Do Wielmożnej Pani Dody list proszalny

Kategoria: felietony Opublikowano: wtorek, 29 listopad 2011 Drukuj E-mail


Anatol Ulman



Miłościwa Pani, Bogini Tłuszczy, Władczyni Hołoty, Carowo Pospólstwa, Damo Lumpenproletariatu, Gołąbeczko Hałastry, Królowo Motłochu, Monarchini Gminu, Cesarzowo Mętów, Imperatorko Szumowin, Czcigodna Anodo,  Piękna Katodo, Hegemonko Wydrążonych z Mózgu, Wieżo z Kości Słoniowej,  Gwiazdo Przewodnia etc, etc… No i przede wszystkim Dziedziczko na Telewizji! Oczywiście bez obrazy, bo liczą się twarde fakty. Co droga Pani, posiadaczka takiego wspaniałego IQ doskonale wie.

Należne Pani tytuły, jakie ośmieliłem się wymienić, nie wszystkie zresztą, przez niektórych żurnalistów używane są dwuznacznie: spryciarze traktują je serio, kiedy, mając z tego szmal, zwracają się do Pani zapamiętałych wielbicieli, natomiast w kontaktach z wykształciuchami robią z niesmakiem perskie oko, że niby muszą taki szajs na polecenie zwierzchników propagować, choć bardziej chcieliby służyć wielkiej sztuce pana Mozarta czy obywatela Pendereckiego, ale cóż, kasa jest życiodajna, pojmie to każdy! 

Ja tam walę szczerze: reprezentuję sztukę inną niż powszechnie szanowana gówniana, której szanowna Pani jest generalnym symbolem i Pierwszym Idolem w Rzeczypospolitej chamów. Zagospodarowała Pani leżące odłogiem pospólstwo i była to idea genialna, bowiem obrodziła powszechnym uznaniem i olbrzymimi wpływami na konto. Niewątpliwie mogło to uczynić każde beztalencie, ale to Pani prawie pierwsza u nas wpadła na prawidłowe sposoby: gołe uda, wypakowany pośladek, wydostający się na zewnątrz cyc, jako atrybuty główne popularnego śpiewactwa opartego o bezprzykładną bezczelność. Szlaki dla szanownej Pani przecierano długo, jeżdżąc ciemniakom po mózgach egzotycznym tercetem czy samolotem jednego Wiśniewskiego z Dyndaryną na ogonie. Co za ironia zjawisk historycznych: jeden  Wiśniewski padł, by drugi Wiśniewski mógł w upragnionym przez posiadaczy kapitalizmie wprowadzić kicz jako produkt pierwsza, umiłowana klasa!

Nic tylko odczuwać podziw! Wielka jest ćma matołów i  tumanek, a tylko jedna potrafiła się w tym nawozie kultury urządzić! Wprawdzie potem, zobaczywszy że do rozrabiania w sztuce potrzebne jest nic: żadne umiejętności i dyspozycje, zero iskry bożej, a tylko chwalebny ryk dziennikarzy prących na czele tłumu, pojawiły się do uwielbiania liczne mroczne artystki, takie jak Muchocipek czy Cichołapek albo sami bracia Mruczkowie. Zastanawiałem się, czy rzeczonej supliki błagalnej nie słać właśnie do nich, ale to Pani jest Pierwszą Damą nieprzebranych zasobów kulturowego śmiecia i w dodatku, w przeciwieństwie tamtych idolek, zdaje sobie z tego sprawę, a ironiczne zniewagi ma głęboko w ładnej dupie i wysterczonych cycach, zasadniczych walorach swej sztuki pieśniarskiej. 
Można z przekąsem, tak jak to czynię, a nawet ze złośliwym szałem mówić o Pani sukcesach i pozycji w sztuce (rozrywkowej), przecież każdy powodzenia zazdrości i też chciałby.

Wydobywszy na wierzch, z pewnością trafnie, nieocenione wartości prezentowanej przez Panią wielkiej (w sensie ilościowym) sztuki,  przejdę do sedna sprawy. Otóż, też pierwszy, tak jak Pani!, wpadłem na pomysł, byśmy swe wysiłki połączyli. Ja, o czym Pani z całkowitą pewnością niewiadomo, jestem prowincjonalnym pisarzem, siwołysym staruszkiem produkującym prozę. Wystartowałem przed wiekiem całkiem udaną, raczej odkrywczą, powieścią pod tytułem Cigi de Montbazon. Życzliwi radzili mi wówczas, bym z kartoflanego miasteczka natychmiast przeniósł się do stolicy, bo tam biją źródła powodzenia: można się bezpośrednio podlizywać opiniotwórcom, nawiązać stosunki, zwłaszcza płciowe, ze starszymi wiele mogącymi  paniami od literatury, antyszambrować w telewizji. Umiłowawszy jednak ziemniaków ponad centralne możliwości bezkresne pola kwitnących, pozostałem i zostałem zakopcowany. W konsekwencji dopadła mnie ziemniaczana zaraza zapomnienia i zwyczajnej biedy.
 
Szanowna Pani mogłaby mnie z tej zgnilizny łatwo wydobyć! Wystarczyłoby tu i ówdzie, szczególnie na wyjących koncertach wspomnieć gawiedzi oraz gangsterom opinii publicznej, że jestem Pani ulubionym od dziecka pisatielem, że dzieła moje są głównie pornograficzne i to one skłoniły Panią do chętnego pokazywania publiczności cyca oraz półpośladków. I tak przy Pani płomiennej popularności upiecze się mój jesienny kartofelek powodzenia u motłochu.

A co by Pani z tego miała?
No właśnie, nic. W tym rzecz. Wielka Artystka bezinteresownie zdychającemu skrybie! No i, jeśli niebo istnieje, zasługa na poczet grzechów, a pokazywanie gołych urządzeń damskich grzechem jest podstawowym, jak wiadomo teoretycznie. Przede wszystkim może to być kaprys. Pierwszej Damie Rozrywki Krajowej nie tylko przysługuje prawo do fanaberii, ale wręcz pożądane są dziwaczne, niezrozumiałe chętki, na przykład Madonnie codziennie niezbędny jest nowy sedes pod wymęczony robotą zmurszały zadek. Wielmożna Pani mogłaby zaś, co za idiotyczna fantazja, promować pisarza! Byłoby to tak głupie, że aż konieczne.

Jako kobieta inteligentna nadmiernie wie Pani również, że macherzy od manipulowania łajnem dla kaprysu motłochu mogą Panią zgnoić w każdej chwili. Mógłbym wówczas dać twarde świadectwo o wielkim Jej sercu i naturalnie umyśle. A przecież w chwilach, kiedy wszyscy nas opuszczają, liczy się nawet byle łachmaniarz stający przy boku, zwłaszcza że wtedy wezmę karabin i granat i będę się bił za Dodę.
No to jak, Primadonno Narodowego Śmietniska Kultury?

 
Latarnia Morska 2 (14) 2010 / 1 (15) 2011