórzeń, nie z powtórzeniami – prosiła

(wszak kolejność elementów ma w życiu znaczenie).

 

Aż tu pewnego dnia,

kiedy już się zdawało,

że porusza się całkiem nieźle w gąszczu równań

(nie tylko z dwiema niewiadomymi),

poległa na kombinatoryce.

I ani liczby doskonałe, ani urojone

nie mogły jej pocieszyć,

kiedy przekonała się, że trójkąt piękny

wcale nie musi być piękny,

a zero nie jest tylko pojęciem matematycznym.

Ot, taka zmienna losowa,

do potęgi

– coś obok chichotało.

 

Miała jednak nadzieje, że…

(ale to była tylko nadzieja matematyczna).

 

Nic to,

zgodnie z rachunkiem prawdopodobieństwa wierzyła,

nadal wierzy,

że znajdzie swój

kąt

i może jakieś ramię,

byle tylko nie odwrotnie proporcjonalne do jej.

I żadna oś, niechby i wektora, nie stanie jej w gardle.

 

 

 

PÓŁOPTYMIZM

 

Półgotowa do życia,

niegotowa do odejścia,

zestawia rachunki zysków i strat.

 

Nie jest źle.

 

Ona, pozorna ignorantka nauk matematycznych,

wyszła jednak na prostą.

 

Choć przerastały ją pytania w miejsce odpowiedzi,

choć wiadome działania dawały niewiadome,

choć styczne przecinały się w innych okolicznościach,

a z części musiała wnioskować o całości i odwrotnie,

zadane jej równania dały się,

Mimo Wszystko,

rozwiązać.

 

Sama, fragmentaryczna i jednorazowa,

musiała nauczyć się zarządzać ryzykiem

(wszak gra toczyła się i toczy o wysoką stawkę),

a przedziały ufności zmieniać zależnie od dostępu danych.

Teraz już trafnie szacuje miary rozproszenia

innych układów

i

swojego losu.

 

Ona, łamana, niezłamana, pokaże życiu

pokerową twarz.

 

 

portal LM, grudzień 2014




LETNI TESTOSTERON

Wiosna, zaledwie prolog letnich orgii, ma się już ku końcowi.

Coraz odważniej poczynają sobie słoneczne promienie.

Zrazu tylko muskają dziewicze pąki kwiatów,

ale – czując ich ciche przyzwolenie –

zwielokrotniają pieszczoty pieszczot.

Tulą, głaszczą, całują…, miód uderza do głowy.

Więc jakże im nie ulec?

 

I stało się.

Rozchylają się płatki, ukazując czar czarów.

Przerwana zostaje tama nieśmiałości, wstydu.

Prężą się słupki, wdzięczą pręciki, rozlewają barwy…

Zaledwie motyl muśnie skrzydłem, już dreszcz przeszywa kwiaty,

już trzmiel zapuszcza czułki do wnętrza dzwonecznika,

już bąk studiuje kształty namiętnych słoneczników,

pszczoły, w tym samym czasie, smakują czar lewkonii,

osy podnieca rozkosz wśród powabu begonii…

I nawet żuk, jak zwykle mniej skory do amorów,

zaginął w przepastnych falbanach rododendronu.

 

Trwa orgazm wiekuisty.

 

Brzęczenie, wirowanie, trzepoty, mizdrzenia,

podlatywanie, spadanie….

i z kwiatka na kwiatek, i z kwiatka na kwiatek,

i z kwiatka na kwiatek…

Nie wiadomo, gdzie słupki, czułki i pręciki,

barwny odwłok miłośnie wygięty w kielichu,

omdlewające płatki…

Dopiero zmierzch da chwilę wytchnienia w tym znoju.

 

 

TYCH DWOJE

Patrzy na dwoje starych ludzi,

którzy codziennie przychodzą tu na spacer.

Ani ona Julia, ani on Romeo, ani czas nie ten,

a jednak tak sobie bliscy,

że nawet para wykuta w kamieniu,

którą rzeźbiarz splątał w miłosnym uścisku,

blednie, kiedy przechodzą obok.

 

Dlatego ona,

niespełniona kandydatka na „żyli długo i szczęśliwie”,

myśli z zazdrością:

jak im się to udało,

że nie zniszczył ich własny egoizm, cudza zawiść…

Nie wzbudzili zainteresowania losu na tyle,

że mógł ich zlekceważyć.

I przeszli przez życie niepostrzeżenie,

ciesząc się z drobiazgów,

obserwując, jak trawa zielenieje,

jak ptaki plotkują w gałęziach,

a kolejne roczniki dzieciaków,

jak zawsze,

stawiają babki w piaskownicy.

 

Tych dwoje zabierze z sobą sekret wzajemności.

Kiedyś nie pojawią się już na tej ścieżce.

Znikną jak słowa, które wychodzą z użycia,

takie jak zawżdy, cnić, miłować,

jeno…

 

 

 

SZTUKA STOSOWANA

Pierwszą nagrodę jury przyznało Małgorzacie N.

(dla przyjaciół – Gosi)

 

Didaskalia:

oklaski.

mruży oczy w świetle reflektorów,

zda się zaskoczona i onieśmielona,

w prawej ręce podnosi statuetkę,

lewą przyciska do piersi, kłania się,

glos jej drży, kiedy dziękuje.

Kosz kwiatów, gratulacje…

 

Wszystko przebiegło zgodnie ze scenariuszem.

 

Ależ się napracowała na ten sukces.

Musiała przecież wiedzieć,

komu okazać serdeczność, dla kogo nie mieć czasu,

z kim wyjść na kawę, przez czyją przejść sypialnię…

Powiązania rodzinne, przyjaźnie, znajomości,

toż to odrębna gałąź sztuki

stosowanej,

bez której blednie cały akt tworzenia,

preludium nie brzmi, jak powinno,

metaforom czy rzeźbie brak lekkości,

a obraz nie uzyskuje właściwego światłocienia…

 

Tak, bez wątpienia zwyciężyła.

 

…oklaski.

mruży oczy w świetle reflektorów,

zda się zaskoczona i onieśmielona,

w prawej ręce podnosi statuetkę,

lewą przyciska do piersi, kłania się,

glos jej drży, kiedy dziękuje.

Kosz kwiatów, gratulacje…

 

I jeszcze raz, i jeszcze…

 

 

 

ŚWIAT NA NIBY

Jej syn gra na komputerze.

Jest już na trzecim poziomie

(z wprawą przeszedł dwa pierwsze),

błysk, a jednak…

rozleciał się na kawałki.

W grze śmierć przychodzi szybko,

do cierpienia się nie dojrzewa.

Po prostu zmiana planszy i od nowa

dana mu nieśmiertelność, choć nie wie,

co zrobić z najbliższą chwilą.

 

Lekko zmienia bieg historii, mapę świata.

Karol, nie Młot, ulega muzułmańskiej armii,

Napoleon zwycięża pod Waterloo,

wojna stuletnia trwa zaledwie kwadrans.

 

Tyle śmierci dla jednej gry, tyle śmierci.

Siedem światów z tym chłopakiem, siedem światów.

 

 

 

W SIECI

Urodzona w sieci,

podłączona do sieci,

kroplówki teraźniejszości,

mozolnie zapisuje dzień po dniu.

Kronikarka czasu przeciekającego.

 

Co robisz? – Siedzę. – Ja też siedzę.

Rachunek prosty – żyje, jednak żyje,

cudownie rozmnożona w wirtualnym świecie.

 

Klik, klik, klik, klik…

Miarowo bije tętno.

Niezawodnie.

Z małą przerwą na parę godzin snu i drobne sprawy.

 

Epilog:

O końcu świata czyta w Internecie,

kiedy ten jej wali się na głowę.

 

 

portal LM, maj 2015





KIERUNKI

W dół – lęk wysokości.
W górę – zawrót głowy.
Na boki – nie swoje.
Przed siebie – tylko się nie odwracaj.
Za siebie – kiedy się odwrócisz, jutro przed tobą?

Nie wie, dokąd.
Wie tylko:
nie może pozostać w tym miejscu.




ZALEŻNOŚCI


Oko działa na polecenie mózgu,
noga na impuls nerwowy.
Dłoń oderwana od ręki nie trzyma filiżanki,
kawa staje się niepotrzebna, stygnie niewypita.
Ucho przestaje słyszeć na dobre i na złe.

Nie daje jej zasnąć myśl o samowoli każdej części ciała,

myśl też się zbuntowała,
oderwała od świadomości.




A NIECHBY I WE ŚNIE

Jest młoda i trzyma go za rękę,
a to trzymanie lekkie jeszcze i miłosne,
nie rozpaczliwe i kurczowe.
Ręka drży w ręce, ale inaczej.
Pośpiesznie bije serce, ale powód jest inny.

Ciągle dźwięczą jej w uszach jego zapewnienia.
Bez chęci rozsupłania ciała z ciała odkrywa,
że radość ma swój smak i zapach.
I nic bardziej zwyczajnego niż ich miłość
wtedy się nie zdarzyło.

Tylko ten niepokój zakradł się niepostrzeżenie
między zmierzchem a świtem,
w ciągu dnia też jak cień obok stoi. 
Męka niewiedzy.
Ręka drży w ręce, ale inaczej.
Pośpiesznie bije serce, ale powód jest inny.




POWROTY


Włóczy się po okolicy.
Szuka czasu przeszłego,
odmienionego
przez osoby, tryby, strony.

Idzie po śladach jak pies,
który nie chce zgubić tropu,
a tu ścieżki już inaczej wytyczone,
inne twarze, obce zapachy.

Drzewiej znała tu każdy kamień.
Dziś kamień na kamieniu
pozostał.
Raz po raz się potyka.
Złorzeczy ażurowej pamięci.

Wyłuskuje z przeszłości chybotliwe chwile,
oddziela żywych od zmarłych,
ciało od kości,
istotę od rzeczy.
Rozdziela włos na czworo.





NIEKOMPLETNA

Jest już tym, czym nie jest.
Ciało odchodzi na raty.
Przywiązanie do nogi, ręki czy wątroby
staje się nagle nie do przecenienia.
Anatomia wystawia ją na próbę,
każe spłacać długi przeszłości,
zaciąga kredyt pod zastaw tego,
co jeszcze zostało.
Nowy wymiar zyskują
proste czynności
wstania, siadania, schylania, podnoszenia,
bo starość czymże jest,
jeśli nie zmaterializowanym upływem.

Coraz mniej kart w ręce,
żadnych asów w rękawie.
Pusto i ludno jednocześnie,
że donikąd
uciec.
Swój czas zobaczyła w jego spojrzeniu,
którym omiótł ją, nie widząc,
niespodziewanie
uczynił przezroczystą.
Nie ma co.
Starzenie amputuje oczekiwanie, że…
Odbiera nadzieję na…

Więc nawet wieczorny demakijaż
zmienia w demontaż tego,
czym za dnia odgradza się
od siebie w sobie.
Ot, proste ćwiczenia.
Tik – tak, tik – tak, tik – tak…




PRZEDAWKOWAŁA


Przedawkowała życie.
Nie ma antidotum – stwierdzili lekarze,
nie zostawiając nadziei.
Nie został odroczony wyrok.
Decyzja zapadła ostateczna,
a za nią ze słownika odpadło my,
i trzeba było włączyć myślenie ja.
Nie dano nam szans na grę fair play.
Pogodzenie, jak zawsze, przyszło spóźnione.

 



PÓŁMETEK

Prawdę mówiąc, została
buchalterką.

Podsumowuje, co jej się nie udało,
szacuje, co jeszcze przed nią.
Liczy zyski i straty.
Uważniej niż dotąd ocenia,
co winna, a co ma.
Kalkuluje wydatki, wiedząc, że
miłość staniała,
na bezinteresowność jest rabat,
a ludzką zawiść ma gratis.
Jakaś akumulacja kapitału?
– śmiechu warte.
Co najwyżej wysoka stopa
utraty złudzeń.

Ekonomia weszła do krwiobiegu,
wszyscy tak samo przeliczają,
dodają, odejmują, mnożą…
Nerwowo sprawdzają saldo.

Jej brakuje mi…
już nawet nie brzmi jak skarga.
Przyzwyczaiła się,
od kiedy świat skurczył się dla niej
do codziennego drinka,
stałej dawki nasennych tabletek.




TEKST


Poczęty, donoszony, wydany
na pastwę obcych oczu.
Choć całkowicie gotowy –
– bo wszystko zapisane do ostatniej kropki –
to i niegotowy,
na chwilę tak intymną,
jak oddanie się
w cudze ręce, cudze wzruszenia i oczekiwania…

Ona zaczyna tam, gdzie on
skończył ostatnie zdanie i nie doda nic więcej.
Zrazu przegląda tylko, kartkuje,
by po chwili
otworzyć
się
na propozycje.

Czuje smak jego języka na swoim języku…

Wciąga ją ta gra, więc na nowo, po swojemu rozbiera go
z jego tęsknot i rozpaczy, zachwytów i gniewu.
Odkrywa w nim to nawet, czego nie przewidział.
Stwarza.
Rozmnożona w jego świecie
kocha namiętnie, daje się uwieść, nienawidzi,
raz szczęśliwa, radosna,
za chwilę zdradzona, wzgardzona, ginie z wiarą,
że odrodzi się
w kolejnej książce.

Pulsuje życie miedzy linijkami.
Czuje każdy, nawet najlżejszy jego dotyk.
I już jej się wydaje, że łączą ich te same synapsy,
że już prawie, już prawie poznała jego prawdę,
płynie w jego krwiobiegu.

Tymczasem
margines zajął miejsce głównego tekstu
i spiera się
o punkt wyjścia.

Anna Krasuska


(utwory pochodzą z przegotowywanego do publikacji tomu
Ona i on)

portal LM, pażdziernik 2016

 


Przeczytaj też w dziale „proza” opowiadanie A. Krasuskiej, a także recenzje jej zbiorów poetyckich Ona (2013) oraz Ona i ja (2015) – pióra Anny Łozowskiej-Patynowskiej