Małgorzata Południak „Czekając na Malinę”,Zaułek Wydawniczy POMYŁKA, Szczecin 2012, str. 120

Kategoria: port literacki Utworzono: wtorek, 25 wrzesień 2012 Opublikowano: wtorek, 25 wrzesień 2012

Jolanta Szwarc

ROZMÓWKI MĘSKO-DAMSKIE

Animus: Wiesz, przeczytałem książkę Małgorzaty Południak Czekając na Malinę. Wszystko. Od deski do deski. Obejrzałem piękne zdjęcia, okładkę ze skrzydełkami, przeczytałem notki biograficzne, posłowie.
Anima: I co?
Animus: I nic.
Anima: Jak to nic? Tyle słów pięknych, czasami twardych.
Animus: Ja tego nie rozumiem, choć bardzo się starałem, bo o co konkretnie tu chodzi? Myślę, że tak naprawdę książka ta jest dla filozofów, którzy w dodatku dokładnie przeżuli Ingeborg Bachmann Malinę. Jak zrozumieć kobietę, bo mężczyznę, to chyba wiem.
Anima: Ojej, jak czytałeś Bachmann, to chyba rozumiesz, że kobiety jak idą na całość, to potem to przeżywają i przeżuwają – prawie bez przerwy. Chodzą nad nim i wokół niego, jakby był obłożnie chory. A czy mężczyzna rodzi się od razu chory?
Animus: Mogę ci tylko powiedzieć, że mężczyzna jest dużo mniej skomplikowany. On nie mówi, że kocha, tylko po prostu idzie umyć jej samochód. Nie ma czasu na rozmyślania. Jeśli idzie o czas, to w tygodniu potrafi wygospodarować wolną chwilę, jakieś popołudnie.
Anima: Wtedy może masować jej stopy, albo je całować, bo jeśli sobie coś wymyśli, to będzie to powtarzał. To będzie stały element jego zachowania, z którym potrafi też przenieść się do innej. Zawsze jest analityczny i fragmentaryczny. Nastawiony na cel. Jak go osiągnie, reszta przestaje go interesować.
Animus: Nie jestem zarozumiały, ale myślałem, że potrafię dać szczęście kobiecie.
Anima: To zobacz, czy szczęśliwa jest bohaterka wierszy Małgorzaty Południak, która w wierszu „żeby nie zabić” wyznaje piszę listy do życia. Nastrój wcale nie radosny, bo jak się cieszyć z obciętych piersi – atrybutu kobiecości. Opłakiwali je razem jedną w dzień / druga leżała z kiełbasą – chyba w nocy.
Animus: Może o siebie nie dbała, a może przestala zachwycać. Ostatni rok był już nieciekawy – wte i wewte / ciemno. Teraz przynajmniej nie trzeba zasłaniać okien, by skrywać intymność. To tabu, o którym wszyscy wiedzą, ale jawnie nie robią. Przynajmniej nie teraz. Jeszcze skrzętnie się chowają, chyba że medycyna pójdzie naprzód i wymyśli coś, jakieś tabletki, czy co.
Anima: Myślisz, że mężczyźni nie będą potrzebni? Jak w „Seksmisji”? Ale nie wyszło, nastąpił powrót do tradycji. A tu w wierszu „chemia” podmiot liryczny śpiącymi koszulami przeciera okno – wygląda. Ślubna pościel przysypana ziemią / czeka. Do głosu dochodzi biologia – znoszę jajka – i żal -  w miejscu piersi / nie mam już pociechy.
Animus: Sama widzisz, że wieje zewsząd chłodem. Ona zaczyna kląć. Nie dostrzega pomieszania? I co z tego, że świat się zmienia? Walczą kompleksy, biją się archetypy. Wojna i pokój, a może chce bez zawieszenia broni, bez pokoju – permanentnej wojny. Niech wyluzuje, zabije w sobie kurę i już nie myśli o tym, że przy schodach dziewczynka / rysuje kredką siekierkę / i dwa jajka.
Anima: Tak, to wszystko jest do przemyślenia. Czy śmierć nie jest personalnym wyjściem z trudnej sytuacji? Ona dostrzega, że Malina też się męczy, szuka pozorów, żeby się oddalić, a ona się zwierza – z zimna marszczę nos / oprócz kluczy zostają tylko / pomarańcze. Co robić? Czy ma uwielbiać taki stan rzeczy, pisać jak Gałczyński, że wszystko w Moskwie jest wspaniałe, że jedno jej tylko można zarzucić: jest ona zbyt podobna do Taorminy, bo je się w niej równie dużo pomarańcz, jak na Sycylii, a on pomarańcz nie lubi. Wyobraź sobie, nigdzie miejsca dłużej nie zagrzali. Podmiot liryczny w „irlandzkich dylematach” ma tego dość i wyznaje – posypane grubo siekaną pietruszką krewetki / odsyłam na palmę (…) tęsknię w wielu postaciach szorstki dotyk / parapety – dom za domem.
Animus: Daj spokój, ona stale niezadowolona chciałaby grać pierwsze skrzypce. Cóż z tego że rwał pajęczyny i rozrzucał je po wodzie. Dla niej były to jakieś dziecinne mrzonki. A teraz co, udaje, że ją nie interesuje, gdzie się Malina zasiedział. Gniazdo drozda puste. Z jednej strony żałuje, że się zakochała, mówi – dzisiaj strzeliłabym sobie w łeb, gdybym wiedziała, z drugiej głaszcze jego ego – uporczywie wspominam wzwód / z każdym dzwonkiem. Kobiety zawsze chcą mieć ostatnie słowo -  zerwałam z nim znajomość / na przebudzenie. Co ma teraz, wpadła w klincz. Złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma.
Anima: Przesadzasz. Bo to zła kobieta była? Silnie przeżywała z przerywanym zasięgiem / każdy telefon, nie licząc kompleksów. Poza tym jest oczytana. Zna dzieje miłości. Ciągle słychać tę samą melodię lodową, którą śpiewają piszczałki fletni Pana. Sama ją przeżywa, ubiera w wiersze, po kilka urywanych zdań, bo jeszcze wiele tajemnic kryje świat, a słowa grzęzną w krtani. Dlatego każdemu recytuję Syryngę.
Animus: Jak każdy poeta szuka prawdy, chce dociec. Zobacz, jeśli szczegóły są ważne, to mogłaby napisać o jego dłoniach, a może jednak nie warto? W nowych wątkach trudniej jest wrócić // do toalety pod Pałacem Kultury. Zwróciłaś uwagę na wiersz „jeśli”? Zaczyna się tak, jakby to był początek powszechnego sprostytuowania. Malujemy tablicę na czerwono / dziewczyny dochodzą i dochodzą / z wyrachowanymi facetami / marnują materac.
Anima: Powiedz, kto ma fioletowy język, kto jest zły z bezradności, kto sprzedaje prezenty?
Animus: Ludzie, którzy się lękają, którzy mają świadomość tu i teraz. Każdy żyje do śmierci. Większość stara się nie myśleć o tym w gorączce dnia codziennego.
Anima: Jednak poeci są, są ludźmi wyjątkowymi jak Małgorzata Południak, która chce ująć własne bycie we własne dłonie. Zdecydowała się wydać zbiór wierszy Czekając na Malinę, choć wahała się przez jakiś czas. Zamiast wydać te wszystkie osobiste teksty / oglądam się za siebie / bo coś tam ktoś / wpadłam jak śliwka w czyściec.
Animus: Tak, wolała napisać wiersze gdyż można w nieskończoność / ćwiartować i zszywać metafory i to co niewyrażalne staje się wyrazistsze.
Anima: Maliny nie może łatwo zostawić, zaszedł za głęboko i za daleko. Podąża w ślad za nim, śledzi trasy, odbiera listy z podróży. Krążą w dwie strony. Ufa listonoszom, bo są zobowiązani do tajemnicy. Wymiana niedyplomatyczna zdań. W formacie a4 nie można zawrzeć całej prawdy, dlatego trzeba zastosować specjalne środki ostrożności. Na jakiś czas udać się na emigrację wewnętrzną. Nie słuchać o stanie wojennym, przemyśleć za i przeciw. Chociaż emocje trudno ujarzmić. Tyle się mówiło o przyjaźni z państwami na „K”, choćby z Kochanym Związkiem Radzieckim, a teraz, żeby nie doszło do najgorszego – stan wojenny. Ale Maliny i jego koszuli w prążki nie odda.
Animus: Ona ma argumenty. Tak dmuchała w chmury, że wywołała burzę. Malina ma poranione stopy i dłonie, a ona teraz odgrywa rolę siostry miłosierdzia i plastry mu przylepia. Mimo to, on okazuje się wielkoduszny dla zachowania równowagi.
Anima: No, no, nie próbuj unosić się w górę, żeby ci tlenu nie zabrakło. Kobieta też dochodzi do konkretnego wniosku, rezygnuje z kształtowania mężczyzny na swój obraz i podobieństwo, bo tylko baran oswaja rybkę. Chociaż liska można.
Animus: Czyli uchylona zostaje furtka porozumienia. Zakładając, że jest wola z obydwu stron, trzeba dążyć do realizacji marzeń.
Anima: „Gdybyśmy mieli słowo, gdybyśmy mieli język, nie potrzebowalibyśmy broni”. Słowa Ingeborg Bachmann są bardzo ważne. Nie może być tak: Malina stoi przy drzewie / próbuje wmówić mi że Amazonki / spierały się o piersi z Galenosem. Słowo „wmówić” od razu stroszy rozmówcę, nie będzie pomocne w osiągnięciu porozumienia, za mało mamy danych o Amazonkach. Nie wiemy, czy prawą pierś im odcinano czy wypalano, jak twierdzili lekarze Galenos i Hipokrates. Słyszałam, że mogły bandażować, by nie przeszkadzała w strzelaniu z łuku. Zachowane rzeźby przedstawiają je nieokaleczone, Kiedyś nie dopuszczano myśli o ich istnieniu, ale zaprzeczyły temu przeprowadzone stosunkowo niedawno wykopaliska archeologiczne.
Animus: Już dobrze, przepraszam za Malinę, ale przyznać musisz, że jabłko w ogrodzie rajskim to Ewa Adamowi podsunęła.
Anima: Tak pisze, ale tryby tej machiny od starości wyschły i zauważ, jeszcze jest wąż, cokolwiek by znaczył. Ona ciągle czeka na niego z ptakiem akrobatą, by nie musiał spluwać na czyste prześcieradło. Aha, a tryby trzeba naoliwić.
Animus: Czekając na Malinę podmiot liryczny rozdwaja się. Walczą dwie postawy – tradycyjna i nowoczesna. Jest nadzieja, że uzyskają równowagę, skoro kilka tygodni później / jeszcze nie wiem / ale coś wymyślimy / z Maliną.
Anima: Nie ma recepty na życie. Ono trwa w całej rozciągłości. Film o ludzkości się nie kończy. Tam gdzie umierają pragnienia / nie ma napisów końcowych. Stawiamy pytanie o ciąg dalszy. Postawić można pytanie o „przeznaczenie” – pamięć mieszała w przeszłości / a przyszłość układała się z każdym wiatrem (…) we mgle nie było widać czym jest rzeczywistość / smak absyntu w wielkanocną niedzielę. Po co smakować gorzki i oszałamiający absynt, może zacząć ab ovo. Nie wystarczy „zwyczajny sposób podróżowania”
Animus: Ech tam, jedzie samochodem wyposażonym w radio i zamiast słuchać piosenki o spadaniu, zadaje sobie filozoficzne pytanie – kim jestem, szuka przyczyny bólu głowy i jajników.
Anima: które w cudowny sposób są płodne bez wymieszanych / grzechów / wina i curry / jednak ktoś tam jest / stoi na dachu. Ciekawe kto, skrzypek śpiewający „Anatewkę” czy snajper? Kim jestem? Kim ona jest? Kim była? Jakie znaleźć trele / wypełniające próżnię / żywcem / po rdzawych liściach unoszą pamięć dalej / od przeszłości // co nie przypomina niczego i można bez niej żyć / wsiąść do tramwaju pociągu // odjechać. Co zrobić, żeby korki bezpieczeństwa nie zawiodły i nie wybuchła wojna, albo żeby ich ktoś dyskretnie nie wykręcił, bo nie będzie porannej kawy. Wtedy przydadzą się przyjaciele, którzy nie będą mówili tylko o sobie  / gdy im odcinają prąd, albo – sparafrazuję – Malina, który krzyknie z pokoju – Małgosiu.

 Wszystko zaczyna się od dzieciństwa i strasznych bajek. Jednych przeraża lustro i Bazyliszek, mnie zbój Madej. Tych doświadczeń z dzieciństwa nie należy lekceważyć. Podmiot liryczny w końcowym wierszu wyzna – od dzieciństwa szwankuję. Nie będę pisała o beczce soli potrzebnej do poznania, gdy tyle w nas przeciwieństw, że chyba nie wystarczy, tak jak nie wystarczy moje omówienie wierszy Małgorzaty Południak. Ich forma, odniesienia do Maliny Ingeborg Bachmann czynią je niezmiernie bogatymi w treści, których język prozy nie jest w stanie w tak krótkiej formie dogonić.

Małgorzata Południak „Czekając na Malinę”,Zaułek Wydawniczy POMYŁKA, Szczecin 2012, str. 120

Jolanta Szwarc