Garść pokonkursowych refleksji

Kategoria: eseje i szkice Utworzono: niedziela, 29 maj 2016 Opublikowano: niedziela, 29 maj 2016

Lech M. Jakób

Poezja – kwintesencja literatury. Korona (s)tworzenia. Wędrujące przez wieki i wciąż nam towarzyszące święto słowa. Za wysokie „c”? Nie sądzę. Bowiem słowo poetyckie, jeśli dobrze osadzone, dobrze użyte, posiada wręcz magiczną moc. Oraz siłę przemiany serc; ba, nawet umysłów pragnących wynieść się ponad „zwykłość” i powszedniość doczesności.

Takie to pierwsze spostrzeżenie po lekturze poetyckich zestawów Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego „O Trzos Króla Eryka”, kolejnej już edycji ogłoszonej przez Darłowski Ośrodek Kultury.

Nie jest to może konkurs o tradycjach tak bogatych, jak choćby „Czerwonej Róży” w Gdańsku lub „Imienia Anny Kamieńskiej i Jana Śpiewaka” w Świdwinie, lecz wnosi swoją obecnością pomorską nowe akcenty i świetnie wpisuje się w mapę podobnych inicjatyw o zasięgu krajowym.

W tym roku nadeszło ponad sto zestawów zawierających kilka setek wierszy. Rzec można poziomem od Sasa do lasa, w większości – jak to zwykle w konkursach bywa – odbiegających od oczekiwanych. Ale kto powiedział, że poezjowanie jest sztuką łatwą. Musi istnieć gleba, z której wykiełkuje coś wartościowego.

Jak powiada jeden z uczestników (ukrywający się pod godłem „Interlokutor”) w utworze „Ars”: Ciągle piszę ten sam wiersz,/ do znudzenia. Mówią, że poezja sflaczała,/ chociaż podobno siedmiuset debiutantów rocznie/ rozpoczyna oczekiwanie na Nobla.

Uwaga trochę gorzka, ale oddająca stan rzeczy. Przynajmniej w kwestii ilości debiutów; ilości nie potrafiącej przechodzić w jakość. Gdyż takie przejście jest niemożliwe. Po prostu.

Dlaczego? Bo poezja ma swoje tajemnice, wymaga talentu i ogromnej pracy w skupieniu, poza zgiełkiem świata. Bo słowo poetyckie jest zachłanne na samowłasność, na postrzeganie nie tylko zmysłowe, ale i nad- oraz pozazmysłowe. Bo dziedzina poetycka jest zaborcza, nie znosi blablania, pustosłowia, powielań, odsmażanych kotletów. Bo...

Tych „bo” jest tak wiele, jak gwiazd na niebie. A trafić w punkt potrafi niewielu. Trafić – w znaczeniu wydobyć z lawin słów taki ich układ, który zagwarantuje odbiorcy wewnątrzne przeżycie.

„Ciągle piszemy ten sam wiersz”, ale za każdym razem jest on twórczo przetworzony, odmienny. Kto pamięta o tym, a i wyrazić odpowiednio potrafi, może siebie nazwać księciem/ księżną lub królem/ królową poetyckiego słowa. I to bez względu na powodzenie.

Dlatego między innymi poetom tak trudno: znależć odpowiedni, świeży wyraz dla przedstawianych wizji; określić się własnym językiem, niebanalną frazą.

Szczęściem pośród nadesłanych zestawów znalazło się trochę wartościowych, w niektórych przypadkach nieźle rokujących na przyszłość.

Jak zauważył swego czasu, dziś trochę zapomniany, oryginalny twórca wierszy Tadeusz Peiper, sposób w jaki poeta metaforyzuje, sposób, w jaki przekształca przedmiot słowem, charakteryzuje poetę, charakteryzuje go co najmniej tak dobrze, jak treść jego utworów. Te przekształcenia mówią wiele o jego sposobie patrzenia na rzeczy, o jego odczuwaniu rzeczy, w ogóle o jego skłonnościach, o jego upodobaniach, o nawykach, nałogach, cóż chcecie: o duszy jego mówią.

I jeszcze jeden cytat z Peipera, mający odniesienie do przedłożonych w konkursie utworów. Mam tu na myśli dosyć powszechne, zwłaszcza u dopiero  startujących poetów, tendencje  d o s ł o w n e g o  określania sidłanych wersami wewnętrznych stanów. Powiada ów stary wyga na to: Nazwa uczucia fałszuje uczucie, odbiera mu jego odrębność, uniemożliwia mu zgięcia i przegięcia, odkształca jego ruch, a kiedy zmierza do korektury tych fałszów, kiedy szuka ratunku w uzupełnieniach i cieniowaniach, popada w opis, besilny wobec natury uczuć. Poezja nie powinna uczuć nazywać, lecz dawać ich odpowiedniki.

Stanowczo warto tę uwagę potraktować serio. Gdyż należy ona do kategorii uniwersalnych, niezależnych od zmian poetyk.

A jury, jego werdykt? Cóż. To tylko wypadkowa gustów i przekonań jurorów. O niczym nie przeświadczająca. Choć przypuszczalnie, przy innym składzie jury, akcenty byłyby przesunięte. Tylko akcenty. Bowiem zasady i podstawy w tej dziedzinie są niezmienne – bez względu na to, kto skąd przychodzi i co mu w głowie szumi.

I jeszcze jedna istotna uwaga. Nie należy tego rodzaju „rywalizacji” traktować jak wyścigów. Podobne zdarzenia (o charakterze konkursowym) mają (powinny mieć) raczej charakter poznawczy, niźli konfrontacyjny. Zaś nagrody w tym kontekście – choć potrafią udanie głaskać nasze ego – ze swej istoty są zjawiskami wtórnymi.

Na koniec ukłon w stronę organizatorów konkursu. Wielka to sprawa, forowanie dziedziny literackiej tak elitarnej, jak poezja. Ona sama z siebie broni się świetnie i admiratorów jej nie brak. Lecz istotne jest wspomaganie publiczne – nie tyle może dla jej chwały, co dla podtrzymania wrażliwości na słowo twórcze, które tak pięknie potrafi kreować umysłowość i duchowość każdego z nas. Zatem niechaj i Darłowo dołączy swój chlubny wkład.

Lech M. Jakób

 

 

Wyniki piątej edycji konkursu, którego finał miał miejsce 28 maja w darłowskim zamku.

Jury w składzie: Lech M. Jakób (przewodniczący), Elżbieta Tylenda, Jerzy B. Zimny i Arkadiusz Sip (sekretarz) po rozpatrzeniu 102 zestawów konkursowch przyznało następujące nagrody i wyróżnienia:

- nagroda główna i Trzos Króla Eryka: Janusz Pyziński z Dębicy;

- wyróżnienia: Jacek Hohensee z Warszawy, Czesław Markiewicz z Zielonej Góry i Edyta Wysocka z Miastka;

- nagroda burmistrza Darłowa za wiersz o tematyce morskiej: Ireneusz Jaskólnik z Warszawy.

Nadto wyróżnienia drukiem w almanachu pokonkursowym: Beata Kieras z Gdyni, Karol Graczyk z Torunia, Maciej Filipek z Dęblina, Małgorzata Borzyszkowska z Lęborka, Grzegorza Baczewski z Warszawy, Agnieszka Marek z Bielska-Białej, Piotr Piątek z Kołobrzegu, Dorota Ryst z Warszawy, Mirosław Kowalski z Mysłowic, Marcin Królikowski z Warszawy, Jerzy Fryckowski z Dębicy Kaszubskiej oraz Anna Maria Wierzchucka z Warszawy.