Tamten wrzesień Herberta

Kategoria: eseje i szkice Opublikowano: środa, 03 marzec 2010 Drukuj E-mail


Andrzej Lam


Zbigniew Herbert debiutował jako poeta w tygodniku „Dziś i Jutro” we wrześniu 1950 roku, a spośród ogłoszonych wtedy trzech utworów największy – i do dziś kontrowersyjny – rozgłos uzyskał wiersz Pożegnanie września. Wątpliwy dla wielu był już sam wybór miejsca publikacji; nie wszystkim podobało się pismo związane z PAX-em, stowarzyszeniem katolików współdziałających z rządem Polski Ludowej (przywódcą tego ugrupowania był Bolesław Piasecki, przedwojenny działacz Obozu Narodowej Równości – Falangi, podczas wojny założyciel Konfederacji Narodu, tej samej, pod której skrzydłami ukazywało się pismo „Sztuka i Naród”, redagowane przez Wacława Bojarskiego, Andrzeja Trzebińskiego, Tadeusza Gajcego). Z powodu tej publikacji Herbert spotkał się zapewne z krytyką, czego śladem jest sposób, w jaki usprawiedliwiał się przed Jerzym Zawieyskim: „Z »Dziś i Jutro« rozstałem się gwałtownie, po wydrukowaniu moich 3 wierszy, które, ulegając namowom Włodzia Wnuka, dałem im do oceny, z wyraźnym zastrzeżeniem niepublikowania. Straciłem do nich zaufanie, a współpracować dalej już trudno. Napisałem ostry list. Jestem chorobliwie wrażliwy, urazowy, a oni są mocni aż do brutalności – więc jednak nie porozumiemy się. Lubię ich jednak i życzę im szybszego dojrzewania, bo czasem przypominają mi nieodpowiedzialne sprzysiężenie maturzystów. Mówię to tylko Panu, bo pragnę być wobec nich lojalny” *.
Ostatecznie rozstrzygnął Herbert ten dylemat kompromisowo: sygnowane nazwiskiem wiersze zamieszczał odtąd tylko w „Tygodniku Powszechnym”, a krótkie prozy, krytykę literacką, teatralną i artystyczną również w „Dziś i Jutro” – w obu pismach pod tym samym hagionimem „Patryk”.

Odczytania wiersza Pożegnanie września, znanego szerzej z tomiku Struna światła (1956),  znacznie się między sobą różniły. Nie brakło zarzutów, że poeta przedstawił obraz Polski w przeddzień kampanii wrześniowej zgodnie z tonacją ówczesnej propagandy. A już następny rok przyniósł dowody, jak istotnym składnikiem tematycznym realizmu socjalistycznego miała stać się kompromitacja „góry sanacyjnej” – i całej Polski, jak wówczas mówiono, „przedwrześniowej”: Wrzesień Putramenta i Dni klęski Żukrowskiego (doprawdy, szkoda, że ten pisarz nie poprzestał na opowiadaniach Z kraju milczenia, z niezapomnianą Lotną). Już sam tytuł wiersza jakby potwierdzał rozstanie się ze złudzeniami, które rozwiał tamten wrzesień.
Ale rozstania bywają różne – przymusowe i dobrowolne, gniewne, pogodne i bolesne. Dla tych, coraz mniej licznych, którzy tamten wrzesień i poprzedzające go dni pamiętają (może zresztą dla innych też?), wiersz ma niezwykłą siłę ewokacyjną. Parady kawalerii z biało-amarantowymi chorągiewkami, patriotyczne piosenki w radiu, przerywane nazwiskami ochotników gotowych stać się „żywymi torpedami” (zgłosiło się wówczas prawie pięć tysięcy osób, w tym sto pięćdziesiąt kobiet), wizerunek Rydza Śmigłego z podniesioną buławą i słowa jego przemówienia z szóstego sierpnia, wielokrotnie potem powtarzane: „Nie tylko nie damy całej sukni, ale nawet guzika nie damy” – obrazy, zawarte w paru zaledwie linijkach, oddają klimat tamtych dni jakby w mini-reportażu. Może właśnie dlatego Herbert niezbyt potem lubił ten wiersz (nie przesłał też jego kopii Zawieyskiemu), że mógł on się wydawać zbyt łatwą demaskacją. Poeta nie oszczędził przecież gorzkiej uwagi, że te „żywe torpedy” stały się podczas wojny „żałosnymi niewypałami” i „szmuglowały słoninę”, a końcowa replika, guziki mówiące ze śmiechem: „nie damy chłopców przyszytych do wrzosowisk”, była jawnym szyderstwem z przemówienia wodza.
Mógł się wydawać – ale w kontekście późniejszej poezji Herberta znaczy co innego. Słychać w tych słowach bolesny sarkazm. To nie jest łatwe wyszydzenie prężącej muskuły Polski przedwrześniowej, ale ból z powodu kontrastu między patosem bohaterstwa i żałosnością klęski**. Nazwanie ludzi gotowych pójść dla Polski na pewną śmierć, ale niemających okazji, aby to uczynić, „żałosnymi niewypałami” i „szmuglerzami słoniny”, musi wywoływać szok. Przechylają się te określenia albo w stronę dezynwoltury, wręcz brutalnej w swojej dosadności, albo stają się formułą rozdrapywania ran, inwektywą z ducha Słowackiego i Żeromskiego. Guziki się śmieją, ale obraz żołnierzy leżących wśród wrzosowisk chwyta za serce. Te żołnierskie guziki mogły kojarzyć się nie tylko z wrześniem, także ze świeżą wówczas, bo zaledwie siedmioletnią pamięcią rozkopanych w 1943 roku grobów smoleńskich***. Rozdrapuje się zaś rany po to, aby potem było jak najmniej nowych. Zrozumieć się tego nie da bez uświadomienia sobie, jaki jest – nie tylko w tym wierszu – patriotyzm Herberta.
Z pewnością nie powstańczy, kiedy rachunek ofiar i poświęcenia wypada na korzyść tego drugiego: bohaterstwo jest uwznioślane, straty opłakiwane, ale tak naprawdę usprawiedliwiane i negliżowane. Tymczasem bez odczucia wielkości straty, także własnej winy, wzniosłość staje się nadęta i pusta. „Na taką miłość nas skazali, taką przebodli nas ojczyzną” – napisał Herbert gdzie indziej****. Zakorzeniona mocno w polskiej psychice, przejęta od Elzenberga zasada wierności wielkim sprawom mającym małe szanse zwycięstwa pozostaje w mocy, ale nie oznacza pobłażania dla lekkomyślności i teatralnej pozy. Herbert modeluje polskie klęski tak, aby destylować z nich – jeśli tragizm, to świadomy siebie, swojej rzeczywistej nieuchronności (bo nie ma tragizmu bez poczucia konieczności), związany z przeraźliwie trzeźwo widzianymi realiami i dopiero w takiej postaci przymierzany do wielkości sztuki wysokiej od początku jej istnienia, od opisanych w Barbarzyńcy w ogrodzie skalnych malowideł po freski Piera della Francesco i...

Klasycyzm Herberta nie jest naśladowaniem klasycznych wzorów, ale zobowiązaniem wobec tej skali ludzkiego doświadczenia, którą sztuka utrwaliła. Odżegnuje się więc od wszelkich postaci sztuki doraźnie utylitarnej na rzecz cierpliwego trwania, bo przychodzi w końcu moment, kiedy rusztowanie odpada i odsłania się istota. Przyjmuje rolę strażnika. Jest świadomością człowieka, w którego życiu zawaliło się wszystko: Polska, do której był przywiązany, humanizm i etyka, z którą mógł się solidaryzować, mała ojczyzna i dom rodzinny. I wszystko to było niszczone nadal, na Polskę nasuwała się potężna i obca formacja, zasłużonych dla sprawy polskiej działaczy wtrącano do więzień, niepodatną na indoktrynację inteligencję akademicką odsuwano od nauczania i wpływów, o utraconym i prawdziwym Lwowie nie wolno było nawet wspominać.
Takie odczucie nie przesłania różnorodności ówczesnych doświadczeń, bo byli też ludzie bez takiej zobowiązującej pamięci (albo tłumiący ją w imię życia), mający powód, aby odwrócić się od przeszłości, gotowi do lokacji na surowym korzeniu. Niektórych, wymownie milczących, ale włączających się do powojennej pracy, dostrzegł Herbert w wierszu Czerwona chmura, o odbudowie Warszawy: stalową liną / nabrzmiałym milczeniem / wciągają banderę / odgruzowanej przestrzeni.


--------------------------------------------------------

*List datowany przez wydawcę 4 października 1950. Z. Herbert, J. Zawieyski, Korespondencja 1949-1967, Biblioteka 'Więzi". Wyd. P. Kądziela. Warszawa 2002, s. 42.

**Zbyt wąsko zdaje się odczytywać tę antytezę Stanisław Barańczak: "konkretne doświadczenie żołnierzy (...) wgniecionych w ziemię guzików mundurów [?] zaprzeczy buńczucznemu mitowi kreowanemu przez wodza". - Uciekinier z utopii. Wrocław 1994, s. 135. - Kazimierz Wyka określał to jako "dysonans patriotyczny", wywiedziony z Wyspiańskiego. - Rzecz wyobraźni. Wyd. 2: Warszawa 1977, s. 184.

***W tej roli występują w wierszu Guziki z tomu Rovigo (1992): "Tylko guziki nieugięte / przetrwały śmierć świadkowie zbrodni".

****W wierszu Prolog, otwierający tom Napis (1969).



Latarnia Morska 2 (10) 2008