Wojciech Klęczar „Wielopole”, Wydawnictwo FORMA i Fundacja Literatury imienia Henryka Berezy, Szczecin 2016, str. 96

Category: port literacki Created: Sunday, 24 April 2016 Published: Sunday, 24 April 2016 Print Email


Irmina Kosmala

DUCHOWE ITINERARIUM, CZYLI HISTORIA (NIE)BYTU

Wytwarzam martwy czas, głębokimi haustami łykam czad stawania się. Emil Cioran

To pewne, że aby zaczerpnąć inspirację do pisania, zawody barmana czy fryzjerki są najatrakcyjniejszymi do podsłuchania tysiąca opowieści o miłości, nienawiści (porzuceniu, oddaleniu, złudzie, uwiedzeniu, goryczy, zabiciu, piciu…). To przecież tu gotowe i raczej cierpkie historie aż się proszą o dalszy los. O to, by je raz pochwyciwszy, spamiętać na dłużej i ponieść dalej w formie refleksyjnej przypowieści czy surowej przestrogi.

Tylko, pomyślmy, która ze współczesnych fryzjerek potrafi być uwodzicielską Szeherezadą? Który z barmanów filozofem lub mentorem?

Nie wiem, czy Wojciech Klęczar był barmanem. Napisał jednak Wielopole, w którym pomieścił dziesięć opowiadań dotyczących raczej przypadkowych spotkań „za barem” z ludźmi, którym w życiu – uwaga: eufemizm – nie powiodło się.

Smutek  i frustracja – to główna para bohaterów zebranych opowieści. Najchętniej spotykają się, jak się rzekło, przy kieliszku, w knajpie o znamiennej nazwie Prokrastynacja. Gdy trafi się do tego podziemia, zionącego odorem przetrawionego alkoholu i wypalonych różnej maści fajek, czas nagle staje w miejscu, sprawy niecierpiące zwłoki wydają się nie mieć znaczenia, liczy się chwilowe zamroczenie (uśmierzenie) duchowej rozpaczy, spowodowanej życiową klęską, pechowym zbiegiem okoliczności, nieudacznictwem czy rozłąką.

A przecież początek był taki obiecujący. Ot, choćby historia Pawła: świetnie ukończone studia, ulubiona praca sekretarza uznanego profesora polonistyki, zjazd genewski, wiara w sukces… i raptem Alzheimer profesora sprawił, że trzydziestolatek utracił intratną posadę i wylądował na londyńskim zmywaku. Zgubiły go potem używki i brak wiary. Pokrewna historia dotyczy Radka, staczającego się doktoranta psychologii, który dostał od losu szansę wyrwania się z „niebycia”. Zaproszony na naukową konferencję do Paryża, miał wygłosić odczyt, jednak stare pociągi alkoholowe wzięły górę i tak ważną do zaistnienia w świecie nauki konferencję przespał. Ogołocony z pieniędzy, znalazł pracę jako pomywacz w pobliskim barze. Jakiś czas potem awansował na kelnera.

Prokrastynacja pomieści jeszcze wiele takich opowieści – wszystkie obłędnie bolesne, a dla słuchającego przygnębiające. Co ciekawe, owa knajpa przyjęła również do pracy bohatera-narratora zasłyszanych opowieści, który również z czasem na naszych oczach niebezpiecznie osunie się w melancholijno-depresyjne stany.

Wirus zaczadzenia niebyciem, wpadania w „martwy czas”, wejdzie w ciało i umysł bohatera niedostrzegalnie – jeden, drugi, trzeci haust darmowego trunku, stawianego w krakowskiej knajpie przez obcokrajowców, następnie niegroźna melancholia – wspomnienie minionego czasu, spotkanych kobiet, w końcu lęk o doczesność, rozpacz z powodu utraty ukochanej i nagłe otrzeźwienie: „o ile będąc smutnym, można, mimo wszystko, ze światem walczyć i nawet odnosić w tych zmaganiach pewne sukcesy – o tyle rozpacz jest wszechogarniającą nicością i niemożnością”.

Wyrwanie z niebytu okazuje się jednak chwilowe, bo nieuchronnie zbliżający się koniec 2011roku każe zrobić życiowy bilans zysków i strat. A zatem znów melancholia, przygnębienie, smutek, rozpacz… Płacz rozdzierający serce i pobliskie mury, płacz otwierający wrota nowemu. Katarktyczny, wyzwalający czy raczej demoniczny, rujnujący?

W tym momencie zaczyna się dla czytelnika (na pewno dla mnie) najbardziej mięsista część książki. Wkroczymy za bohaterem - niczym Harry z kultowego dzieła Hessego – w magiczne miejsce z ducha „Tylko dla obłąkanych”. Oczywiście tajemnicza i uwodzicielska Hermina (polski odpowiednik: {K}Aśka), oprowadzi go po zakamarkach czyjejś duszy. Tylko czy aby do końca czyjejś? Bohater zostanie również zapoznany z filozofią życia Philippa Mainlӓndera i jego „Metafizyką unicestwienia”, według której pierwszą zasadą Boga jest pragnienie niebycia. Nic dziwnego zatem, że Jego dzieło stworzenia uporczywie kontynuuje wpisaną weń misję.

Jednak książka Wojciecha Klęczara to nie tylko wciągające itinerarium po uroczyskach ludzkich dusz, to również przewodnik po krakowskich knajpach, o których czytelnik z pierwszej stolicy Polski może nie mieć zielonego pojęcia. Niestety i te, wydawać by się mogło, wielowiekowe przestrzenie, dotknie „smutek niebytu”, jak choćby te z tytułowej ulicy Wielopola. Z Internetu dowiem się, że budynek numer 15, zwany kamienicą klubową, pomieścił swego czasu aż cztery kluby muzyczne, które zostały zamknięte po katastrofie budowlanej 6 listopada 2011. Książka Wojtka osadzona jest dokładnie w tym czasie, tuż po owym dramatycznym wydarzeniu.

Można zatem w przypadku Wielopola mówić o znamiennej ontologii przestrzeni: miejsca i ducha. Obie w rozsypce, w rozłamie, niebycie. Obie eksplorowane przez bohatera w nocy. Przed nami – wydawać by się mogło – niecodzienny horyzont poznawczy: afirmacja miasta i ducha, uwolnionych od wszelkich utopii. Do czasu. Na końcu jednak bowiem blade promienie słońca zaczną omiatać świat. I tak nastanie dzień pierwszy.

Wojciech Klęczar „Wielopole”, Wydawnictwo FORMA i Fundacja Literatury imienia Henryka Berezy, Szczecin 2016, str. 96

Irmina Kosmala


Przeczytaj też w dziale "proza" naszego portalu obszerne fragmenty Wielopola W. Klęczara