Poeci CO2

Kategoria: felietony Utworzono: poniedziałek, 10 luty 2014 Opublikowano: poniedziałek, 10 luty 2014

Marian Lech Bednarek

Dlaczego poeci CO2? Czy oni mają kominy na głowach? Rury wydechowe? Silniki? Czy ja chcę truć? Może już tym samym pytaniem, tym truizmem truję? Nie wiem. Wiadomo że od trucia, jako ludzie, prawdopodobnie nie uciekniemy. Z tego to właśnie powodu może warto pochylić się nad problemem, który nie musi, ale może łączyć trujące pisanie z truciem środowiska naturalnego.

Kiedyś ten problem nie istniał, bo natura ze sztuką szły bardziej w parze, ale dziś dużo się zmieniło na gorsze, więc nastał rozwód. Natura poszła w inną stronę a sztuka na koniu nauki w inną. Ale pytam dalej.

Czy poeci CO2 to aktualna współczesna generacja, ostatnia generacja piszących? Czyli że nie może ktoś odważnie wstać i krzyknąć „Nie! Ja nie truję! Ja jestem porządnym klasykiem (lub innym porządnym) i mam na koncie mnóstwo nagród”. Oczywiście osobna to sprawa wyodrębniać teraz kto jest porządnym klasykiem czy jakimś innym neo, a kto nie?

Pytam zatem dalej.
Czy trucie poetyckie ma coś wspólnego z truciem naturalnego środowiska, czyli z ocieplającym się klimatem naszej planety, że aż lodowce wielkości podwójnej Warszawy po morzach pływają? Czy to gdzieś pod skórą miesza się razem i wpływa na postawę i samoświadomość? Przyznam, zależność bardzo trudna do udowodnienia, ale jednak, czy niemożliwa?
Zatem czy problem dotyczy tylko, po prostu, wierszy nieudanych, grafomańskich, które podobno trują grzechem? Czy wreszcie współczesne pokolenie poetów CO2 to ogólna kondycja naszej kultury a raczej ekokultury wymierzona przeciwko prawdziwej poezji? Czy na przykład śląscy poeci to poeci CO2 dlatego, że mieszkają na węglu? Czy raczej dotyczy to tylko roboty poetyckiej, żeby właśnie nie truć, przynajmniej na tym obszarze, na obszarze białej jak śnieg kartki. Ile dwutlenek węgla i metan narozrabiał w atmosferze, to wszyscy wiemy. To jednak się nie broni, bo wiadomo, trują wszyscy, globalnie, dookoła.

Jak widać, skojarzenia mogą iść w różną stronę i zaciągnąć do benedyktyńskiego studium nad detalem problemu. I niektórzy, jak wiadomo, to robią od lat, zwłaszcza na Zachodzie, gdzie powstały instytuty geopoetyki. Ja jednak ani ekologiem ani jakimś scientykiem nie jestem. Mnie pozostaje tylko samoświadomość tego konglomeratu, łącząca te Dwa, niby niezależne od siebie Trucia. Czyli etykę duchowo-poetycką z koniecznością przetrwania, bo trzeba czymś w piecu palić. Ale cokolwiek by tu na ten temat nie mówić, to on dla mnie się nie wyczerpał, nie został całkiem odkryty. Przyszedł mi do głowy, no to go jakoś tutaj naświetliłem, wsadziłem kij w mrowisko.

Choć nie wiem. Może nie? Dlatego pojęcie „Poeci CO2” (i kto truje a kto nie?) dalej coś dla mnie waży i emanuje swą niepokojącą ciemnością. Czuję jego ciężar. Ale ponieważ nie mam zadatków na społecznika ekologa, będę dalej uprawiał tę moją ziemię duchowo-poetycką i starał się, by jej za bardzo nie truć. Czyli pisać dobre wiersze.
I to tyle w imię resztek mojej prywatnej ekologii chciałem przekazać.

Marian Lech Bednarek