Alkohol

Kategoria: felietony Opublikowano: poniedziałek, 20 sierpień 2012 Drukuj E-mail


Lech M. Jakób

                                    Piją wszyscy a piszą. Dopieroż podczaszy
                                    Zapomni kałamarza prędzej niźli flaszy.
                                    Ale bodaj się rzeczy nie trafiły gorsze!
                                    Albo przy dobrych wierszach kieliszki nie sporsze?
                                           Wacław Potocki (1621-1696) „Podczaszym poeta”

O niebanalnych (i banalnych jednocześnie) właściwościach napój „ce dwa ha pięć o ha” buzuje także w organizmach pisarzy. Buzuje w najlepsze, nierzadko przenikając do produkowanej przez nich literatury. Niektóre dzieła wręcz ociekają wszelkimi odmianami alkoholi. I to od początków słowa pisanego. Na kartach tych dzieł sławi się zalety stanu upojenia – czasem na sposób sowizdrzalski, czasem poważnie.

A pośród bohaterów ksiąg królują dystyngowani koneserzy nalewek i koniaków, miłośnicy wysokogatunkowych win, bibosze pociągający cichcem na boku byle co i byle jak, ale przede wszystkim piwożłopy, wódopoje i wszelkiej maści ochlapusy niegardzące „wynalazkami”. To postaci z reguły malownicze, często tragiczne, budzące śmiech lub tylko uśmiech – politowania.
Zaprawdę, literatura „pijacka” jest przebogata! Wystarczy sięgnąć choćby po książkę Wieniedikta Jerofiejewa „Moskwa – Pietuszki”, moją ukochaną z tego przedziału powieść Johna Steinbecka „Tortilla Flat” czy jedno z ostatnich dzieł naszego rodzimego pisarza, Jerzego Pilcha - „Pod Mocnym Aniołem”.

Jednak tu i teraz zainteresujemy się wyłącznie relacją pisarz : alkohol. A  konkretniej – trzema mitami (lub przesądami) z tym związanymi.
Mit pierwszy. Niektórzy trwają w przeświadczeniu, że alkohol wspomaga wysiłek twórczy. Że dzięki alkoholowi otwierają się nowe przestrzenie, ożywia się wyobraźnia, pióro dostaje „kopa”, pozwalając pisarstwu wznieść się na wyżyny.
Tymczasem prawda jest brutalna. Owszem, alkoholowe uderzenie może przejściowo „uwolnić” wyobraźnię, ale mowy nie ma o pisaniu z sensem. Umysł się dekoncentruje, notowane zdania idą w rozsypkę, a złudzenie twórczej iluminacji przybiera kształt literackiej „kaszanki”.
Natomiast inaczej ma się sprawa z dawkami minimalnymi. Na przykład z jednym kieliszkiem wina. Trochę to rozluźnia i dobrze niektórych nastraja. W ten sposób rozpoczynał pisanie między innymi Andre Malraux – od odrobiny koniaku. Lecz na tej odrobinie poprzestawał!

Drugi mit: alkohol pozwala łamać lęk przed niemocą twórczą.
Dla świadomych swego uzależnienia pisarzy to doskonały pretekst picia. Rzecz jasna lęk przed twórczą niemocą może być faktem (a wcześniej lub później dopada prawie wszystkich). Jednak picie w tej sytuacji to oręż równie kiepski jak tekturowy miecz - nadający się tylko do wymachiwania. Działanie alkoholu mija i wpadasz w dół jeszcze większy. Albo w bagno grząskie i głębokie.

Trzeci z kolei mit jest chyba najmocniej zakorzeniony w powszechnej świadomości. Mówię o micie pijącego twardziela. Lub postaci tragicznej, kryjącej w sobie jakąś straszną tajemnicę, ból, cierpienie.
Celują w podobnym pajacowaniu poeci, a zwłaszcza aspiranci do tytułu poety. Piją na umór, bo rzekomo muszą; piją, bo rzekomo są egzystencjalnymi eksperymentatorami lub przechodzą duchowe męki. Zaś ich pijacki ekscentryzm ma swoje źródło, a jakże – w niezrozumieniu oraz niegodziwościach doczesnego świata. Dotyczy to także piszących pań, choć w zakresie mniejszym. W tym przypadku dochodzi jeszcze motyw zawiedzionych kosmicznych miłości.

Wszystkie te mity, wyjąwszy wypadki autentycznych chorób (gdyż za chorobę uznaje alkoholizm medycyna), mają pośredni lub bezpośredni związek z tendencjami konfabulacyjnymi pisarzy. Cóż, sprzyja temu po trosze ich profesja...
Każdy z piszących na rozmaite sposoby ćwiczył lub wciąż ćwiczy alkoholowe przygody. Lecz nie ma żadnej pewności, że suma doświadczeń z tym związanych da się przekuć później w udany utwór. Nie istnieje tu „mechaniczne” przełożenie. Gorzej: może zadziałać efekt równi pochyłej! To uwaga głównie do tych, którym marzy się napisanie własnej powieści „pijackiej” lub „pijackiego” poematu. Czyli i ten „parawan” trunkowania jest wątpliwy.

Zatem, drogi kolego po piórze, nie „rżnij głupa” i przynajmniej sam sobie przed lustrem powiedz, jak się rzeczy mają. Bo nieustanne dorabianie ideologii do opilstwa na dłuższą metę staje się najzwyczajniej żałosne. I skończysz niczym Edgar A. Poe – z diagnozą: delirium tremens.
Co i tak nie ma znaczenia, bo... to lubisz, prawda?

Lech M. Jakób


Felieton pochodzi z przygotowywanej do druku książki „Poradnik grafomana”, która wkrótce ukaże się nakładem Wydawnictwa FORMA


portal LM, sierpień 2012