Wojciech Kass „Przestwór. Godziny”, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2015, str. 64

Kategoria: port literacki Utworzono: piątek, 09 październik 2015 Opublikowano: piątek, 09 październik 2015 Drukuj E-mail


Leszek Żuliński

ATAK METAFIZYKI

Wojciech Kass – poeta – ma świetny okres swojej weny. Jego poprzedni, niedawno wydany tomik pt. Ba! to był popis wysokiego lotu. I oto mamy nowy zbiór wierszy Kassa wydany w tej samej serii „Biblioteka «Toposu»”.

Przestwór. Godziny przynosi nam 45 nowych wierszy. Bardzo „skupionych”, bardzo introwertycznych, bardzo wtopionych w solipsystyczny wymiar. Te wiersze, pełne konkretu i reizmu, są tak naprawdę schodami w sztolnię „duchowości”. Ona tutaj staje się główną bohaterką.

Przytaczam w całości wiersz pt. „To jest”: Bezbronność; po stronie tego, co bezbronne stoi poeta, / broni przestronne poeta, to jest ość jego kompasu, to jest koronne. // Mówi: to jest przylaszczka, to pustułka, a to jest coś, co kwili, / to jest czułość spojrzenia, a to wklęsłość po duszy, której nie dobili. // Mówi: poezja to odlew oddechu, to miłość, która ogarnia / bezbronne. Powtarzaj dozgonnie jak echo, powtarzaj po mnie.

Ten wiersz to swoista ars poetica, ale także coś więcej: to stawianie grubej kreski między realem i pragmatyzmem a „pejzażem wewnętrznym”, w którym rządzi inna busola i inna „róża wiatrów”. Odwieczna dychotomia pomiędzy praxis i poesis. Jeśli naszą świadomością rządzą te dwa wymiary, to zacznijmy się kłócić, który jest na górze.

U Kassa poesis dzielnie walczy o swoje. Ale na co dzień ono kroczy po ziemi. I jak to wszystko w sobie poukładać? Piękny jest ten wiersz o matce (Do wyjścia), która porusza się po świecie do cna zreifikowanym, stąpa w gąszczach realu uprzedmiotowionego aż do banału, ale jednak zadaje sobie pytanie: Dokąd ja chcę wyjść, synu? Otóż to!

Te wiersze są udekorowane scenerią codzienności. Tak zwanym zwykłym życiem, drobiazgiem, konkretem, nawet banałem. Ale właśnie one temu drobiazgowi, konkretowi, banałowi stawiają pytania. Przypomniała mi się słynna kwestia Karaska: co ja tu robię? Jednak ona odnosiła się do rzeczywistości społeczno-politycznej. Kass natomiast wmyśla się w tajemnicę egzystencjalną i w nieznany nam przecież sens, istotny sens istnienia. Dopisuje się do szeregu tych, którym nie ciąży ciało lecz widmo.

Z tej powodzi niby-drobiażdżków, którymi wypełnione są te wiersze stale wyłania się tama jakiegoś agnostycyzmu, na który poeta rusza jak Don Kichot na wiatraki. One mielą chmury, a on chce oderwać się od ziemi – którą zresztą kocha, której każdy szczegół chce ucapić w kolejnym wierszu – żeby zrozumieć, jak to wszystko wygląda z tamtej strony. Te wiersze są nagłym atakiem metafizyki niemal nachalnie obecnej w każdym drobiazgu.

Przytaczam w całości wiersz pt. „W środowisku na złomowisku”: Nie chcą ciebie, to chodź doi nas, nie tam, / to tu będziesz czopować, klinować, wiercić; / będziesz fedrować, frezować, wykręcać; / będziesz walić młotem, zgniatać prasą; / będziesz tłuc kilofem, rżnąć piłą; będziesz równać / walcem i przeć spychaczem; będziemy latać / jak koty z pęcherzem, skakać ile wlezie, psuć / do woli i hałasować na nieobjętą okolicę; / będziemy się szukać po naszym złomowisku / i nie znajdować; będziemy siebie nawoływać / lecz się nie słyszeć; będziemy patrzeć na złoża / złomu nie widząc siebie; będziemy wbiegać / na hałdy i dzieła wierszy wypatrując z nadzieją / agentów, handlarzy lewizną i kupczyków / nowinek. A potem, kto z was cokolwiek pojmie / z tej ciszy, która tu wyrośnie, kto podejmie / jej obrazy i pocałuje w usta, kto. Hmm, na początku tego wiersza pojawia się młot, na końcu – cisza. Miałem nieustanne skojarzenia z Dziewczyną Leśmiana. Coś jest „na rzeczy”. Ten jazgot, ten tumult na początku, ten hałas na górze odpadów. A potem – cisza!

Kass wie, że ona jest „za murem”. Wie nawet więcej: ona jest przysypana złomowiskiem codziennego behavioru. I tak na nic to wszystko, bowiem te wiersze nie dostarczają nam klucza do sejfu wiedzy ostatecznej. One domniemują, ale upierają się przy swoim: za murem coś się kryje.

Koegzystencja logos i mythos, a może raczej rzeczowości i duchowości, pragmatyzmu i idealizmu, jawy i snu… – w takim przestworze płyną nasze godziny.

Te wiersze są rzadkim amalgamatem prostoty i przesłania. Nie brak w nich słów i pytań fundamentalnych, ot, chociażby takich jak to: Dokąd tak pędzisz przechodniu i dzwonisz kluczami, / co mają otworzyć, którą z rzeczy, które serce, słowo? Czasami pojawia się w nich dziecięce zdziwienia i naiwność – ale to prowokacja. Tu wszystkie drogi mają kierunkowskaz z napisem memento i prowadzą od id do super ego. Kass wie, że stąpając po hałdzie przyziemności, głową zahaczamy o chmury. Nie wiemy, czy rydwan poezji nie jest tylko karuzelą w wesołym miasteczku, ale ja po lekturze tego tomu nie mogę opędzić się od spleenu i melancholii. Brabancka robótka mędrca!

A na końcu książki taki oto wierszyk: To koniec? / Koniec. // Odeszło? / Jakby wszyscy / goście wyjechali / w jednej godzinie. // Gdzie? / Tu ich nie było. // To co było? // Jak zawsze: dnienia, zmierzchy, / chmury, drzewa, trzciny / wiatr, fala na jeziorze, / dym z komina, / puszczyk: huhu, // huuhuu. Ładna pointa, no nie? Taka prosto z Prania. Bo jedno jest pewne: nic nie jest pewne. Tylko matka-natura szumi nam coś do ucha… Może ona coś wie?

Wojciech Kass „Przestwór. Godziny”, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2015, str. 64

Leszek Żuliński

 

Przeczytaj też w tym dziale niżej recenzje zbiorów W. Kassa Ba! i dwadzieścia jeden wierszy (2014) – pióra Leszka Żulińskiego, Pieśń miłości, pieśń doświadczenia (2006 – wspólnie z Krzysztofem Kuczkowskim) – pióra Jerzego Grupińskiego, a także Wybiegłem z tego snu. Tom ofiarowany Wojciechowi Kassowi przez żonę Jagienkę i przyjaciół z konfraterni 'Topoi' z okazji 50. rocznicy urodzin Poety (2014) – pióra Wandy Skalskiej