ZaPiski o jęZyku

Kategoria: felietony Utworzono: niedziela, 22 luty 2015 Opublikowano: niedziela, 22 luty 2015


Marian L. Bednarek

1. Kaczka to język, który jeszcze nie dusi, nie staje w gardle, podskakuje swobodnie, kołysząc się bez skrępowania na boki. Nie wróży to ciężkie wyroki, inaczej wyjazd na wczasy z zarezerwowaną pogodą. Trudno mi uwierzyć w siłę tego języka człapiącego na płetwonogach. A jednak nie mam wyjścia – poemat chce się wyśpiewać o płynących w nim sokach. Kaczka rozwala język, odrywa go od złych spraw, od pseudoziemi. A obok trocina leży, język w strzępach, w proszku, który rozwiewa wiatr po podwórku. Z kim się takim językiem dogadam? Liryka nicości pcha mi się pod pióro.

2. Wyrazić to co wisi w powietrzu, to porządnie kichnąć?, o ho ho ho… pod ciężarem bycika, no może też i innych bycików. Ale bycik ze mnie lansujący własny remoncik, to prawda, popierający remoncik od czasu do czasu przeciw czasowi, któremu czasem trzeba dać w pysk. Wyrazić to co między słowami milczy, to  m i ę d z y s ł o w o, jaki ono ma kolor? Kto go widział? Jaka wielkość, zapach i smak? Kto go słyszał? Kto nuci gdzieś do dzisiaj jego pieśń?

Wysyłamy patrole naszych literek i słów, by złowiły w swe sieci tę złotą rybkę Zamkniętych Ust.

Daj mi to co nie chcę nazwać, życie, myślę sobie, by nie uciekło w kształt rzeczy zamkniętej, bym nie zionął zakneblowanym człowiekiem. Wyrazić to co jeszcze śpi, sprzed milionów lat. Weźmy słowo „bat”. Droga zaraz cię prowadzi stąd dotąd (epicko ze wsi do miasta i na odwrót). Wiatr chlasta po twarzy, widać że sprawa załatwiana jest kierunkiem posłuszeństwa. Żadnych niedorzecznych dźwięków nie chwyta papier. Widać że sprawy mają początek i koniec. Nikt nie ma pretensji do kierunków posłuszeństwa. Słowo czy rzecz? Liczy się klarowność kierunku.

3. Otwierka – zadymka – demolka to znowuż inny słowotwór (jakby zwierciadło buntowniczej młodości), inna kaczka, a może ptak pelikan? - transport powietrzny. Inny język:  „pelikan” fonetycznie zalatuje językiem złodziejskim, nie mówiąc że to markowe, niemieckie wieczne pióro. Pisać pelikanem to trochę perwersja, ale lubimy perwerę, więc jakby tłamsimy ptaka w garści i dociskamy do kartki aż zgrzyta jego rozczapierzony dziób stalówki. No i tekst leci sobie, rzec by można. Ale mówić pelikanem to już inna sprawa, warta co najmniej ornitologicznego i morfologicznego zacięcia na oddziale ptasiej psychiatrii. Nie jest to jasne. Wiem. Chyba że człowiek to odmiana ptaka. Ale ogólnie „pelikan” z tym wiecznie wypchanym i okapującym worem to przedsionek języka, atrament w innym znaczeniu, barwny oczywiście, zupełnie nieodkryty język. No proszę, pelikan to prawdziwa Otwierka na idiomatyczne turbulencje języka.

Marian L. Bednarek