Upał

Kategoria: felietony Utworzono: piątek, 31 lipiec 2015 Opublikowano: piątek, 31 lipiec 2015

 

Marian Lech Bednarek

Upał to takie coś, że słowa wylewają się na ciało, lepią się, latają jak ciężkie muchy żeby usiąść gdzieś na jakimś temacie i wyssać go lub co najmniej nadgryźć. Każdy opis pogody będzie tylko opisem gęstej, gorącej zupy. Starzy ludzie w tych swoich zacienionych altankach trajkoczą na całego, jakby byli dziećmi upałów, bo córka przyjechała z Niemiec na urodziny matki, więc nie podskakuj tu panie Upał! – bo my tu tego… Ich czupurność i swada unoszą się nad domami, przedzierają przez krzaki i docierają aż do mnie. Zadziwia mnie to. Moja głowa!  – ktoś krzyczy.

Dookoła wyrastają nowe domy, ale sprawcy po paru godzinach nie wytrzymują i umykają z budowy. Niektórzy w ogóle uciekają przed robotą. Naprzeciw moich okien ekipa jak z PRL-u lata tylko do sklepu po piwko. Ich rechot co chwilę rozrywa powietrze a disco-polo z radyjka skleja to wszystko do kupy i szafa gra, lecz robota leży.

Ponieważ nie mam z kim rozmawiać o upale, bo nie da się o upale rozmawiać i napadają mnie ciężkie bóle głowy, piszę właśnie o upale, jakbym się chciał przebić przez jakiś mur ostatniego ratunku, złapać byka za rogi. Tymczasem upał jest zupełnie aliteracki, przynajmniej dla mnie. Można pisać o upale z daleka, ale nie o upale w upał. Kolor nieba dalej przypomina gęstą, gorącą zupę. Mantruję „Hare Kryszna, Hare Kryszna…”, by sobie jakoś pomóc w tym karmicznym kotle, do którego podobno sam się wrzuciłem i pływam w nim jako ten skwarek świadomości.

Niewzruszone galaktyki cóż mogą pomóc w upale, gdzie samemu trzeba rozstrzygać we wszystkich sprawach. Niech mój kapelusz przeciwsłoneczny będzie miał z 2 metry średnicy, pomyślałem. Co to jest? Przecież to nie fantazja. Ciężki jest. Poruszam się w nim jak satelita. Upał wszystkich przenika. Słoneczniki na sąsiednim polu przemawiają znaną tragedią van Gogha. Wszyscy uciekają przed upałem.

W telewizji tylko o nim trąbią i jęczą, nawet gdy chodzi dosłownie o Putina czy Grecję. Prezenterzy już nie wiedzą jaką przybrać pozę i jaką najmodniejszą koszulę założyć by coś o nim sensownego z siebie wykrztusić. Ten kulinarny potwór jest wysłannikiem bogów, byśmy nie przestali podskakiwać na ich patelni jak skwarki.

Mozolnie przebijam się przez słowo „upał” jak górnik w ciemnym chodniku. Wydobycie trwa. Nie wiem ile jeszcze wydobędę sensownych słów, które coraz bardziej przypominają mi owady zastygłe w bursztynie. Chmury przesłoniły bezlitosną żółtą wesz, czyli słońce z wiersza Różewicza. Powiał lekki wiaterek. Hare Kryszna, Hare Kryszna… zamantrowałem.

No i zaczął kropić deszcz.

Marian L. Bednarek

 

 

Przeczytaj też inne teksty M.L. Bednarka w działach “felietony” i “proza”, a także recenzje jego książek – zbioru próz Sianoskręt (2012) – pióra Agnieszki Narloch oraz tomu wierszy Rozmowa z ptakiem (2014) – pióra Jolanty Szwarc