Jan Kurowicki „Migotanie osobności”, Zaułek Wydawniczy POMYŁKA, Szczecin 2014, str. 110

Category: port literacki Created: Friday, 24 October 2014 Published: Friday, 24 October 2014


Jolanta Szwarc

RECENZJA NIEMORALNA

Jan Kurowicki wydał w tym roku tomik poetycki Migotanie osobności. Tytuł książki to równocześnie tytuł wiersza z osiemdziesiątej dziewiątej strony, co sugeruje, że jest on kluczem do całych rozważań o istocie życia. W utworze tym ponadstuletni starzec dzieli się ze swoim dużo młodszym przyjacielem mądrością długiego życia, długiej obserwacji świata. Doświadczenia życia są ubogie, jak powietrze we wnętrzu klepsydry; / Obłe jak jej piasek, który między Przedtem i Potem uśmierca / Swym szelestem Teraz.

Wszystko migoce w przemijaniu z naciskiem na wszystko, z sensami i ich hierarchią włącznie. Ciało jeszcze dycha. Już staremu przyjacielowi nie zależy na trzymaniu fasonu, na przestrzeganiu norm obyczajowych. Oddaje mocz do pościeli. I jest w siódmym niebie.

W które niebo patrzył Albert Einstein, kiedy powiedział: „To musi mieć k… jakiś sens.” Jaki? To tajemnica. Ukryta, schowana jak źródła, z których korzystają twórcy. Przyznam, to też wymyślił Einstein, ja trochę pomieszałam słowa, ale sens został, myślę. A kto myśli, ten błądzi, tak jak ten, który pyta o tożsamość, a zostaje mu samość, bo wszystkiemu winna Troska i dystans. Kiedyś, ale to było kiedyś, może ludzie nie mieli problemu z ustaleniem, kim tak naprawdę są. Teraz, nie ma teraz, stosunkowo niedawno, kiedy po bogach i herosach nastali bohaterowie i królowie, a po nich państwa i narody z trupim przeznaczeniem, bo z prochu w proch, jak mówią. „Cywilizacja to niekończący się ciąg potrzeb, których nie potrzebujemy” – twierdził Mark Twain. Myśl tę pociągnął dalej Jan KurowickiCokolwiek / Do ludzi się zbliży / I im służy, / Staje się tylko / Śmietnikiem. Tylko ptaki mają z niego pożytek. Oddany im bezinteresownie jak dzieło sztuki, dlatego wychwalają wielkość człowieka.

Teraz ciągle ucieka literka po literce spod pióra, bo czas uprawia samopas, zachowuje się jak dziecko, które wymknęło się spod kontroli. Odchodzi, wraca. Kiedyś był już Raj. I oto znów odradza się Raj; // Pod nabrzmiałymi drzewami / Pasie się para zwierząt: / Adam i Ewa. // Siwy Starzec w białej, długiej / Szacie do kostek, / Pilnuje, by nie weszły / W szkodę. A więc wszystko pod kontrolą. Widzi przeszłość, przyszłość, widzi jak zwierzęta – Adam i Ewazamienią się w ludzi / I śmieci. Zadam głupie pytanie: „I co?”, by dostać mądrą odpowiedź. Uśmiecha się więc / Najpiękniejszym uśmiechem / Nicości. // I pogrąża w monotonii.

Człowiek śmieć, bo jak powiedział Sartre – „Człowiek jest tym, czym nie jest i nie jest tym, czym jest.” Byt czy niebyt? Oto hamletowskie pytanie.

Jak na nie odpowiedzieć, kiedy ciąży egzystencja, a z nią lęk, by nie powiedzieć trwoga i udręka jest suchością w ustach. // Błąka się coś, co przypomina myśli; kurzą się idee i jest / Zwyczajnie głupio. Wtedy zaczyna się kombinować, stwarzać miejsce dla siebie, coś czego jeszcze nie ma. Fikcyjną krainę szczęśliwości. Jednak „Arkadia” Jana Kurowickiego jest jakąś antyarkadią. Poeta zapisze: Dogorywam w małym kraju. // To taki zamknięty pojemnik na śmieci historii, / Którego nie ma gdzie i po co wypróżniać, a więc mamy zaparcie. Nic dziwnego, że niekiedy ktoś głupieje i udaje władcę, kapłana, / Proroka, albo poetę. // Czasami przypadkowy domokrążca podnosi wieko / Pojemnika, szukający resztek jedzenia. Tam przede wszystkim lekarz jest potrzebny. Idealnie by było uzyskać wypróżnienie raz dziennie ku zdrowotności, a domokrążca przecież krąży po domach by zachwalać, a potem sprzedawać tandetny towar. Za zdobyte pieniądze może sobie nabyć drogą kupna potrzebne pożywienie, a nie poszukiwać w śmietniku, ale on szpera w tym śmietniku, wpuszcza, unosząc wieko, trochę światła, patrzy na nas z góry, obojętnie jak Bóg, / I szybko przywraca ciemność. // Pokrywa nas wtedy pleśń jak / Stary chleb. // Kwitnie i pachnie zmartwychwstaniem.

Przypięłam się do tego wiersza, bo czuję jakiś podstęp poety. Do końca nie wiem, kim jest domokrążca, który wpuszcza w ten pojemnik na śmieci historii trochę światła, a z nim może oświecenia, nadziei, ale zaraz z powrotem ciemność i jak chleb obrastamy pleśnią trącącą starzyzną i zmartwychwstaniem, które nas ciągle pociąga. Jak tu „coś” zmieniać, a tym bardziej „wszystko”, gdy rozbolał cię krzyż. // Uwiera czerwony sztandar. No, jak? Nie da się. Bo Tamta Strona milczy; / Ta – od początku - / Bez tchu. Ziemia jak się kręciła, tak się kręci, zmienia się tylko kąt oświetlenia. Barbarzyńcy byli i będą, tylko ich zwyczaje się różnią. Chcą niszczyć stare i wprowadzać nowe. Zniszczyć renesans, barok, jak Radzieccy w 1945 w Nysie i nie tylko, na gruzach budować piękne bloki – stemple przyłożone w każdym nieomal miasteczku i mieście, ślad nowego. Nie ma co szukać szczęścia w Itace, bo można się rozczarować jak Odyseusz, który w wierszu J. Kurowickiego wrócił, po czym zawiedziony, któregoś dnia spakował tobołek. / Wyszedł o świcie. // Szedł i szedł do Itaki. Myślę, że szczęście znajdzie w dążeniu do mglistego celu, a nie w jego osiągnięciu.

Jakoś tak dziwnie się składa, że wszyscy różnymi ścieżkami idziemy do tego samego celu. Po drodze uprawiamy literaturę, astronomię, filozofię, wsłuchujemy się w przodków, wspominamy umieranie bliskich. Jedni odczuwają smutek, nieustany brak, inni ulgę. Jedni dyskretnie milczą o chwili, gdy śmierć stanęła przy chorym, by wykonać swoją powinność, inni piszą, zamykają w słowach swoje ludzkie nieludzkie odczucia i wrażenia. W tej chwili, w tej ostatniej chwili – czyjejś, nie swojej. Swoja będzie kiedyś, bo nie do końca czas daje się nagiąć i nie zawsze służy. Współczesne Pytie gazetowe bełkoczą jak pierwowzór, miłość zgodnie z porzekadłem jest ślepa. Wszystkie kobiety mojego życia były tylko jedną kobietą. // Każdego dnia bez znieczulenia rodziła mnie i krzyczała / Z bólu, płakała, parła, mocno rozchylając uda, pociła się / Robiła pod siebie, aż ukazywała się moja głowa, / Potem reszta. /…/ Na wszelki wypadek zawsze dostawałem cycka, flaszkę, / albo klapsa. – wyznaje podmiot liryczny i dalej snuje swoje refleksje znad życia urodzonej przez przypadek czy „Emeryta”. Krasi tomik „Opowieścią cmentarną” – dowcipną, dosadną, z przymrużeniem oka i dystansem.

Co nieco mijam, żeby dotrzeć do „Przystanku końcowego”, a tam czerwony autobus. Ten sam, który wwiózł bohatera na świat, teraz wywozi. Autor w drugiej części wiersza usiłuje przekonać czytelnika, że nie chodzi tu o jakąś osobę skreowaną, ale właśnie rzeczywistą, z krwi i kości, że to on, Jan Kurowicki pisze o sobie, że się urodził 11. X. 1943r., że matka była karmicielką, ojciec był choleryk i od 1962r. / Spokojny nieboszczyk. Przedtem jeszcze w 1946 spłodził brata, który świat przywitał 27.II.1947r. i w 2004r. włożył matkę / Między trupy /…/ Wszystko więc się już / Wydarzyło. // I zgasło we mnie. – skonkluduje i ciągnie swoją poetycka autobiografię. Co prawda w przyczynku do niej zrobił rachunek sumienia, ale sam zauważył, że zło z dobrem grają z nim w durnia. Zwodzą go, oszukują, a poeta jest uczniem zdolnym. Opierając się na zasadzie wet za wet, czyni to samo z czytelnikiem. Mówi – zobacz, jaki jestem zimnokrwisty. Uwierz, tak mnie ukształtowało otoczenie, kościół, szkolnictwo wszelkich szczebli. Byłem uległy, dochrapałem się profesury po to, żeby obijać się po różnych uczelniach i brać za to pieniądze. Kobiety, żony, dzieci – żadnych o nich wspomnień /…/ Marzenia, picie, pisanie /…/ Oto nic się nie dzieje, a / Wszystko zdarza.

Wszystko, tak naprawdę wszystko zdarza się mimo woli. Nie wierzę. Nie wierzę Janowi Kurowickiemu – temu z książki, bo tylko tego trochę poznałam i czuję jak zręcznie mną manipuluje ten profesor, / Obijający się po uczelnianych etatach. Ładna zabawa się ostatnio zrobiła – nowe „gonito”. Uczelnie gonią za profesorami, a profesorowie za uczelniami. Mają wspólny szczytny cel – kasę. Nawet nie muszą tej wartości owijać w bawełnę. Może dlatego profesorom nie starcza czasu na pracę własną i z nonszalancją sieją błędami, dając zły przykład czytelnikom. Napisanie swiń zamiast świń może się zdarzyć, ot, literówka, ale Goethe żył w Weimarze, a nie w Weimerze. Ktoś może powiedzieć, że się czepiam. Może bym o tym nie napisała, gdyby z wybitnego filozofa Foucaulta nie zrobił się Faucoult, a w Migotaniach osobności nie zamigotał rasowy błąd ortograficzny – „ponad stuletni”. Ponadstuletni piszemy łącznie. Znaleźć to można z łatwością w Słowniku ortograficznym PWN, tak samo jak zasadę, że nie stawia się kropek, gdy liczba miesiąca została oznaczona cyfrą rzymską. Dlatego zamiast 11.X.1943 i 27.II.1947 powinno być 11 X 1943 i 27 II 1947.

Czy poeta może sadzić błędy? Ależ owszem, czemu  nie, ale wydając książkę z wielką dbałością o stronę graficzną powinien zadbać również o korektę. Muszę jednak przyznać, że mam w domu książkę dofinansowaną przez renomowany uniwersytet z tyloma błędami ortograficznymi, że jak dotąd nikt nie był w stanie odebrać jej pod tym względem pierwszeństwa we współczesnej poezji.

Nie powiem, że Migotanie osobności Jana Kurowickiego nie znajdzie czytelników. Przyciągnąć ich powinien dystans do ostatecznego rozwiązania, specyficzny humor i ironia trącąca barbarzyństwem.

Jan Kurowicki „Migotanie osobności”, Zaułek Wydawniczy POMYŁKA, Szczecin 2014, str. 110

Jolanta Szwarc

Hits: 4142