Traktat o człowieku

Kategoria: felietony Utworzono: czwartek, 11 kwiecień 2013 Opublikowano: czwartek, 11 kwiecień 2013


Wojciech Czaplewski

Dokończywszy napełniony blaskiem sen o lataniu, budzi się człowiek i słyszy szczebiot ptaków za uchylonym oknem, w drugim pokoju dzieci jako błazenkowie kuglują (to z Mikołaja Reja), uśmiecha się żona pachnąca jeszcze snem. Przeciąga się człowiek jak kot, aż wszystkie stawy trzeszczą, i czuje jak mości się w nim świetlista rzeźkość. W taki poranek przychodzi bez trudu cnota nadziei, współczucie cierpiącym, wyrozumiałość dla głupców, zwłaszcza gdy zdarza się cud: z okna naprzeciwko ta aria Mozarta (to Stanisław Barańczak), melodia, która stawia kropkę nad „i” – nad bezwarunkową radością z bycia. Idzie człowiek rozsłonecznionymi ulicami miasta i widzi, że wszystkie kobiety są piękne, wszyscy mężczyźni dzielni, wszystkie drzewa zielone. I tak dalej, do końca życia lub chociaż do końca dnia.

Rykiem budzika wyrwany ze snu, w którym grzęznące w mule stopy nie pozwalały uciec przed pełznącym beznogim szczurem, budzi się człowiek i, jak zwykle nie pamiętając snu, próbuje spać dalej. Bo wie, że kiedy wstanie, to nic go dobrego nie czeka, od pierwszej chwili, gdy rozklei powieki. Ta sama wymięta gęba w lustrze, ta sama jaskrawa brzydota podwórka za oknem, gdzie już od rana gromadzą się żule. A kiedy już człowiekowi uda się tę jaskrawość przymulić wypalonym na czczo papierosem – ten sam zaglucony kaszel, po którym jak zwykle szału dostaje pekińczyk sąsiada. Idzie człowiek do znienawidzonej pracy. Brudna klatka schodowa, zachlapana krwią na parterze, przy drzwiach zepsutej windy. I tak dalej, do końca życia lub co najmniej do końca dnia.

I zrozum tu człowieka.

Figurę stylistyczną, polegającą na tworzeniu całości z elementów logicznie się wykluczających, nazywamy oksymoronem. Znał ją już renesansowy specjalista od niespełnionej miłości, Francesco Petrarca: O martwe życie! O ma bolesna radości! Oksymoron wielbiono zwłaszcza w zwariowanych czasach baroku, używano w poezji zwłaszcza wtedy, gdy tajemnica zmuszała do kapitulacji rozumny namysł – pisząc o grzechu, Bogu, miłości i śmierci. No i co z tego? Ano zaraz się przekonasz (ale nie uprzedzajmy wypadków).

Wychodzę z mojego domu, który sterczy przy ulicy Ludwika Waryńskiego, szlachetnego terrorysty. Idąc w stronę morza omijam eleganckiego bandziora z córeczką po jednej stronie wiaduktu i zasikanego, pijanego pana mecenasa po drugiej. W parku nadmorskim spotykam polskich Niemców czy też niemieckich Polaków – należących do coraz liczniejszej grupy klientów naszych sanatoriów. Galopem wyprzedza mnie siwy młodzieniec w krótkich spodenkach, dziadek z walkmanem uprawiający jogging. Z przeciwka nadciąga mamusia zrobiona na nastolatkę z córeczką – małą stareńką. Człowiek to brzmi dumnie, ogłosił światu Maksym Gorki, piewca Stalina, twórca i naczelny inkwizytor socjalistycznego realizmu. A lekarstwo na nadmierną dumę, zwaną też pychą, wymyślił dwa i pół tysiąca lat wcześniej prekursor punków, podobny do psa Diogenes z Synopy, który możnym tego świata zalecał kąpiel w odchodach.

Wracam do domu, dziennikarzyna z prowincji, co w lokalnym tygodniku drukuje traktaty. Człowiek. Skrzyżowanie małpy z aniołem. Święty zbrodniarz, tchórzliwy bohater, cierpiący ze szczęścia, szczęśliwy z bólu, żałosny mocarz. Bezpióry, dwunogi oksymoron. Oślepiony mrokiem, w upadku bez dna, który wcale nie jest upadkiem, skoro jest bez dna, nasłuchuję: zza horyzontu dobiega coś jakby szept bomb. Zda mi się, że rozumiem człowieka. Wzgardzony, okryty chwałą, śmiertelny, król nad wiekami…

Wojciech Czaplewski

 

Felieton z przygotowywanej do druku książki W. Czaplewskiego Pochwała nierozumiałości, która ukaże się nakładem Bałtyckiego Stowarzyszenia "Sieciarnia" (w ramach biblioteki "Latarni Morskiej") w 2013 r.